„Jak zostać kotem" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 29-08-2016 20:35 ()


Barry Sonnenfeld był niegdyś twórcą, który gwarantował sukces, a przy tym dostarczał kino rozrywkowe na wysokim poziomie. Można tylko wspomnieć takie tytuły jak: „Rodzina Adamsów”, „Faceci w czerni”, „Dorwać małego” czy „Bardzo Dziki Zachód”.  Dobra passa kiedyś musiała się skończyć, ale co kierowało uznanym reżyserem, aby stanąć za kamerą familijnej opowiastki „Jak zostać kotem?”. Wie to tylko on sam.

Tom Brand jest zapracowanym biznesmenem, dla którego zbudowanie najwyższego budynku na północnej półkuli to żadne wyzwanie. Rekin finansjery? Zapewne tak. Dobry mąż i ojciec? Tu już można mieć wątpliwości, bowiem Tom nie znajduje czasu dla swojej rodziny, a nawet zapomina o urodzinach córki. Gdy przychodzi mu wybrać prezent dla pociechy to zwołuje zebranie zarządu, bo sam nie wie co kupić, bowiem nie zna swojego dziecka. W końcu decyduje się podarować kota, mimo że nie cierpi futrzaków. I tak zaczyna się jego zwariowana przygoda, ponieważ Tom dosłownie wskoczy w skórę kocura i będzie musiał okazać miłość swojej rodzinie albo na zawsze zostanie już jedzącym cuchnącą karmę sierściuchem. 

Wkupienie się w łaski nowej/starej rodziny nie należy do rzeczy łatwych. Proces akceptacji kociego wcielenia wywołuje kolejne niezdrowe sytuacje w domu. Ale nie jest to jedyne zmartwienie Toma, bowiem jego brak w pracy może zaważyć na dalszych losach dochodowej firmy. Wyścig z czasem jest zatem podwójny, aby nie utknąć w ciele futrzaka na zawsze Tom musi sprawić, aby jego dzieci i żona poczuli się kochani, otrzymali wsparcie, którego na co dzień brakowało w rodzinnych relacjach.

Zamiana ciał w kinie to temat, który pojawia się od czasu do czasu, za każdym razem pogłębiając jedynie wtórność i niepraktyczność tego motywu. Tak jest i w tym przypadku, autorom nie udało się nadać nowej osobowości Toma pazura, aby gagi czy żarty z udziałem kota były nowatorskie. Oczywiście raz czy dwa widz zaśmieje się pod nosem, ale ile można oglądać jak niesforny kocur robi sobie kuwetę z damskiej torebki, wspina po stromych parapetach lub pędzi na złamanie karku. Pomysłowość twórców kończy się po paru minutach, a zaczyna się już odliczanie do końca, który bardzo łatwo przewidzieć. W filmie Sonnenfelda nie ma spektakularnych scen, raczej całość bazuje na dość nadętych przemowach o biznesie i frazesach o rodzinie, które niekoniecznie przypadną do gustu młodej widowni, a i starsza może się poczuć szybko znużona. Sytuacji nie ratują też aktorzy, ogrywający statystów podczas kocich szaleństw Toma Branda. Potencjał nie został wykorzystany nawet w niewielkim procencie.

Trudno komukolwiek polecić ten film. Wprawdzie można dostrzec w nim ideę scementowania więzów rodzinnych poprzez obudzenie uczuć w pracoholiku oddanym wyłącznie robocie, ale wszystkie emocje w tym obrazie są na pokaz, a sztuczność wylewa się z ekranu nie tylko za sprawą polskiego dubbingu, ale również mało przekonujących kreacji. Schemat po prostu.

 

Tytuł: „Jak zostać kotem"

Reżyseria: Barry Sonnenfeld

Scenariusz: Dan Antoniazzi, Ben Shiffrin, Matt Allen, Gwyn Lurie, Caleb Wilson

Obsada:

  • Kevin Spacey    
  • Jennifer Garner        
  • Robbie Amell
  • Teddy Sears
  • Cheryl Hines        
  • Mark Consuelos
  • Malina Weissman
  • Christopher Walken

Muzyka: Evgueni Galperine     

Zdjęcia: Karl Walter Lindenlaub  

Montaż: Don Zimmerman

Scenografia: Michael Wylie

Kostiumy: Marylin Fitoussi

Czas trwania: 87 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus