„Likwidator kontra Kaczystan” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 21-10-2015 11:59 ()


O tym, że Ryszardowi Dąbrowskiemu obcowanie z Jerzym Urbanem stanowczo nie służy, można przekonać się, wertując jego wcześniejsze prace (m.in. album „Redaktor Szwędak: Wywiady zebrane”). Ówczesne poczucie humoru tego autora sprawiało wrażenie nieszczególnie wyszukanego, ale przynajmniej wyzbytego znamion obsesji i oszołomskich fobii. Za to bywało niekiedy nawet zabawne. Niestety to już przeszłość.

A przynajmniej takie wnioski nasuwają się po lekturze najnowszego tomu przypadków Likwidatora. Tym razem zamaskowany obrońca m.in. dojrzewającej kalarepy zmuszony jest zmierzyć się być może z najgroźniejszym wyzwaniem w jego eksplozywnej karierze. Oto bowiem spełnił się najgorszy koszmar tzw. Polski postępowej, europejskiej, światłej etc. Złowroga Kaczka i jego chorzy z nienawiści pomagierzy ponownie dorwali się do władzy i tym razem nie zamierzają jej oddać równie łatwo co w 2007 r. Wizja kato-faszystowskich czarnych sotni, których tak bardzo obawia się wierchuszka z ulicy Czerskiej nabiera zatem realnych kształtów. Służby mundurowe zostają wprzęgnięte w poczynania totalitarnego systemu, który nie ma ważniejszych zadań (np. rozliczenia przekrętów poprzedniej ekipy, wdrożenia koniecznych reform, zapewnienia skutecznej obronności kraju etc.) jak tylko zamknąć w gułagu im. Marszałka Piłsudskiego podstarzałych muzykantów, trawionych chorobą alkoholową filmowców i reżimowych pisarczyków.  

Oczywiście nie może się obyć bez nękania wrażliwości ateistów mszą transmitowaną w środkach masowego przekazu oraz widokiem obiektów sakralnych „szpecących” polski krajobraz. Bojówki złożone z Żołnierzy Neo-Wyklętych i Katolickie Patrole Prewencji kapitana Telikowieckiego dopełniają skali straszliwości ekspandującego Kaczystanu. Jedynie Likwidator i jego chwilowo urlopująca rodzinka może ocalić „jedyną, właściwą” wolność słowa pilnie reglamentowaną przez autoryteta „Gejzety Aborczej”, a przy okazji intratne posadki prominentów finansującej ją partii. Jakby tego było mało do pogrążenia niedobrych Kaczek rękę przykłada również komiksowe alter ego samego autora. Daje przy tym światły przykład swojej latorośli jak wymyślnie znęcać się nad człowiekiem o innym światopoglądzie niż jego własny.

Chwilami ma się wrażenie, że Dąbrowski robi sobie standardowe w jego przypadku jaja. Skala absurdów i przerysowań jest jednak tak znaczna, że de facto ośmiesza on piewców domniemanego zagrożenia swobód obywatelskich (w tym również siebie samego) ze strony tzw. kaczystów. Po lekturze najnowszego wykwitu tego autora zostaje nie tyle niesmak, co raczej uśmiech politowania. Facecje Dąbrowskiego utraciły resztki śmieszności. Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że w chęci dotrzymania kroku swemu chlebodawcy „ojciec” Likwidatora upodobnił się do twórców PRL-owskich kronik filmowych z wczesnych lat pięćdziesiątych. Chwilami trudno opędzić się od odczucia, że jako tła dźwiękowego do niniejszego komiksu brakuje zaangażowanego głosu młodej wersji Andrzeja Łapickiego. Tym samym Dąbrowski na własne życzenie stał się skamieliną, mentalnie tkwiącą nie tyle w pełnym histerii roku 2007, co wręcz wspomnianym okresie, gdy dzień po dniu Polaków zamęczano nachalną propagandą o złowrogim Trumanie („Zostawić zgliszcza tam gdzie dziś są pola i ogrody; oto jest trumanowski plan przeobrażenia przyrody”), spadających z niebios straszliwych „żuków Colorado”, a zwłaszcza powrotu tzw. Polski jaśniepańskiej. Owa konwergencja Dąbrowskiego to zjawisko ciekawe samo w sobie, ilustrujące jak podobno niegdyś związany z kulturą alternatywną twórca przeobraził się w pacynkę tej części kasty politycznej, która na myśl o utracie licznych okazji do tzw. nakręcania lodów w panice trzęsie pośladkami. Jak jednak widać, dla resztek ściekających z urbanowego stołu szanowny pan artysta skłonny jest przymknąć oko i zawiesić swój anarchosyndykalistyczny światopogląd w oczekiwaniu na kolejną wypłatę. Kiedy skończy się czas obecnie nam panujących, skończy się też kasa na rządowe reklamy w zaprzyjaźnionych mediach. A wtedy zarówno on jak i inni „herosi wolnego słowa” będą zmuszeni rozejrzeć się za nowym zajęciem. I to bynajmniej ze względu na domniemany szykany ze strony „Talibanu”, a po prostu dlatego, że nikt już nie będzie potrzebował przejawów ich służalczości. Po latach obijania się na jurgielcie ta perspektywa musi być wyjątkowo bolesna.

Wiele wskazuje, że znaczna część rodzimych czytelników uodporniła się na mało finezyjny jad komiksowego postępactwa bądź też uruchomiła opcje samodzielnego myślenia, zwłaszcza że czasy dominacji „jedynej, słusznej opcji światopoglądowej”, forsowanej przez dotowany z państwowego budżetu koncern medialny, przeminęły bezpowrotnie. Z kolei zbiórka na niniejszy album zakończyła się spektakularną porażką (nie zgromadzono nawet połowy wymaganych środków), a z odsieczą musiało pośpieszyć Wydawnictwo Roberta Zaręby. Stąd też można mniemać, że fani komiksu chyba są już Likwidatorem znużeni, a formuła tej serii uległa wyjałowieniu (w nienajlepszym zresztą stylu). Nie zmienia to faktu, że w wymiarze czysto plastycznym Dąbrowski prezentuje niezmiennie wysoką jakość warsztatową. Pozytywne wrażenie sprawia również forma edycji tego tomu (papier o szlachetniejszej gramaturze, solidne klejenie etc.), dostrzegalnie lepsza niż miało to miejsce w przypadku „Szortów” i „Prawdy smoleńskiej”. Tym bardziej żal, że za sprawą zbędnego pieniactwa Dąbrowskiego cała przysłowiowa para idzie w gwizdek. Bo ów komiks to de facto kukułcze jajo dla admiratorów tzw. Tuskenlandi, które w względnie obiektywnym czytelniku może wzbudzić w najlepszym razie rozczarowanie.

Według zapowiedzi Roberta Zaręby w niedalekiej perspektywie (grudzień?) możemy spodziewać się kolejnej publikacji z udziałem Likwidatora. Tym razem będzie ona zawierać przekrojowy materiał z wcześniejszych tomów poświęconej mu serii.

 

Tytuł: „Likwidator kontra Kaczystan”

  • Scenariusz i rysunki: Ryszard Dąbrowski
  • Wydawca: Wydawnictwo Roberta Zaręba
  • Data premiery: 11 września 2015 r.  
  • Oprawa: miękka
  • Format: 20,5 x 29 cm 
  • Papier: kredowy
  • Druk: czarno-biały/kolor
  • Liczba stron: 76
  • Cena: 39,90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Roberta Zaręby za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 


comments powered by Disqus