„Shazam!” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 20-08-2015 07:45 ()


Być może niełatwo w to uwierzyć, ale od chwili, gdy na kartach komiksu po raz pierwszy wypowiedziano zaklęcie „Shazam!” upłynęło już przeszło 75 lat! Tak się bowiem złożyło, że heros powstały dzięki oddziaływaniu magii debiutował w zamierzchłym roku 1940. I chociaż Kapitan Marvel (bo o nim rzecz jasna mowa) nie zyskał statusu popkulturowej ikony porównywalnej z najbardziej rozpoznawalnymi osobowościami superbohaterskiego komiksu, to jednak nie przestał fascynować całkiem licznego grona wielbicieli tej konwencji.

Wśród nich znalazł się również Geoff Johns, autor takich hitów jak „Green Lantern: Rebirth”, „Infinite Crisis” i „52”. Nie krył on bowiem, że obok Flasha „Najpotężniejszy ze Śmiertelników” (bo tak zwykło się niekiedy określać Kapitana Marvela) prawdopodobnie jest jego ulubioną postacią. Dał temu zresztą wyraz w trakcie realizacji miesięcznika „JSA”, w którym ów bohater odgrywał istotną rolę (m.in. w opowieści „Princes of Darkness”). Nie dziwi zatem, że przy okazji gruntownej rekonstrukcji uniwersum DC (której wspomniany scenarzysta był jednym z głównych „architektów”) nie omieszkał on wkomponować w przestrzeń tego fikcyjnego świata właśnie Kapitana Marvela. Potencjał tej marki najwyraźniej oceniono jako niewystarczający dla podźwignięcia pełnowymiarowej serii. Stąd też perypetie herosa publikowanego niegdyś przez wydawnictwo Fawcett trafiły do miesięcznika „Justice League” w formule krótkich epizodów. Opublikowany przez polską filię Egmontu album „Shazam!” gromadzi w jednym tomie ich komplet.

Historia tej marki to temat wart osobnej monografii. Znamionuje ją szereg zawiłości prawnych oraz reminiscencji dalece wykraczających poza jej czysto rozrywkowy charakter. Dość wspomnieć, że to na kanwie opowieści z udziałem Kapitana Marvela po raz pierwszy w konwencji superbohaterskiej swoich sił próbował Alan Moore. Powstałe tym sposobem opowieści z udziałem Marvelmana vel Miraclemana zwykło się uznawać za przedsmak tego, co w kolejnych latach ów twórca miał zaprezentować w trakcie swojej współpracy z DC Comics. Nie obyło się przy tym bez perturbacji na tle prawa do używania imienia tej postaci przeciwko czemu oponowali prawnicy wydawnictwa Marvel. Jeszcze wcześniej, bo w początkach lat czterdziestych  minionego wieku doszło do trwającego przeszło dekadę sporu pomiędzy National Comics („przodkiem” DC) a Fawcett. Pierwsze z wspomnianych wydawnictw zarzucało bowiem liczne zbieżności pomiędzy Kapitanem Marvelem a jego ówczesną standardową postacią, tj. Supermanem. W rzeczy samej mocarny heros zaistniały za sprawą magicznej formuły „Shazam!” mógł wzbudzać skojarzenia z ostatnim przedstawicielem cywilizacji Kryptonu. Niemniej strona pozywająca nie tylko nic nie wskórała, ale przeszło dwadzieścia lat po przegranym procesie (tj. około roku 1972) sama musiała borykać się z problemami po wykupieniu praw do postaci Kapitana. W owym czasie Marvel dysponował już swoim własnym miesięcznikiem poświęconym bohaterowi o tym samym imieniu co przez długie lata stanowiło przedmiot kolejnego sporu. Stąd cykle z udziałem magicznego herosa (m.in. wyrosła z wydarzeń znanych jako „Legends” mini-seria z 1987 r.) nosiły zwykle tytuł „Shazam!”. Mimo to ich główny bohater nadal był w nich określany swoim tradycyjnym imieniem. Geoff Johns zdecydował się ostatecznie położyć kres wszelkim kontrowersjom rezygnując z używania kłopotliwego miana. Tym samym zarówno do rąk amerykańskich jak i polskich czytelników trafił album, w którym próżno szukać wzmianki o Kapitanie Marvelu.

 

Fanów tej postaci (pośród polskich czytelników zapewne niezbyt licznych) wypada jednak uspokoić. Wszystkie zasadnicze elementy opowieści o wybrańcu czarodzieja Shazama pozostały w znacznej mierze nienaruszone. Johns ograniczył się bowiem do ledwie powierzchownej modernizacji mitologii tej postaci, wykazując tym samym odpowiednią dozę szacunku dla całkiem udanie pomyślanego pierwowzoru. Stąd podobnie jak w klasycznych opowieściach publikowanych przez Fawcett oraz DC Comics przed jego rewitalizacją, także w tym przypadku centralną osobowością uczyniono Billy’ego Batsona, nastoletniego sierotę, który za sprawą sił wyższych został obdarowany mocą przeistaczania się w nadistotę kumulującą moce mitologicznych bogów i mędrców starożytności. Po wypowiedzeniu wzmiankowanego wyżej zaklęcia rezolutny chłopak zmienia się w herosa dysponującego mądrością Salomona, siłą Herkulesa, wytrzymałością Atlasa, szybkością Merkurego oraz zdolnością panowania nad gromami Zeusa. Jak się jednak okazuje Billy nie jest jedynym osobnikiem obdarowanym mistyczną mocą. Pośród pustkowi północnej Mezopotamii, w zapomnianej przez bogów i ludzi nekropolii, spoczywa uwięziony przed tysiącleciami Czarny Adam. Okazał się on niegodny powierzonej mu potęgi. Póki ów śmiertelnie groźny osobnik tkwi w chronionej prastarą magią komnacie świat może spać spokojnie. Na nieszczęście znajduje się chętny do oswobodzenia starożytnego zła w imię osobistych korzyści.

Jak już wyżej zasygnalizowano scenarzysta nie zamierzał drastycznie ingerować w pierwotną formułę opowieści z udziałem Shazama. Stąd także i tutaj mamy do czynienia nie tylko z tytułowym bohaterem cyklu, ale też członkami jako przyszywanej rodziny. Nieprzypadkowo, bo w różnych okresach część z nich cieszyła się porównywalną popularnością co sam Billy (np. Mary Marvel). Jak się okazuje także i tutaj są oni jego  uzupełnieniem. Nade wszystko nie mogło zabraknąć czarodzieja Shazama oraz najbardziej zaciekłych antagonistów „Najpotężniejszego Śmiertelnika” w osobach Czarnego Adama i doktora Sivany. Johns zdecydował się na pewne modyfikacje w ich wizerunku (zwłaszcza pierwszego z wspomnianych, który z quasi-druida stał się aborygeńskim szamanem), ale bez nadmiernych szaleństw. Sam Billy tylko z pozoru przypomina słodziaka udzielającego się w lokalnej rozgłośni radiowej, tak jak miało to miejsce w jego klasycznych przygodach. Potrafi on pokazać przysłowiowy pazur, o czym przekonują się m.in. jego opiekunowie. Ów łobuziacki rys w profilu psychologicznym rzeczonego uprawdopodabnia tę postać przy równoczesnym zachowaniu jego ogólnej charakterystyki z czasów poprzedzających restart DC Comics.  Billy’ego najzwyczajniej nie sposób nie polubić. Tym bardziej, że ewentualni czytelnicy staną się świadkami jego dojrzewania do bohaterstwa w całkiem udanej formule. Ze względu na ograniczoną rozpiętość tego przedsięwzięcia (wszak mamy do czynienia jedynie z namiastką pełnowymiarowej serii) nie wszystkie wątki udało się odpowiednio wyeksponować. Dotyczy to zwłaszcza doktora Sivany, naczelnego nemezis Shazama, który pełni w tej opowieści rolę jedynie pomocniczą. Standardowo eksplozywna kulminacja tej fabuły nie zaburza ogólnie pozytywnych odczuć z lektury tomu, który plasuje się w grupie najbardziej udanych tytułów wydanych dotąd w kolekcji „Nowe DC Comics!”.

  

Podobnie jak w przypadku opublikowanego w ramach DC Deluxe albumu „Batman: Ziemia Jeden” (a wcześniej m.in. przy okazji realizacji „Superman: Brainiac”), także i tym razem pomysły Geoffa Johnsa zwizualizował Gary Frank. Celujący w realistycznej manierze, bez nadmiernej idealizacji cechującej m.in. styl Davida Fincha („Batman – Mroczny Rycerz: Nocna trwoga”) potrafi nadać poszczególnym scenom stosownej epickości. Koncentruje się przede wszystkim na sylwetkach uczestników tej opowieści bez nadmiernego wnikania w dalsze plany. Z dużą łatwością ujmuje mowę ciała oraz mimikę wspomnianych postaci dzięki czemu zyskuje dramaturgia tej opowieści. Interesująco prezentują się również szkice koncepcyjne zamieszczone na końcu niniejszego tomu. Daje się w nich zauważyć warsztatową lekkość wspomnianego autora, a przy okazji mnóstwo twórczej swobody.

Niestety jak do tej pory władze zwierzchnie DC Comics nie zdecydowały się na kontynuację solowych przygód Shazama. Zarówno w analogicznej formule, jak miało to miejsce przy okazji miesięcznika „Justice League”, jak i osobnego cyklu. Billy Batson odegrał jednak istotną rolę w wydarzeniu znanym jako „Trinity War” („Trójka”) już jako pełnoprawny przedstawiciel Ligi Sprawiedliwości. Będzie zatem możliwość zapoznać się z jego dalszymi losami, choć niestety nie na kartach pełnowymiarowej serii. Być może takowej Shazam pewnego dnia się doczeka, jako że na kwiecień 2019 r. zapowiedziano ekranizację jego przygód. A jak wiadomo nic tak obecnie nie napędza sprzedaży komiksów, jak właśnie filmowe adaptacje z udziałem ich bohaterów.

 

Tytuł: „Shazam!”

  • Scenariusz: Geoff Johns
  • Szkic i tusz: Gary Frank 
  • Kolory: Brad Anderson
  • Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca: Egmont Polska 
  • Data premiery: 12 sierpnia 2015 r.
  • Oprawa: twarda 
  • Format: 17 x 26 cm
  • Papier: kredowy 
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 192
  • Cena: 75 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „Justice League” nr 7-11, 0, 14-16, 18-21(maj-wrzesień, listopad 2012 r., styczeń-marzec, maj-sierpień 2013 r.)

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji. 

 


comments powered by Disqus