„Ave, Cezar!” - recenzja

Autor: Damian Drabik Redaktor: Motyl

Dodane: 25-02-2016 19:55 ()


 

Istnieją filmy braci Coen, obok których żaden kinoman nie przejdzie obojętnie, jak „Fargo” czy „To nie jest kraj dla starych ludzi”. Nie wszystkie jednak ich produkcje cieszą się równą popularnością i często dzielą odbiorców. Nie uniknęli w swojej twórczości też poważniejszych wpadek pokroju „Tajne przez poufne”. Również ich najnowszy film „Ave, Cezar!” zbiera skrajne opinie od zachwytów po głosy rozczarowania.

Zebrawszy kapitalną obsadę, tym razem bracia postanowili w barwny i humorystyczny sposób opowiedzieć o kulisach złotej ery Hollywood. Główny bohater Eddie Mannix jest szefem olbrzymiego filmowego studia, w którym jednocześnie realizuje się kilka wysokobudżetowych produkcji. Obecnie trwają pracę nad najgłośniejszym, największym filmem w historii Capitol Pictures – „Ave, Cezar!”. Problem pojawia się, gdy Baird Whitlock, gwiazda superprodukcji, znika bez śladu, a producenci otrzymują list z żądaniem okupu.

Fabuła w „Ave, Cezar!” jest tylko pretekstowa, choć pozornie może się wydawać, że zawiążę się tu większa intryga. Od razu więc ostrzegam – jeśli po obejrzeniu zwiastunów liczycie na zwariowaną komedię kryminalną, to nie znajdziecie jej w filmie Coenów. Faktycznie, Whitlock zostaje porwany, a twórcy mają niewiele czasu, aby go odnaleźć, każde opóźnienie na planie wiąże się bowiem z ogromnymi kosztami. Wszystko to jednak zaledwie pretekst, aby po prostu bawić się kinem. Poszczególne sceny wiąże ze sobą fabularna nić, ale równie dobrze sprawdziłyby się jako odrębne utwory.

Jesteśmy obserwatorami, którzy wkraczają na jedną dobę do ogromnego studia filmowego i mogą podejrzeć, jak sytuacja wygląda na planach zdjęciowych poszczególnych filmów. Coenowie oferują gagi, perypetie oparte na kaprysach gwiazd, problemach aktorek w niezapowiedzianej ciąży czy kłopotach reżyserów, którzy muszą męczyć się z nieudolnością aktorów. W to wszystko włączono jeszcze wątki związane z walką kapitalizmu z komunizmem, dziennikarzami łaknącymi sensacji, a szukającymi ich przecież w najwłaściwszym miejscu, czy chociażby kwestią religii w kinie.

„Ave, Cezar!” jest znakomicie obsadzony. Te przerysowane i zdystansowane role dostarczają wiele radości. Większość aktorów dostała bardzo mało czasu ekranowego, a jednak każdy wykorzystuje swoje pięć minut. Ralph Fiennes jako pedantyczny reżyser borykający się z aktorską nieudolnością gwiazdora westernów. Znana ze zwiastuna scena nauki wypowiedzi jest przezabawna. Scarlett Johansson jako nieodpowiedzialna gwiazda, sypiająca z kim popadnie – tak bardzo nietypowa dla niej rola. Tilda Swinton w podwójnej roli niecierpiących się wzajemnie bliźniaczek-dziennikarek. Nawet Channing Tatum jako stepujący amant – jest jak wisienka na torcie filmu braci Coen. A wnikliwi obserwatorzy dostrzegą tu jeszcze chociażby Christophera Lamberta czy Dolpha Lundgrena.

A przecież są jeszcze oni dwaj. Josh Brolin jako szef studia. Utrudzony, zaniedbujący rodzinę i regularnie spowiadający się. Nikt o nim nie mówi, ale to on musi utrzymać całą tę bandę indywidualności w ryzach. Jego borykanie się z codziennością, własnym sumieniem, poszukiwanie własnego powołania – ileż w tym humoru. Na jego przykładzie Coenowie w ironiczny i zdystansowany sposób mówią przecież o ważnych sprawach. Bardzo dosłownie, jak dosłowny był monolog Frances McDormand w „Fargo”, pytają ustami tego bohatera, co w życiu jest ważne, a co pójściem na łatwiznę.

I wreszcie George Clooney wcielający się w największą filmową gwiazdą na świecie, emanującą niemal boską chwałą. Jego postać musi się sama ugiąć przed prawdziwym Bogiem na planie filmu o Jezusie. Nie szkodzi, że w prawdziwym życiu grany przez Clooneya aktor jest, krótko mówiąc, przygłupim pajacem, który bardzo łatwo pakuje się w kłopoty. Wystarczy poczytać biografię pierwszej lepszej gwiazdy Hollywood, by zobaczyć ile w tym prawdy.

Jeżeli kochacie kino, a szczególnie interesują was kulisy tego klasycznego, hollywoodzkiego kina, to jest to film dla was. „Ave, Cezar!” jest jak wehikuł czasu, podróż do przeszłości pozwalająca spojrzeć z boku na każdy aspekt działania tej monumentalnej machiny do robienia kasy. Jeżeli kochacie filmy braci Coen, to jest to film dla was. Bo wszystkie podane wyżej elementy przefiltrowane są przez ich sarkastyczne, pełne ironii podejście do sprawy.

„Ave, Cezar!” stanowi mieszankę doskonałą. Z jednej strony to kąśliwa satyra na Hollywood, wykpiwająca całe jego struktury. Z drugiej – przepiękny hołd dla tego samego Hollywood, zepsutego być może, pełnego hipokryzji i materialistycznego, ale jednak dostarczającego nam, zwykłym ludziom, ogromu radości, przeżyć i emocji. To wspaniały, pełen wdzięku i uroku film o robieniu filmów. I chociaż wolę braci Coen w ambitniejszym wydaniu, to wiem, że do „Ave, Cezar!” wrócę jeszcze nie raz. Ten ciepły humor, barwne postaci i wielka pasja braci sprawiają, że nie sposób się od niego oderwać.

 

Tytuł: „Ave, Cezar!” 

Reżyseria: Joel Coen, Ethan Coen

Scenariusz: Joel Coen, Ethan Coen

Obsada:

  • George Clooney
  • Josh Brolin      
  • Alden Ehrenreich
  • Ralph Fiennes
  • Tilda Swinton
  • Scarlett Johansson
  • Channing Tatum
  • Frances McDormand
  • Jonah Hill

Zdjęcia: Roger Deakins

Muzyka: Carter Burwell

Montaż: Joel Coen, Ethan Coen

Scenografia: Jess Gonchor

Kostiumy: Mary Zophres

Czas trwania: 100 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus