Myke Cole "Punkt zapalny" - recenzja

Autor: Łukasz Kaszkowiak Redaktor: Motyl

Dodane: 11-01-2016 10:17 ()


„Esencja z X-Men i Helikoptera w ogniu. Punkt zapalny Cole’a to mieszanka wybuchowa” głosi reklama na okładce autorstwa Petera V. Bretta. Rzeczywiście, supermoce w konwencji realistycznego pola walki to pomysł względnie świeży i zachęcający; jednocześnie mamy tu sprytną sztuczkę marketingową, która sugeruje, że jeżeli coś ma elementy czegoś, to jest jednocześnie tak samo dobre. To spore nadużycie, zwłaszcza w kontekście tej książki.

Zanim jednak przejdę do samej recenzji, chciałbym odnieść się do opinii jakie znalazłem w Internecie na temat „Punktu Zapalnego”. Mianowicie, nie rozumiem ich. W ogóle. Czytelnicy tej pozycji są na ogół zadowoleni, niektórzy nawet bardzo. Według nich, „Punkt zapalny” to niezła, wciągająca książka rozrywkowa, zapewniająca godziwą zabawę za godziwą cenę. Jack Campbell, w innej reklamie na okładce, wymienia listę zalet tej pozycji, która zasadniczo pokrywa się z opiniami w naszym i angielskojęzycznym Internecie: „W książce nie ma słabych momentów, jest efektownie, szybko, z jajem, starcia bohaterów są naprawdę widowiskowe, a opisy używanych mocy zapierają dech w piersiach”.

Zanim rozliczę się z tymi punktami, miejmy już za sobą standardowe wprowadzenie do fabuły:

Rzecz się dzieje, jak to zwykle bywa, w USA. Po Wielkim Przebudzeniu niektórzy ludzie zostają Obdarzonymi, czyli czarodziejami. Rodzaj ich magii zależy od wielu czynników, jak płeć czy temperament. Po manifestacji daru człowiek ma zasadniczo dwa wybory – być buntownikiem albo żołnierzem. Ci drudzy, należący do KON (Korpus Operacji Nadzmysłowych) odpowiedzialni są za łapanie, a czasem likwidowanie, tych pierwszych. Nie każdy Obdarzony ma luksus wyboru, na przykład elementaliści, czarodzieje tworzący żywiołaki, są od razu przeznaczeni do odstrzału (przynajmniej oficjalnie, ale nie będę wnikał w szczegóły fabuły). Główny bohater, Britton, ma właśnie pecha być jednym z Zakazańców, nielegalnych Obdarzonych. Jego moc jest względnie ciekawa, bo potrafi tworzyć portale do fikuśnej rzeczywistości, gdzie gadające konie-ludojady współegzystują razem z plemionami goblinów. Jak już zapewne domyślacie się, Britton będzie musiał uciekać i co najmniej kilka razy przeskoczy przez portal, zanim…

No właśnie. To jest mój zasadniczy zarzut – przewidywalność. Po pierwsze dlatego, że koncepcja tego świata jest zerżnięta z X-Men, czego wydawca nie kryje (nawet estetyka czarów bardzo przypomina zdolności komiksowych mutantów), po drugie, że Cole stosuje chyba wszystkie chwyty uczone na kursie „Jak napisać swoją pierwszą powieść”. Schematy same w sobie nie muszą być złe, jeżeli przedstawi się je w interesujący sposób, na przykład wspomniani X-Meni nadrabiają ładnym rysunkiem oraz telenowelowością odwracającą uwagę czytelnika od właściwej fabuły (są również różne serie poboczne, one-shoty i wersje alternatywne, często znacznie lepsze od głównego nurtu, ale nie o to mi teraz chodzi). W wypadku „Punktu zapalnego”, gdzie nawet tytuł jest wtórny, wystarczyłyby postacie albo chociaż jakiś jeden oryginalny pomysł, który uciągnie całość. Nic z tego, wszystko jest schematyczne, a bohaterowie wyblakli; w dodatku mamy tu do czynienia z klasycznym błędem kompozycyjności, polegający na tym, że barwność postaci rośnie wraz z jej oddaleniem od pierwszego planu. Wiem mniej więcej jaki charakter ma chorąży Fitzy albo Arlekin, ale Britton? To jest postać tego typu, z którym czytelnik ma się szybko zidentyfikować, ale sam w sobie nie posiada zbyt wielu cech szczególnych.

Pewną wartość stanowią doświadczenia autora z Iraku. Część militarna jest w porządku, chociaż bez rewelacji, widzieliśmy to lepiej zrealizowane w innych książkach. Cole jest w tym z pewnością wiarygodny, ale to wszystko (ten sam zarzut mógłbym odnieść do Jacka Campbella i jego książek o zaginionej flocie). Pewną ciekawostkę stanowi relacja między okupowanymi Goblinami a KONem, oczywista analogia do relacji Amerykanie – Irakijczycy. Niby taka poprawność polityczna, a widać mentalność Zachodniego pana i władcy, który pluje na podbitych tubylców. Widać to nawet po samym Brittonie oraz jego otoczeniu, którzy zdaniem autora są całkowicie w porządku w stosunku do Goblinów. „Błędy się zdarzały, jesteśmy imperialistami, czasem traktujemy was jak śmieci, ale działamy w dobrej sprawie, co nie?”, zdają się mówić. Świetnie koresponduje to z problemami rzeczywistego świata. Szkoda, że najciekawsze refleksja wyszła Colowi przez przypadek i chyba nawet nie jest jej świadomy (jak, o zgrozo, wielu innych Amerykanów!).     

Zatem odfajkowaliśmy „w książce nie ma słabych momentów”, przejdźmy teraz do „efektowności”, co od razu połączymy z „starcia bohaterów są naprawdę widowiskowe” oraz „opisy używanych mocy zapierają dech w piersiach”. No to teraz zajrzyjmy sobie do tych opisów. Weźmy pierwszy z brzegu, coś z pierwszego rozdziału:

„Spojrzał ponad ramieniem Cheathama i zobaczył, że chłopaka spowijało tornado płomieni. Pociski dziurawiły mur za jego plecami, wyrywały otwory w jego piersi i nogach, ale buntownik zdołał wyciągnąć przed siebie ręce i wytworzyć płonący lej, który pomknął w kierunku Damesa z taką siłą, że wokół fruwały cegły. Strumień  ognia szalał na wszystkie strony, a jego krawędź zdołała sięgnąć nurkującego w bok żołnierza”.

Wszystko to brzmi jak superdokładna relacja z komiksowego kadru, a nie opis literacki. Poza tym, to co świetnie wygląda pod względem wizualnym, nie musi takie być po przelaniu na papier. Ba, prawie zawsze tak się dzieje i powyższy cytat jest na to dowodem.  

Campbell wspominał też o „jaju”. Jaja nie zauważono.

A czy jest „szybko”? Jest. Przyznaję, akcja idzie bardzo żwawo. I dobrze, ale książka mogłaby być krótsza. Ta fabuła nie wymagała rozwleczenia jej na ponad czterysta stron; wynalazki z Phantom Pressu miały na ogół 200-300 kartek i więcej pulpa nie potrzebuje. Właściwie, jeżeli porównamy „Punkt zapalny” z serią o krabach Guya N. Smitha, na korzyść wypada ta druga, bo zawiera kraby, pokraczne pomysły i jest śmieszna, nie zawsze w zamierzony sposób, a przez to ma co najmniej trzy zalety więcej niż pierwsza książka Myke’a Cole’a.    

Jeżeli lubicie klony X-Men i nie straszne Wam drewniane opisy – czytajcie. Jeżeli szukacie dobrze napisanej, oryginalnej książki – zawróćcie, nie macie tu czego szukać. Jeżeli jesteście miłośnikami pulpy, lecz wasz stosunek do tej współczesnej jest mieszany – może lepiej kupcie w antykwariacie coś wesołego z dawnego Amberu albo Phantom Pressu, na pewno jest jeszcze coś, czego nie czytaliście.

 

Tytuł: "Punkt zapalny"

  • Autor: Myke Cole
  • Wydawnictwo: Zysk i S-ka
  • Seria: Shadow OPS
  • Liczba stron: 440
  • Format: 135 x 205 mm
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Wydanie: I
  • Data wydania: 07.2015
  • Cena: 29,90 zł

 Dziękujemy Wydawnictwu Zysk i S-ka za przesłanie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus