„Legend” - recenzja

Autor: Damian Drabik Redaktor: Motyl

Dodane: 16-10-2015 21:56 ()


Urodzony w Londynie Tom Hardy, mimo młodego wieku (38 lat) ma na swoim koncie wiele charakterystycznych i znamiennych ról, które w dość szybkim czasie uczyniły go jednym z najbardziej rozpoznawalnych aktorów. Dość powiedzieć, że tylko w tym roku pojawił się w trzech głośnych produkcjach z nowym „Mad Maxem” na czele, a przed nami jeszcze zapowiadająca się na prawdziwą perełkę „Zjawa”, gdzie wystąpi u boku Leonardo Di Caprio. Tymczasem na ekranach naszych kin zagościł film „Legend”, w którym z kolei Hardy występuje u boku… samego siebie.

„Legend” w reżyserii Briana Helgelanda („Obłędny rycerz”) to oparta na faktach, lecz zdystansowana i nie stroniąca od specyficznego brytyjskiego humoru opowieść o braciach Kray, którzy w latach 60-tych trzymali w garści cały Londyn. Słynni bliźniacy mimo kryminalnej działalności i prowadzenia nielegalnych interesów uchodzili w owym czasie za prawdziwe gwiazdy. Hardy odgrywa role obu braci i czyni to na tyle brawurowo, że w czasie seansu naprawdę można uwierzyć, że patrzymy na dwie różne postaci.

Helgeland tworzy przede wszystkim opowieść o męskiej, rodzinnej solidarności, o więziach, których nie można rozerwać, a o które walczy się bez względu na konsekwencje. A w tym wypadku nie jest to proste, bowiem Reggie próbuje ułożyć sobie życie z kobietą, prowadzić dochodowy biznes bez używania siły, podczas gdy nieobliczalny i psychopatyczny Ronnie marzy o gangsterce pełną gębą. Regularnie dochodzi do spięć między tymi przeciwieństwami, co w konsekwencji prowadzi do wielu przezabawnych i dramatycznych sytuacji.

W „Legend” Tom Hardy daje prawdziwy popis umiejętności i nie ma co ukrywać – ta produkcja należy do niego. Bracia Kray w jego wykonaniu to dwaj drastycznie odmienni bohaterowie i choć Hardy znaczy ich grubą linią (szczególnie Rona), pozwalając sobie na wręcz komiksowe przeszarżowanie, to znakomicie podkreśla nawet te najsubtelniejsze różnice między nimi. Sposób w jaki ten jeden aktor uchwycił skomplikowane relacje między granymi przez siebie bohaterami, to rzecz godna pochwały.

Warto zwrócić uwagę na ścieżkę dźwiękową, która należy do najjaśniejszych punktów produkcji. Skomponowane przez Cartera Burwella kawałki wyznaczają rytm filmu i skutecznie podkreślają jego tempo, świetnie też współpracują z wykorzystanymi przez twórców piosenkami brytyjskich muzyków.

Film Helgelanda ma tak naprawdę dwie poważne wady. Po pierwsze brak wyrazistej fabuły, która od początku do końca trzymałaby w napięciu. Scenariusz, choć pełen różnorakich perełek, nie posiada konkretnego punktu, do którego by zmierzał. To raczej zbitka wątków z biografii braci Kray, które podkoloryzowano i uczyniono atrakcyjnymi. Twórcom zabrakło również wyważenia pomiędzy czarną komedią a dramatem. Widać, że Helgeland czerpie tutaj od Ritchie’ego i innych mistrzów kina gangsterskiego, w wielu fragmentach nawiązując do nich bardzo umiejętnie. Dialogi, humor, brutalność i bezbłędnie przerysowani bohaterowie – to wszystko stoi na najwyższym poziomie. Jednak wątek miłosny i moralizatorskie akcenty w finale zdają się nieco odstawać od reszty produkcji.

 

„Legend” nie wnosi nic nowego do gatunku, ale jeśli potraktować tę historię jako pretekst do obserwowania aktorskich popisów Toma Hardy’ego, można się wyśmienicie bawić. Jest tutaj kilka scen, które można by wyciąć z korzyścią dla filmu, ale też takich, które robią oszałamiające wrażenie. Tych drugich na szczęście jest więcej. Ostatecznie jest to kino, które  przyjemnie się ogląda i choć niepozbawione wad, to z pewnością warte zobaczenia.

 

Tytuł: „Legend” 

Reżyseria: Brian Helgeland

Scenariusz: Brian Helgeland

Obsada:

  • Tom Hardy
  • Emily Browning
  • David Thewlis
  • Duffy
  • Christopher Eccleston
  • Chazz Palminteri
  • Sam Spruell
  • Taron Egerton

Muzyka: Carter Burwell

Zdjęcia: Dick Pope

Montaż: Peter McNulty

Scenograf: Crispian Sallis, Tom Conroy

Kostiumy: Caroline Harris

Czas trwania 131 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus