Philip K. Dick „Marsjański poślizg w czasie” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Raven

Dodane: 24-11-2015 15:20 ()


Mars fascynował twórców literackiej fantastyki niemal od momentu jej zarania. Co prawda załoganci pierwszych pozaziemskich peregrynacji (jak np. w nowelce Teodora Tripplina z 1858 r.) z reguły kierowali się ku znacznie bliższemu nam Księżycowi. Prędko jednak także planeta rzymskiego boga wojna znalazła się w orbicie zainteresowań twórców science fiction. „Marsjański poślizg w czasie” stanowi reminiscencję tej tendencji.

Jak to jednak zwykle w przypadku Philipa K. Dicka bywa (tj. autora wspomnianej powieści), fantastyczny sztafaż okazał się dlań jedynie pretekstem do snucia rozważań ogólnej natury. Tak się bowiem złożyło, że w momencie zaistnienia tej fabuły kalifornijski prozaik borykał się z gnębiącą go psychozą. Przekonanie o popadaniu w schizofrenię wzmogło się zwłaszcza wraz z wizją złowrogiego demiurga, którego oblicze miał on ujrzeć na niebie latem 1963 r. Zatem czas powstania tego „Marsjańskiego poślizgu…” (czy może raczej krótszej wersji tego utworu zaprezentowanej w sierpniu 1963 r. na łamach magazynu „Worlds of Tomorrow”) stanowił kolejną próbę zmierzenia się pisarza z osobistymi demonami. Pytanie o powodzenie osobistej autoterapii Dicka jest kwestią drugorzędną. Pewne jest, że efekt w wymiarze literackim wypadł względnie zadawalająco. „Marsjański poślizg w czasie” nie może się co prawda równać z najbardziej docenionymi powieściami tego autora. Niemniej podjęta przezeń problematyka została umiejętnie zrealizowana, a wizję umownej rzeczywistości zdołał on skonstruować w sposób przekonujący i prawdopodobny.

Ta z kolei stanowi de facto odwzorowanie porządków panujących w amerykańskim społeczeństwie u progu lat sześćdziesiątych minionego wieku. Toteż trudno spodziewać się wizji spełnionej, stechnicyzowanej utopii, którą zwykli raczyć swoich czytelników twórcy fantastyki doby Złotej Ery tego gatunku (tj. z lat 1938-1946). Miast strzelistych, niebosiężnych wieżyc i odzianych w srebrzyste kombinezony rozpromienionych radością i bezgraniczną wiarą w scjentyzm geniokratów, Dick ukazuje wizję spracowanych osadników zmagających się każdego dnia z tzw. prozą życia. Niewielka wydajność upraw, technologiczne zacofanie, a nade wszystko deficyt wody pitnej determinuje niski stopień rozwoju kolonizowanego przez Ziemian Marsa.

Kwitnie kontrabanda na przemycane z Ziemi produkty pierwszej potrzeby (w tym także żywność – np. zupę z ogonów kangurów), a ze względu na brak miejscowego przemysłu wytwórczego nawet mało skomplikowane urządzenia eksploatowane są do pełnych granic ich wydajności. Stąd ogromną rolę w marsjańskiej społeczności pełnią spece od wszelkiego typu napraw – począwszy od fachowców w zakresie budownictwa, a na hydraulikach skończywszy. To właśnie ta grupa zawodowa, z racji chronicznych problemów z zaopatrzeniem w wodę, urosła do rangi istotnej siły w tym z trudem kolonizowanym świecie. Stąd zrzeszające jej przedstawicieli związki zawodowe kierowane przez Arniego Kotta stanowią jedno z najbardziej wpływowych środowisk Marsa. Ambicje rzeczonego sięgają jednak jeszcze dalej, jako że planuje on zyskać status dominanta na lokalnym rynku nieruchomości. Środkiem do osiągnięcia tego celu ma być autystyczny chłopiec imieniem Manfred, który w mniemaniu zapobiegliwego związkowca dysponować może zdolnością prekognicji. Z kolei nawiązanie komunikacji z skrytym we własnym świecie dzieckiem ma mu zapewnić cierpiący na schizofrenię (pozornie wyleczoną) mechanik Jack Bohlen.

Fantastycznonaukowy sztafaż (zresztą dość oszczędnie dozowany) to jedynie tło dla zasadniczej problematyki podjętej przez kalifornijskiego prozaika. Tę zaś stanowią rozważania w kontekście natury autyzmu i schizofrenii jako nie tyle umysłowych dysfunkcji, co hipotetycznych wyższych stadiów mentalnego rozwoju. Za pośrednictwem bohaterów niniejszego utworu Dick usiłuje wniknąć w złożoność obu wspomnianych chwilę temu zjawisk sfery psychicznej, formując jak zwykle w jego przypadku śmiałe tezy wymykające się jednoznacznej interpretacji. Autor korzysta również z okazji, aby dać wyraz swojemu ustosunkowaniu wobec fasadowej moralności co poniektórych przedstawicieli współczesnej mu klasy średniej. Podobnie rzec się ma w kontekście marketingowych metod stosownych przez wymuskanych komiwojażerów. Wzmaga napięcie stopniowo komplikując relacje pomiędzy udzielającymi się tu osobowościami (zwłaszcza w kontekście trójkąta Doreen-Jack-Arnie), a nade wszystko koncentruje się na zasadniczej naturze schorzenia, z którym sam zmuszony był się borykać.

Nie oznacza to, że Dick całkowicie zignorował konieczność kreacji przekonujących realiów w duchu typowej science fiction. Pomny doświadczeń nabytych podczas pracy nad jedną z jego wcześniejszych powieści („Czas poza czasem” z 1959 r.), w której wydawca wymusił pogłębienie sugestywności otoczenia w duchu trendów dominujących w ówczesnej fantastyce, zdecydował wprowadzić je na własnych warunkach. Stąd nawiązania do wyobrażeń o marsjańskim środowisku naturalnym z okresu poprzedzającego misję sondy Mariner 4, za sprawą której gruntownie je zrewidowano. Toteż na kartach niniejszej powieści nie mogło zabraknąć sławnych kanałów „zaobserwowanych” przez Giovanniego Schiaparelliego, a następnie z wielką pompą spopularyzowanych przez Percivala Lowella i liczne zastępy twórców fantastyki. Istotną rolę w utworze odgrywa również tubylcza ludność Marsa. Jednak, zamiast skrajnie agresywnych zdobywców rodem z „Wojny Światów” Herberta George’a Wellsa oraz gatunkowej mozaiki zrodzonej w umysłowości Edgara Rice’a Burroughsa, okazali się oni egzystującymi w nędzy, pogardzanymi przez kolonistów nomadami. Wszystko to stanowi jedynie nieco wymuszone tło dla zagadnień nurtujących wówczas Dicka.

Edycja Domu Wydawniczego Rebis zachowuje pełnię przyjętej przez to wydawnictwo formuły. Stąd twarda oprawa zdobiona obwolutą oraz kompozycje w wykonaniu Wojciecha Siudmaka. Równocześnie warto nadmienić, że za nowy przekład tej powieści odpowiada Mirosław P. Jabłoński, prozaik aktywny również w konwencji science fiction (m.in. „Trzy dni Tygrysa”, „Elektryczne banany, czyli ostatni kontrakt Judasza”). Natomiast przedmowę rozpisał Rafał Kosik, autor uznanej powieści pt. nomen omen „Mars”. Sam Dick z perspektywy kilkunastu lat (tj. w roku 1976) oceniał ten utwór jak raczej nieudany w wymiarze ogólnej dramaturgii. Docenił natomiast jego warstwę ideową. Według rzeczonego obnażała bowiem „podstawową strukturę wszechświata”.   

„Marsjański poślizg w czasie” nie wzbudza co prawda zachwytów porównywalnych z „Ubikiem”, „Valis” i „Człowiekiem z Wysokiego Zamku”. Jednakże również w tym utworze znać nieszablonową pomysłowość Dicka i jego pęd ku podejmowaniu intelektualnych wyzwań niewyobrażalnych dla większości współczesnych mu twórców science fiction.

 

Tytuł: „Marsjański poślizg w czasie”

  • Tytuł oryginału: „Martian Time-Slip”
  • Autor: Philip K. Dick
  • Tłumaczenie: Mirosław P. Jabłoński
  • Przedmowa: Rafał Kosik
  • Ilustracje: Wojciech Siudmak
  • Wydawca wersji oryginalnej: Ballantine Books
  • Wydawca wersji polskiej: Dom Wydawniczy Rebis
  • Data premiery wersji oryginalnej: 1964 r.
  • Data premiery wersji polskiej: 2014 r.
  • Wydanie I (w nowym tłumaczeniu)
  • Oprawa: twarda z obwolutą  
  • Format: 15,5 x 23,5 cm
  • Liczba stron: 336
  • Cena: 49,90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za przesłanie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus