„Everest" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 14-09-2015 23:23 ()


W obrazie Baltasara Kormákura padają słowa, że Everest to prawdziwa bestia.  Wystarczy jedno spojrzenie na monumentalny, rozciągający się pod niebem masyw górski, aby uświadomić sobie, że wyprawa na Dach Świata to wyzwanie ludzi niezłomnych, odważnych, a przede wszystkim wierzących w sukces. Bez wiary nie ma nawet co próbować zdobycia najwyższego szczytu świata. Jest to bowiem droga pełna wyrzeczeń, ostrych reguł, a śmierć można spotkać przez własną nieuwagę.

„Everest” bazuje na autentycznych wydarzeniach, które rozegrały się w maju 1996 r. To był zresztą gorący okres, bowiem szczyt w tym samym czasie chciało zdobyć kilka wypraw. Wśród nich była komercyjna ekspedycja Roba Halla, gdzie uczestniczy płacili ogromne pieniądze za spełnienie swoich marzeń bądź zachcianek. Ciekawą postacią jest sam Hall, który w ciągu raptem siedmiu miesięcy zdobył Koronę Ziemi (siedem szczytów), zatem trudno mówić o tym, że był niedoświadczony. Zebrał ekipę ochotników wśród których była m.in. Japonka Yasuko Namba (miała na koncie sześć najwyższych szczytów), pragnąca zostać najstarszą na świecie zdobywczynią Everestu, dziennikarz Jon Krakauer, listonosz Doug czy szukający mocnych wrażeń Beck Wheaters.

Himalaiści rozpoczęli wspinaczkę nie wiedząc o nagłym załamaniu pogody, jednak to nie to było przyczyną ośmiu ofiar tamtego feralnego dnia. Można ją upatrywać w nadmiernym tłoku na szlaku, który korkował przejścia wąskimi ścieżkami czy tamował ruch w najbardziej newralgicznych momentach, ale także w złej ocenie sytuacji i nietrafionych wyborach. Każdy organizm adaptuje się inaczej na wysokości ponad siedmiu tysięcy metrów i nie chodzi tu tylko o wydolność i regenerację. Niejednokrotnie o powodzeniu decyduje nie tyle kondycja fizyczna co odporność psychiczna, która w ekstremalnych warunkach stanowi decydujący czynnik przeżycia. Tymczasem wyprawa po sławę, nieśmiertelność i prestiż zakończyła się wyścigiem z czasem i nierówną walką z żywiołem. Nagła burza śnieżna z piorunami zaskoczyła schodzących, a wycieńczenie wspinaczką zebrało tragiczne żniwo.

Dzieło Kurmákura skupia się wokół faktów zebranych w książce Jona Krakauera z właściwym dla skali widowiska rozmachem, obfitując w zapierające dech w piersiach ujęcia, przedstawiające pierwotne i dzikie piękno, a zarazem zdradziecki szlak prowadzący na szczyt Czoła Nieba. Głównym atutem obrazu są zjawiskowe zdjęcia, pokazujące Everest z każdej strony, wspaniałe widoki z lotu ptaka albo zbliżenia na wąskie klify. Trasa prowadząca na wierzchołek góry to mordercza droga, do pokonania której potrzeba żelaznej kondycji, zdrowia i dużo samozaparcia.

Najsłabiej w „Evereście” wypadają bohaterowie. Może dlatego, że jest ich zbyt wielu i podczas dwugodzinnego seansu nie jesteśmy w stanie poznać historii każdego z nich. Niekiedy wspomina się, że Rob Hall i Scott Fischer – szefowie konkurencyjnych wypraw – zbagatelizowali sytuację i to ich błędy kosztowały życie himalaistów. W filmie nie jest to aż tak mocno zaakcentowane, wręcz można powiedzieć, że zostało w łagodny sposób wygaszone. Ładunek emocjonalny, który niniejsza historia powinna wygenerować błyskawicznie ulatuje, a do kolejnych ofiar wyprawy podchodzimy beznamiętnie.

Niemniej w trakcie jednego odpoczynku pada kluczowe pytanie. Dlaczego pragną zdobyć szczyt? To doskonały moment na pokazanie motywacji poszczególnych postaci. Jednak po chwili zadumy nie ma konkretnej odpowiedzi, tak jakby wszyscy nie byli pewni po co chcą narażać swoje życie dla przemijającej chwały. Jedynie Beck w przekonujący sposób argumentuje swój wybór wyrwaniem się z objęć depresyjnej rzeczywistości i poszukiwaniem szczęścia w emocjonującej eskapadzie. Zastrzyk adrenaliny jest dla niego odpowiednio stymulujący.

Everest to nie wyścig po sławę, to wyprawa naznaczona wyrzeczeniami, potem i krwią. Walka z nieprzejednaną bestią, z własnymi słabościami oraz z limitami ludzkiego organizmu. W końcu próba nadania nudnemu życiu rozmaitych barw, bez których dalsza egzystencja wydaje się tylko zbiorem pustych dni, wypełniających nasze istnienie na ziemskim padole. Pytanie tylko, czy warto przedkładać życie z kochającą rodziną nad ulotną chwilę spędzoną na Dachu Świata?  

Tytuł: „Everest"

Reżyseria: Baltasar Kormákur

Scenariusz: Simon Beaufoy, William Nicholson

Obsada:

  • Jason Clarke
  • Josh Brolin
  • John Hawkes
  • Robin Wright
  • Michael Kelly
  • Sam Worthington
  • Keira Knightley
  • Emily Watson
  • Jake Gyllenhaal
  • Elizabeth Debicki

Zdjęcia: Salvatore Totino

Muzyka: Dario Marianelli

Montaż: Mick Audsley

Scenografia: Gary Freeman

Kostiumy: Guy Speranza

Czas trwania: 121 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus