„Nieskończoność” - recenzja

Autor: Paweł Ciołkiewicz Redaktor: Motyl

Dodane: 08-11-2016 21:14 ()


Czytanie „Nieskończoności” w oderwaniu od czwartego tomu „Avengers” i drugiego tomu „New Avengers” jest przedsięwzięciem trudnym, a pisanie recenzji tego komiksu jako zamkniętej całości jest ryzykowne. To jednak nic, w porównaniu z poszatkowaniem i opublikowaniem tej wielowątkowej oraz wypełnionej zastępami marvelowskich bohaterów sagi w trzech odrębnych tomach. Pół biedy, gdyby możliwe było czytanie ich w określonej kolejności. Niestety tak nie jest. Żeby uchwycić wszystkie wątki i zależności należałoby to czytać w kolejności podanej na końcu każdego z trzech albumów, czyli: najpierw pierwszy zeszyt „Nieskończoności”, później dziewiąty „New Avengers”, następnie osiemnasty „Avengers” i znów powrót do „Nieskończoności”, po jej drugi zeszyt. I tak dalej, i tak dalej. O ile zagorzali fani Marvela, i być może fani opowieści superbohaterskich w ogóle, nie będą mieć z taką lekturą kłopotu, o tyle dla przeciętnego miłośnika komiksu takie szatkowanie historii i rozkładanie jej na trzy różne tomy, jest – mówiąc delikatnie – nie do końca zrozumiałe i męczące. Jeżeli jednak wydawca, wbrew wszelkiej logice, zdecydował się na taki zabieg, to nie ma powodów, by tego wyzwania nie podjąć i nie spróbować zrecenzować tych trzech osobnych albumów, jako... trzech osobnych albumów. Zanim jednak przejdziemy do dania głównego, przypomnijmy sobie jednak, jak do tego wszystkiego doszło.

Na początku byli zatem Budowniczowie – istoty oddające cześć Matce-Stworzycielce Wszechświata, które z czasem odwróciły się od niej, by tworzyć własne światy. W tym celu powołali do życia Alephy, czyli roboty przygotowujące grunt pod uprawę nowych form życia. Z nieznanych przyczyn system światów stworzonych przez Budowniczych za pomocą Alephów zaczął szwankować – jeden ze wszechświatów uległ zniszczeniu, rozpoczynając w ten sposób reakcję łańcuchową. Teraz kolejne wszechświaty wchodzą ze sobą w tzw. inkursje, które zawsze kończą się przedwczesną śmiercią jednego z nich. Na szczęście nasz wszechświat zdołał – tymczasowo – przetrwać dzięki działaniom Avengers oraz Iluminatów. Niestety niebezpieczeństwo nadal jest realne i do gry postanawiają włączyć się główni zainteresowani – Budowniczowie, którzy są żywo zainteresowani ratowaniem stworzonych przez siebie światów przed konsekwencjami inkursji. Niestety ich działania nie oznaczają nic dobrego dla Ziemi.

Fabuła „Nieskończoności” obejmuje dwa wątki. Po pierwsze, mamy tu oczywiście rozwinięcie opowieści o walce z Budowniczymi. Ich armada zmierza w kierunku Ziemi i tylko zjednoczenie sił wszystkich kosmicznych mocarstw daje szansę na skuteczną obronę. Avengers stają zatem na czele konfederacji i przenieść główne walki w rozsądną odległość od ich rodzimej planety. Po drugie, do gry wkracza Thanos. Wiadomo, Avengers opuścili Ziemię, można zatem bezkarnie na niej pohulać. Bezwzględny Tytan wysyła zatem do siedziby Inhumans swoje poselstwo, które domaga się daniny. Ma on jednak ukryty cel – dzięki temu, że podstępem udało mu się wykraść tajemnicę Black Bolta, chce on odnaleźć własnego syna. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że chodzi tu o jakieś odbudowywanie więzi rodzinnych, czy coś w tym rodzaju. Choć wydaje się, że na obu frontach, czyli w walce z Budowniczymi i w konfrontacji z Thanosem, ziemscy herosi są skazani na porażkę, raz za razem dają oni dowody swej odwagi i ofiarności.

Wielowątkowa opowieść, jaką snuje Hickman bez wątpienia robi wrażenie, a czasami wręcz onieśmiela swoim rozmachem, ale trzeba przyznać, że jest ona bardzo wymagająca. Scenarzysta od dłuższego już czasu prowadził swoją narrację do punktu kulminacyjnego, wywołując u swoich czytelników huśtawkę nastrojów i obiecując finał, który wynagrodzi wszystkie cierpienia związane z koniecznością zagłębiania się w niuanse tej opowieści porozrzucane po różnych seriach. Finał bez wątpienia jest spektakularny, dopracowany i misterny, ale czy spełnia oczekiwania? Trudno powiedzieć. Dla wielu czytelników „Nieskończoność” zapewne stanie się kultowym wydarzeniem, które… oczywiście w nieodwracalny sposób zmieni uniwersum. Podczas lektury wielokrotnie miałem wrażenie, że pewne granice rzeczywiście zostały tu przekroczone. Nie chodzi mi jednak o granice spektakularności, epickości i wyjątkowości, a raczej o granice groteski. W wielu momentach ta opowieść jest po prostu żałosna. I żeby było jasne, doceniam wiele rozwiązań narracyjnych, rozmach oraz umiejętność panowania nad poszczególnymi wątkami. Hickman dowodzi, że ma fach w ręku. Wiem również, że luki fabularne wynikają z tego, że w tomie „Nieskończoność” znajduje się tylko jedna trzecia tego wydarzenia. Nie o to tu chodzi.

Główny zarzut dotyczy raczej samej idei „Nieskończoności”. Wiadomo przecież, że Hickman snuje swoją opowieść na zlecenie wydawnictwa, które ma kompleks wielkości i chce raz za razem udowadniać to, że właśnie oferuje czytelnikom opowieść, jakiej jeszcze nie było. Tymczasem podczas lektury oczywiste staje się, że jakkolwiek absurdalnie wielkie nie byłoby zagrożenie, w jakiego obliczu stoi Ziemia, a nawet cały wszechświat, wszystko zmierza do przewidywalnego finału, w którym grupka superbohaterów i tak da radę... I nie jest to żaden spojler – przecież chyba nikt nie spodziewał się, że w finale Budowniczowie zniszczą Ziemię (zresztą, gdyby nawet zniszczyli, to za chwilę okazałoby się, że tak naprawdę to nie zniszczyli, albo zniszczyli jej… klona). Choć w gruncie rzeczy powinni to zrobić, z taką łatwością, z jaką kichają. O ile oczywiście w ogóle kichają. Logika tej opowieści sugerowałaby właśnie takie rozwiązanie. Jeśli prawdą jest to wszystko, czego na temat Budowniczych dowiedzieliśmy się wcześniej, to przecież powinniśmy obserwować blitzkrieg w sensie ścisłym. Tymczasem zacięta walka okraszona została obowiązkowymi sucharami wygłaszanymi przez niektórych bohaterów, a w kluczowych momentach rozstrzygający okazuje się cios tarczą Kapitana Ameryki albo kilka strzał z łuku Hawkeye’a.

Krótko mówiąc, widać tu ogromną dysproporcję pomiędzy absurdalnie wielkim wręcz zagrożeniem a sposobem jego neutralizacji. I pomińmy już fakt, że ziemscy superbohaterowie okazali się także jedynymi zbawcami innych światów. Druga słabość opowieści bezpośrednio wynika z tej pierwszej. Konstruując zakrojone na tak wielką skalę zdarzenie, nie da się oczywiście skupić uwagi na poszczególnych postaciach, ani pokazać w satysfakcjonujący sposób ich wewnętrznych rozterek, czy też ewolucji ich charakterów. Jednostki giną tu w tłumie, od czasu do czasu tylko przebijając się na pierwszy plan. Trudno tu w jakiś sposób się z nimi utożsamiać, a czasami wręcz nie można się połapać w relacjach zachodzących pomiędzy nimi. Tylko częściowo pomaga tu galeria bohaterów umieszczona na początku tomu. Choć trzeba przyznać, że jest w tym tomie kilka momentów dość poruszających – chociażby te z udziałem Thora czy Black Bolta. Są to jednak właśnie tylko momenty, które – choć same w sobie atrakcyjne – podkreślają jedynie to, że inni zostali potraktowani po macoszemu.

Na podstawie lektury tylko tego tomu, należałoby sformułować jeszcze jeden zarzut. Chodzi mianowicie o to, że jest tu wiele dziur w narracji. W jakimś stopniu ten mankament łagodzą jednak krótkie streszczenia umieszczone na początku każdego zeszytu oraz świadomość, że za chwilę część z nich wypełnimy czytając „Avengers” i „New Avengers”. Zresztą, chyba tylko dzięki kunsztowi Hickmana cała ta opowieść jest i tak dość spójna, a momentami nawet interesująca.

O ile zatem do fabuły „Nieskończoności” można mieć pewne zastrzeżenia, o tyle graficzna strona komiksu to już zupełnie inna bajka. Jim Cheung, Jerome Opeña oraz Dustin Weaver wykonali kawał dobrej roboty. Dobrze prezentują się tu zarówno epickie kadry przedstawiające bitwy rozgrywające się w międzygalaktycznych przestrzeniach, jak i bardziej „kameralne” sceny walk toczonych na Ziemi. Spektakularne wybuchy, efektowne okręty kosmiczne, złowieszcze postaci sprawiają bardzo interesujące wrażenie. Spora ilość tuszu i mroczna kolorystyka nadają tej opowieści odpowiednio niepokojący nastrój. Oko przykuwają również mroczne okładki poszczególnych zeszytów oraz tomu zbiorczego.

Podsumowując, należy stwierdzić, że „Nieskończoność” stanowi książkowy czy też może raczej komiksowy przykład przerostu formy nad treścią oraz objaw manii wielkości. Marvel zafundował swoim czytelnikom opowieść wykraczającą znacznie poza granice zdrowego rozsądku. Oczywiście nie sposób nie docenić warsztatu Hickmana, który to jakoś poukładał, ale nie zmienia to faktu, że wszystkiego jest tu jednak za dużo. Za dużo postaci, za dużo wątków, za dużo zdarzeń, eksplozji itd. itd. To negatywne wrażenie pogłębia niestety epilog, który sprawia wrażenie, jakby został wyjęty z filmów Barei (nie chcę zdradzać szczegółów, ale chyba każdy się domyśli, o jakie kadry mi chodzi). Czy można zatem polecić „Nieskończoność” czytelnikom? Na pewno nie wszystkim. Jeżeli ktoś zwiedziony brakiem numeru tomu na grzbiecie i tytułem sugerującym, że mamy tu do czynienia z zamkniętą historią, zechce rozpocząć swoją przygodę z komiksem superbohaterskim od tej historii, to jest bardziej niż pewne, że na tym komiksie ta przygoda w spektakularny sposób się zakończy. Większość fanów Marvela bez wątpienia będzie jednak usatysfakcjonowana kolejnym epickim eventem przedefiniowującym status quo w uniwersum Domu Pomysłów.

 

Tytuł:Nieskończoność”

  • Tytuł oryginału: „Infinity”
  • Scenariusz: Jonathan Hickman
  • Rysunki: Jim Cheung, Jerome Opeña, Dustin Weaver
  • Tłumaczenie: Marek Starosta
  • Wydawca: Egmont
  • Data polskiego wydania: 2016
  • Wydawca oryginału: Marvel Comics
  • Objętość: 216 stron
  • Format 165x255 mm
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolorowy
  • Cena: 69,99 zl

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus