Miejsce I w konkursie Fabryka Masek - opowiadanie "Zaklęcie"

Autor: Anna Szypszak Redaktor: Ejdżej

Dodane: 12-04-2007 00:24 ()


Obudziła się nagle, cała zlana potem. Kosmyki zmierzwionych włosów lepiły się jej do czoła, a wilgotne powietrze w pomieszczeniu zdawało się zatykać płuca. Okropne mdłości dopadły ją niemal zaraz po przebudzeniu. Z trudem zczołgała się z łóżka i podpełzła do stojącej na taborecie miski z wodą. Wsadziła do niej głowę mając nadzieję, że zimna ciecz odpędzi ból w skroniach i nudności.

- To cię wreszcie wykończy, jeśli nie będziesz uważać... - powiedział jakiś szorstki i lekko zachrypnięty głos w jej głowie.

- Przynajmniej ciebie wykończy razem ze mną - warknęła. Nie miała najmniejszej ochoty na kolejną sprzeczkę. Zwłaszcza w chwili, gdy jej umysł dopiero zaczynał zbierać się do kupy z tych wszystkich kawałków, na które rozpadł się przez koszmary.

- Mimo wszystko wolałbym, żebyś wykończyła się dopiero po wyciągnięciu mnie z mojego więzienia. To, że tobie spieszy się na tamten świat wcale nie oznacza, że cała reszta żyjących też marzy o wyprawie na drugą stronę lustra.

- Taki z ciebie żyjący, jak ze mnie Pani Mocy.

- Nie drwij. Zresztą i tak jestem w lepszym położeniu niż ty - ja już niedługo odzyskam moje życie, a ty nigdy nie dostaniesz Magii z powrotem.

To było stwierdzenie faktu, nie obelga. Kobieta już dawno przyzwyczaiła się do szczerości swego towarzysza. Wiedziała, że nie chciał jej zranić. On po prostu mówił, jak było, bez względu na to, jak tragiczna okazywała się rzeczywistość. Czasem nadal czuła ból. Gdzieś w środku. Bardzo głęboko. Tam, gdzie teraz pozostała już tylko pustka. Bo ten kawałek duszy wyrwali jej odbierając Dar.

- Zamknij się. Chociaż na chwilę - powiedziała spoglądając na kraty w małym okienku w ciężkich, metalowych drzwiach, które odgradzały ją od reszty rzeczywistości. Codziennie o tej samej porze kratka otwierała się na chwilę i przez otwór wpadała mała paczka z żywnością. Czuła jak na moment magiczna bariera wpleciona w drzwi znika, by zaraz potem znów zamknąć jej drogę do wolności.

- Wiesz, że jeśli ci się uda, rozpieprzymy to wszystko? Razem z tymi, którzy przewrócili nasz świat do góry nogami.

- Zrobili z ciebie baterię, nic dziwnego, że ich nie lubisz... - westchnęła.

- A ty ich po prostu uwielbiasz, nieprawdaż? Zabrali ci prawie wszystko, czym byłaś i wsadzili do tej klitki, żebyś tu „pokutowała za swoje nieposłuszeństwo". Musisz ich za to po prostu kochać...

- Nie wiem, jak to się dzieje, że ogrom twego sarkazmu nie wylewa się z tego pokoju. To cud, że wciąż się tu mieści...

- To przez tę magiczną barierę, księżniczko.

Uśmiechnęła się mimowolnie. Nie potrafiła się na niego gniewać. Wiedziała, że musiał kiedyś być bardzo potężnym magiem, choć nie pamiętała go z Uniwersytetu. Trochę ją to dziwiło, ale nie miała ochoty się nad tym zastanawiać. Odkąd rok temu po raz pierwszy usłyszała jego głos, nadzieja na wyzwolenie na nowo rozpaliła się w jej, dotychczas, zimnym i pustym sercu.

Od dnia, w którym odebrano jej Dar, była wrakiem. Ludzie doskonale wiedzieli, że mag bez Esencji jest zupełnie nieszkodliwy. Jest jak pusta skorupa, żyjąca już chyba tylko z przyzwyczajenia. Dar to część ducha. A bez niego jest już tylko śmierć za życia i powolne spadanie coraz niżej i niżej we wszechogarniającą ciemność. Aż pewnego dnia człowiek już się nie budzi. Oczywiście, o ile wcześniej nie zwariuje, a takie przypadki zdarzały się w więzieniu nader często. I zwykle kończyły się tragicznie.

Kobieta, zwana niegdyś Naeth Dail, stała się tylko numerem na liście trzymanej przez więziennego strażnika, który kiedyś pewnie pracował na Uniwersytecie. Dlatego właśnie, gdy tajemniczy głos przemówił do niej po raz pierwszy, myślała, że zaczyna wariować, że śni na jawie. Ale myliła się. Świat Snów poznała dopiero kilka tygodni później, gdy nauczyła się dzielić z nim swój umysł. I nic już nie było takie jak wcześniej. Bez Daru nie mogła używać magii. Wszyscy o tym wiedzieli. Jednak nieznajomy pokazał jej nową ścieżkę - drogę wśród snów, które działy się na jawie i w których powoli odzyskiwała wrażliwość na magię.

Oparła się o ścianę. Mdłości wreszcie ustąpiły. Teraz mogła spokojnie zabrać się za porządkowanie tego, co zapamiętała ze Snu. Wiedziała, że musi zapamiętać nawet najdrobniejsze szczegóły, jeśli ma wypełnić plan towarzysza niedoli. Odtwarzała więc w umyśle drogę, którą przeszła we Śnie. Kawałek po kawałku. Każdy krok, każdy detal, odgłos, zapach i dźwięk. Głos w jej umyśle milkł zawsze, gdy tylko zabierała się za tworzenie tych obrazów we własnej głowie. Jego właściciel z pewnością wiedział, że potrzebuje spokoju, by się dostatecznie mocno skoncentrować.

Znów usłyszała echa krzyków, które przeraziły ją, gdy była we Śnie. Głosy wzywające imienia Śmierci, która nie chciała nadejść. I wtedy wróciły wizje. Gdy przebywała w świecie Snów, często ją nawiedzały, zupełnie jakby były na stałe wplecione w rzeczywistość po drugiej stronie jawy. Widziała szkarłatne strugi spływające po krętych schodach, pnących się w górę, prosto w gęstniejącą ciemność, w której niczym rubiny tkwiły krwistoczerwone gwiazdy. Scena rozgrywała się we wnętrzu jakiejś wieży. Przynajmniej tak jej się wydawało. A potem zobaczyła samą siebie, pełznącą po przesiąkniętych posoką kamiennych stopniach. W górę, ciągle w górę. Niestrudzenie, mimo upadków. Postać wyglądająca zupełnie jak ona sama pięła się na szczyt niebosiężnej wieży, a krew z poranionych o kamienie dłoni i kolan mieszała się ze spływającym w dół szkarłatem...

Nagle wszystko zniknęło. Zamrugała i znów zobaczyła znienawidzone, szarawe ściany swojej celi. Znała każdą plamkę, rysę i pęknięcie w kamiennej powierzchni. Spoglądała na nie tysiące razy, setki razy jej palce muskały zimne ściany w poszukiwaniu przerw w sieci barier, które miały uniemożliwiać więźniom ucieczkę. Ale nigdy nic nie znalazła. Za to znienawidziła ściany celi jeszcze bardziej.

Powlokła się w stronę łóżka i usiadła na twardym, brudnym materacu. Pomyślała o Rewolucji i o tym, kto ją zapoczątkował. Był magiem. Kiepskim. Uniwersytet w Dailerten pozbył się go po trzech miesiącach okresu próbnego. Był nikim. A potrzebował tylko kilku lat by zmienić świat. Ogłosił się Protektorem - wybrańcem, który zburzy świat kierowany przez Panów Mocy i na jego gruzach stworzy nowy, w którym to oni będą służyć zwykłym ludziom. Magowie nie uwierzyli. A teraz część z nich - ta, której sprzyjało szczęście - siedziała w więzieniach wybudowanych specjalnie na te okazję, pozbawiona Daru w okrutnych rytuałach przeprowadzonych przez tych nielicznych magów, którzy przyłączyli się do ruchu Protektora. Reszta Panów Mocy została pozbawiona ciał i przerobiona na czystą Esencję, którą za pomocą zaklęć zamknięto w kryształowych flakonikach, służących teraz za źródło energii dla wszystkich, których było stać na ich zakup. A gdy brakowało Esencji, zabierano magów z więzień by odebrać im resztki Magii, której bez Daru i tak nie mogli wykorzystać. Dusze rozbite na drobne kawałki tkwiły w kryształowych flakonikach, wytwarzanych w fabryce należącej do Protektora, pakowanych w eleganckie, ozdobne pudełka - zupełnie jak jakaś drogocenna biżuteria albo ekskluzywne perfumy.

- Dość rozmyślań. - Zimny głos maga wyrwał ją ze świata wspomnień. - Mamy coraz mniej czasu... Czuję, że On coś szykuje. Patrzę na ten obrzydliwy świat wokół mnie i wiem, że coś się dzieje. I to nic dobrego. Musisz się pospieszyć. Jesteś już tak blisko. Jeszcze tylko dwa, może trzy przejścia. Możesz to zrobić.

Położyła się na łóżku. Powoli zamknęła oczy i spróbowała się odprężyć. Na wszelki wypadek nie zjadła posiłku, który wrzucono do jej celi przez okienko w drzwiach. Prawdopodobieństwo, że i tak wszystko zwróci po wyjściu ze świata Snów było zbyt duże, by ryzykować utratę nawet tak nędznego jedzenia. Skoncentrowała się na ostatnim obrazie, który widziała podczas ostatniego przejścia. Drzwi. Ciężkie, stalowe, trawione przez rdzę. Skupiła na nich całą swą uwagę i po chwili świat realny zniknął. Nie leżała już na śmierdzącym stęchlizną materacu. Stała przed wielkimi, metalowymi wrotami w innym miejscu i być może nawet innym czasie. Przyłożyła dłoń do powierzchni drzwi. Jeżeli chroniły je jakieś zaklęcia, ona ich nie wyczuła. A w tym świecie była niezwykle wrażliwa na magię. Dotknęła wpisanego w okrąg symbolu, który wydał jej się niepokojąco znajomy. Nie mogła sobie jednak przypomnieć, gdzie go wcześniej widziała.

Nagle skrzydła drzwi rozsunęły się ze szczęknięciem, pozwalając jej prześlizgnąć się między nimi. Ostrożnie stawiała każdy krok, bojąc się potknięcia lub jakiegokolwiek gwałtownego ruchu, który mógł spowodować nagły powrót do rzeczywistego świata. Spojrzała na posadzkę za progiem w poszukiwaniu potencjalnych mechanicznych pułapek. Nic jednak nie znalazła. Jednak gdy podniosła wzrok, stanęła jak wryta. To, co zobaczyła przeszło jej najśmielsze oczekiwania. I napełniło ją czystym przerażeniem. Gdyby mogła zwymiotować, z całą pewnością by to zrobiła.

Zobaczyła bezwolne, ludzkie kukły z twarzami zasłoniętymi białymi, porcelanowymi maskami. Stały przy dziwacznych liniach produkcyjnych, po których powoli przesuwały się kryształowe flakoniki, kolejno oprawiane w metal, starannie opieczętowywane zaklęciami ochronnymi i zamykane na zawsze w małych, sześciennych więzieniach z jakiegoś czarnego, połyskliwego metalu. A ponad nimi na zwisających z wysokiego sufitu kablach, sznurach i drutach wszelkiego rodzaju wisiały trupy. Kołysały się lekko, poruszane wiatrem, który wpadał do hali przez wybite okna. Przestroga dla nieposłusznych. Ostrzeżenie dla każdego, kto chciałby sprzeciwić się woli Protektora. Puste oczodoły na obdartych ze skóry twarzach wpatrywały się w przestrzeń za oknami. Czerwonozłote słońce właśnie znikało za horyzontem.

Przeszła pomiędzy robotnikami niezauważona przez nikogo. Nie widzieli jej. Nie mogli. Przecież tak naprawdę wcale jej tam nie było. Hala była ogromna, ale tylko pewną jej część zajmowały linie produkcyjne. Za nimi było jakieś podwyższenie, coś w rodzaju dużego, półokrągłego tarasu opierającego się na metalowych kolumnach przypominających odlane z brązu antyczne rzeźby. Barierka okalająca taras wyglądała z kolei jak prawdziwe dzieło sztuki. Stylizowane cierniste pnącza wyglądałyby jak żywe, gdyby nie ich metaliczna barwa. Zupełnie nie pasowały do atmosfery wielkiej hali produkcyjnej.

Nie miała pojęcia, co znajduje się na podwyższeniu. Było za wysokie, by mogła coś dostrzec. Widziała tylko oświetlające je z góry dziwne, niebieskawe światło. Przyciągało ją. Nie pozwalało oderwać od siebie wzroku. Kusiło i wzywało, by podeszła bliżej. Chciała się odwrócić, ale nie mogła. Zimna jasność rozlała się po jej umyśle, wypełniając wszystkie jego zakamarki i płosząc myśli. Postąpiła jeden krok do przodu. Potem następny. I kolejny. Szła ku światłu. Chociaż wcale nie miała zamiaru. Kukły przy liniach produkcyjnych wykonywały ciągle te same ruchy. Bez przerwy. Niemal rytmicznie. Ale ona już tego nie widziała. Dla niej istniało tylko to dziwne światło. Nie zauważyła nawet, kiedy dotarła do schodów prowadzących na taras. Wspięła się po nich, niemal kalecząc dłonie o ciernistą poręcz. Nie mogła się jednak zranić. Przecież tak naprawdę wcale jej tam nie było.

Ocknęła się dopiero, gdy jej stopy stanęły na metalowej podłodze podwyższenia. I wtedy zobaczyła coś, co wyglądało jak metalowy odlew fragmentu gotyckiej katedry, wtopiony przez jakąś siłę w ściany fabryki. Tam, gdzie powinien znajdować się ołtarz stał ogromny kryształ, który okazał się być źródłem niebieskawej poświaty. Chciała do niego podejść. I wtedy się obudziła.

Leżała na łóżku i nie miała nawet siły, by się podnieść. Oddychała z trudem, a pot spływał cienkimi strużkami po jej czole. Starała się zignorować narastający ból głowy, ale okazało się to niewykonalne. Oddałaby wszystko za szklankę zimnej wody. Ale nie miała siły, by po nią sięgnąć.

- Tak niewiele brakowało... - powiedział głos w jej głowie.

- Dzięki, czuję się już trochę lepiej. Miło, że spytałeś - wyszeptała.

- Wróć tam. Możesz to zrobić. Ten ostatni raz. - W głosie maga słyszała narastającą ekscytację. Chyba w ogóle nie zwrócił uwagi na to, co powiedziała.

- Będzie dobrze, księżniczko. Tylko ten jeden raz... Ostatni. A potem zobaczysz, jak będzie pięknie. Tylko wróć tam, skąd cię wyrzuciło. I idź do kryształu. To proste. Dasz radę. No dalej! Przerzucę cię na tamtą stronę.

Nie miała siły protestować. Zamknęła oczy. Nie miała ochoty wracać do świata Snów. Nie teraz. Nie miała siły. Czuła się taka zmęczona. I pewnie dlatego zasnęła.

W chwilę później jej stopy znów stanęły na metalowej posadzce tarasu. Już nie czuła zmęczenia. W tym świecie prawie niczego nie czuła. Ruszyła w stronę źródła bladego światła. Widziała niewyraźny zarys sylwetki maga wtopionego w wielki kryształ. Spojrzała na jego twarz. Kontury rozmywały się i wyostrzały naprzemian. W miejscu oczu płonęły dwa białe ogniki. Była już bardzo blisko. I wtedy popełniła błąd. Potknęła się o leżący na posadzce pręt. Upadła na podłogę przy akompaniamencie głośnego huku. Myślała, że wyrzuci ją z powrotem do realnego świata, ale nic się nie stało. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że coś jest nie tak. Bo do tej pory podczas wędrówek po świecie Snów poruszała się całkiem bezgłośnie, jakby była duchem.

- Już nie śpisz, księżniczko. Stało się - powiedział głos w jej głowie.

- Schrzaniłam to... - powiedziała, wciąż nie do końca rozumiejąc, co właściwie się stało. - Znowu spieprzyłam sprawę! Jak kiedyś na Uniwersytecie...

- Byłaś najlepsza! - krzyknął głos w jej umyśle. Widziała jak usta widmowej postaci w krysztale poruszają się z trudem. - Mogłaś wszystko!

- Masz rację, BYŁAM... - odpowiedziała, wzruszając ramionami. Słyszała stukot okutych butów strażników uderzających o kamienną posadzkę. Coraz głośniejszy i głośniejszy. Wiedziała, że są już blisko, ale już nie potrafiła się tym przejąć. Już nie. Spieprzyła sprawę. Teraz było jej wszystko jedno.

- Słyszysz, księżniczko? - zapytał głos. W jego brzmieniu wyczuła narastającą irytację. - Idą tu. Idą tu po CIEBIE. Jak myślisz, co ci zrobią, gdy cię schwytają? Wsadzą cię z powrotem to twojej ukochanej, przytulnej celi? Nie licz na to. Wiesz, co zrobią? Nie? No to ci powiem. Najpierw skatują cię prawie na śmierć. Tak, że nie będziesz się mogła ruszyć ani nic powiedzieć, tak, że mięśnie w twoim zmasakrowanym ciele odmówią posłuszeństwa i będziesz mogła tylko patrzeć na to, co stanie się dalej. A wiesz, co to będzie? Nie? Stoję tu od tak dawna, zmuszony patrzeć na to, co dzieje się w fabryce, że nauczyłem się wszystkich procedur na pamięć! Chcesz posłuchać? No jak, księżniczko?! Chcesz się dowiedzieć, jak się wyciąga duszę z ciała i rozrywa ją na maleńkie kawałeczki? Jak wbija się je w piękne, kryształowe flakoniki, które potem są zamykane w tych eleganckich, czarnych pudełeczkach, żeby odłamki duszy nie uciekły aż ich nowy właściciel do końca nie wyczerpie uwięzionej w nich Magii i energii życia? Mam mówić dalej, czy ruszysz się wreszcie?

- Przestań! - wrzasnęła. Jej własny głos zabrzmiał dziwnie obco, ale nie miała czasu, by się nad tym zastanawiać. Mag w krysztale nie zamierzał odpuścić.

- Członek Rady Uniwersytetu, jeden z najpotężniejszych magów w historii pozwoli, by ktoś taki, jak sługusy Protektora, przerobił ją na magiczny akumulator? Już nie pamiętasz, kim byłaś? Przypomnij sobie, bo byłaś najlepsza! Skoro i tak zamierzasz tu zginąć, czemu nie pokażesz im, z kim zadarli? Ten jeden, ostatni raz! A potem spotkamy się po drugiej stronie! I dokopiemy im jeszcze raz, księżniczko.

- To co mam, robić?!

- To mi się podoba, księżniczko. Podejdź tu i połóż dłonie na krysztale.

Wykonała polecenie. Gładka powierzchnia wydała jej się niepokojąco zimna. Zbyt lodowata, jak na panujące w całej fabryce ciepło. Ale kobieta nie odsunęła się. Nie miała nic do stracenia. Widziała, jak widmowa postać w kryształowym więzieniu porusza się i przykłada dłonie do jej dłoni. I nagle coś nią szarpnęło. Zupełnie jakby tuż obok nastąpiła jakaś eksplozja. Nie poleciała jednak w tył, pchnięta tą niewidzialna siłą. Zdążyła tylko zobaczyć szron na własnych palcach, przymarzniętych do kryształu. A potem wszystko ogarnęła ciemność.

Ocknęła się w chwilę później. Nie wiedziała, co się właściwie stało. Przez moment pomyślała, że pewnie ją dorwali. Może po prostu umarła? Spojrzała na swoje dłonie, które powoli stawały się półprzezroczyste i zaczynały wyglądać, jakby składały się z czystej magicznej energii. Dopiero teraz zrozumiała. Nie przerobili jej na Esencję. To ona sama się nią stała. Tylko, że w przeciwieństwie do siły uwięzionej w tych małych flakonikach, wciąż miała swoją świadomość, wolną wolę i wspomnienia. I była wolna. Czuła Magię. Czuła ją w sobie i wszędzie wokoło. Niemal zupełnie tak, jak dawniej. Tylko, że teraz odczuwała to wszystko po stokroć silniej. Widziała cieniutkie nici zaklęć oplatające niemal każdy przedmiot znajdujący się w Fabryce. Magia pulsowała też w ścianach budynku, w filarach podtrzymujących sufit... Była niemal wszędzie. Z jednym tylko wyjątkiem. Kobieta spojrzała na kukły, które niegdyś były ludźmi. Uwijały się przy pasach transmisyjnych. I były puste. W każdym stworzeniu, nawet po jego śmierci, jest choć odrobina Magii. W kukłach nie było. Nawet iskierki. Wyglądały jak uformowane w ludzkie kształty naczynia wypełnione... nicością.

- Masz rację - powiedział jakiś cichy głos za jej plecami. - To właśnie dzieje się z ciałami magów, których pozbawiono duszy i Magii.

Odwróciła się, a on tam stał. Mały, chudy człowieczek opierający się na magicznej lasce, w której osadzono misternie oprawiony kryształ. Jego strażnicy, a raczej to, co z nich zostało, leżeli obok. Nie miała już ciała, więc nawet nie czuła zapachu zwęglonego mięsa. I dziękowała za to losowi.

- Myślę, że zostałaś oszukana - powiedział spokojnym głosem Protektor.

- Co? - zapytała zaskoczona. Jej własny głos zabrzmiał dziwnie obco.

- Według wszelkich wskazań właśnie umarłaś - stwierdził mężczyzna. - Jeśli mam wyrazić się bardziej dobitnie, to powiem, że jesteś trupem. Rzekłbym, że zimnym, gdyby nie fakt, że nie ma już ciała, do którego przy odrobinie szczęścia i Magii mogłabyś wrócić. Co jednak nie zmienia faktu, że jesteś martwa. I to nieodwracalnie.

-Nie słuchaj go! Chce cię omamić, wciągnąć w pułapkę! - krzyczał znajomy głos w jej głowie. Był coraz cichszy, jakby jego źródło się od niej oddalało. Spojrzała na wielki kryształ, który jeszcze przed chwilą był tuż obok niej. I nagle cała rzeczywistość się zmieniła. Nie było już Fabryki, nie było kukieł przy liniach produkcyjnych ani martwych ochroniarzy. Teraz stała na rozległej równinie, usianej skałami. Gdzieniegdzie widziała kępy uschniętej trawy. Obok niej stał Protektor. Nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w dal. Przed nią była ścieżka. Wielki kryształ, będący więzieniem maga, który ją tu sprowadził, nagle odsunął się daleko, aż na koniec kamienistej drogi. A gdy na niego spojrzała, nie był już kryształem tylko sięgającą nieba wieżą. Widziała kłębiące się wokół niej burzowe chmury. Cały świat tonął w ich cieniu.

Ruszyła wytyczoną dla niej drogą. A na szczyt wieży wiodły schody. Zupełnie tak jak w jej wizji. Nie wiedziała, czy znów śni, czy to wszystko dzieje się naprawdę w jakiejś nieznanej jej rzeczywistości. Nie myślała o tym. Jej umysł wypełniły słowa, których nie znała, zdania, wypowiadane przez obce głosy i obrazy wspomnień, które widziała po raz pierwszy w życiu. Nie zatrzymała się. I tak jak w swojej wizji pełzła w górę po schodach, po których spływały strugi szkarłatu. I wszystko było dokładnie tak, jak w jej śnie. A od ścian echem odbijał się cichy głos Protektora. Słowa, których nie rozumiała. Zaklęcia, które już dawno się wypaliły.

Schody zdawały się nie mieć końca. A z każdym kolejnym pokonanym stopniem, wspinaczka stawała się coraz trudniejsza. Jej własna krew mieszała się z czerwienią spływającą ze szczytu wieży. A gdy przez maleńkie okienka wybite w ścianach zobaczyła wirujące wokoło budowli chmury, stało się coś, czego nie widziała we śnie. Ujrzała maleńkie, migotliwe iskierki wirujące w kroplach własnej krwi, które spadały na kamienne schody, by tam rozmyć się w świetliste smugi, ciągnięte w dół przez szkarłatne strumienie. I już nic nie było tak jak we jej wizji. Chmury za oknami zniknęły, ustępując miejsca gwiazdom. A potem gwiazdy zaczęły spadać, przecinając ciemność świetlistymi liniami. I tłum półprzezroczystych postaci wyglądających jak kukły z Fabryki pojawił się na schodach i ruszył ku szczytowi wieży, unosząc ze sobą przerażoną kobietę tak jak silny nurt rzeki unosi nieostrożnego pływaka. I poczuła jak całe jej jestestwo jest powoli miażdżone przez widmowe kukły. Czyjaś dłoń szarpnęła ją za włosy. Ktoś inny boleśnie wykręcił do tyłu ramię, niemal wyrywając rękę ze stawów. Później usłyszała dźwięk pękających kości i dartej na kawałki skóry. Ale wtedy nie czuła już nic. Pozwoliła tłumowi nieść się w górę. Zamknęła oczy i wtuliła się w miękką ciemność, która zakryła świat. Rzeczywistość jednak nie zamierzała zniknąć na dobre. Przypomniała o sobie w sposób, który z pewnością nie należał do przyjemnych. Kobieta, choć nie miała już ciała, dość boleśnie odczuła uderzenie o drzwi na końcu schodów. Widziała jak tłum kukieł w maskach dosłownie rozbija się o nie, zmieniając się w strumienie krwi, które spływają schodami na dół...

Przyłożyła dłonie do drzwi i pchnęła. O dziwo ciężkie, okute metalem skrzydła prawie w ogóle nie stawiły oporu i wpuściły ją do środka małego pomieszczenia, w którym poza nielicznymi sprzętami znajdowały się wszelkiego rodzaju magiczne utensylia, księgi i zwoje.

- Witaj - powiedział mag stojący przy wielkim, sięgającym sklepienia oknie. Wpatrywał się w ciemność nocy. Nawet się nie odwrócił, gdy weszła do pomieszczenia. Nie widziała jego twarzy. Ale poznała go. Od razu. Chociaż miał na sobie długą szatę barwy nocnego nieba, zdobioną srebrnym haftem. Chociaż jego oczy nie były już płonącymi niebieskim ogniem punktami. Wiedziała, kim był. Bo jego głos poznałaby wszędzie.

- Witaj... - odpowiedziała po chwili. Nie wiedziała, czy powinna się cieszyć z tego spotkania, czy tez uciekać, póki jeszcze była okazja.

- Zastanawiasz się pewnie, kim jestem. Myślę, że teraz wreszcie mogę ci kilka spraw wyjaśnić. Nazywam się Henne Derven i jestem tym, który stworzył Protektora.

Gdyby nie to, że brak ciała nie pozwalał na upadek, kobieta z całą pewnością upadłaby z wrażenia. Nie zakrztusiła się też wyłącznie dlatego, że już nie miała płuc. Jednak blask otaczającej ją poświaty przygasł znacznie, gdy dotarło do niej znaczenie dopiero co usłyszanych słów.

- Porwałem się na niemożliwe, przyznaję. Pragnąłem siły zdolnej zmienić świat. I chciałem ją zdobyć czyimiś rękami. Pomysł sam w sobie być może nie był aż tak straszny, bo praktycznie niemożliwy do zrealizowania. Problem polegał na tym, że mnie się udało. Bo znalazłem pewne zaklęcie. To było tylko jedno słowo. Coś, o czym pisano w legendach, z których na co dzień wyśmiewano się podczas wykładów na Uniwersytecie. Ale w każdej legendzie jest ziarno prawdy, księżniczko. I ja to ziarno znalazłem. I dałem je niewłaściwej osobie. A potem już nic nie mogłem zrobić. Stałem się więźniem własnego tworu. I nie miałem już szans na ucieczkę. Dopóki nie znalazłem CIEBIE.

- Gdzie my właściwie jesteśmy? - przerwała mu.

- To jest świat, który stworzyłem zanim jeszcze oddałem Zaklęcie temu, kto później stał się Protektorem. To jest mój własny świat, księżniczko. I Wieża Głupca. Rzeczywistość, która, jak marzyłem, odstraszy każdego, kto chciałby do niej wejść i zakłócić mój spokój. A potem okazało się, że zbudowałem sobie więzienie. Zanim Protektor zamknął moją duszę w krysztale, zdążyłem przenieść moje ciało tutaj. Ale nie wiedziałem, że uwolnić mnie może tylko ktoś, kto zdoła przebrnąć przez mój nieprzyjazny świat i wspiąć się na szczyt tej strasznej wieży. I utknąłem. Przez własną głupotę. A gdy zdjęłaś zaklęcia ochronne z kryształu, moja dusza wreszcie tu wróciła...

- Więc to był ten wybuch? To było to, co...

- ... co cię zabiło. Prawda. Przykro mi...

- Tobie jest przykro?! - krzyknęła. - To ja jestem teraz trupem. Protektor miał rację... mogłeś mi powiedzieć... Jakoś uprzedzić. Zrobić coś... Cokolwiek!

- Dałem ci śmierć, która nie bolała. Wiem, że to niewiele... Ale nie mogłem dać ci więcej. Żywa jednak nigdy byś tu nie trafiła. Rozumiem twoją złość. Naprawdę, rozumiem o wiele więcej niż ci się wydaje.

- Więc co mam teraz zrobić? - spytała. Jeśli myślał, że kobieta się załamie, to z pewnością zawiódł się. Podeszła do niego. Oparła półprzezroczyste dłonie o parapet okna i spojrzała w noc. I przez moment wydawało jej się, że gwiazdy uśmiechają się właśnie do niej.

- Musisz odnaleźć Protektora i zabrać mu Zaklęcie. Obawiam się, że będziesz musiała zabrać mu je siłą. I to zanim wykorzysta je przeciwko tobie. Ale na całym świecie jesteś jedyną osobą, która może tego dokonać, bo...

- Bo on nie może mnie zabić.

- Prawda... - odpowiedział dopiero po chwili. I jakby ze smutkiem. - Musisz się pospieszyć... Czas...

- Wiem.

- Myślę, że to nie będzie konieczne - powiedział Protektor, który niewiadomo skąd zjawił się w wieży maga. - Sądzę, że już pora, żebyś mnie zabiła... Tak, to musi być właśnie ten moment, na który czekałem - dodał po chwili. - Nie ma sensu bawić się w zbędne ceregiele. Jestem już zmęczony. Chciałbym wreszcie odpocząć... Zapomnieć... Odejść.

Kobieta przytaknęła. I nie było ani spektakularnego pojedynku ani magicznej burzy rozpętanej przez rzucane zaklęcia. Nie było walki na śmierć i życie. Nie powstały o owym zdarzeniu legendy, nikt nie mówił z podziwem o wyczynach Henne Dervena i Naeth Dail. Bo śmierć Protektora była szybka i cicha. A gdy metalowa płytka, w której wyryto najpotężniejsze zaklęcie na świecie, upadła z brzękiem na podłogę, nie widział jej nikt poza martwą kobietą i nieznanym nikomu magiem.

Nic nie zmieniło się od razu. Nie było wielkiego rozbłysku, a wyższe byty nie zstąpiły na ziemię, by oznajmić powstanie nowego świata na gruzach starego. Jednak, gdy Henne dotknął płytki z zaklęciem, coś się zmieniło. Na zawsze.

***

O magu mieszkającym w starym, kamiennym domu na obrzeżach Dailerten opowiadano różne rzeczy. Na odbudowanym niedawno Uniwersytecie krążyły zaś dziwne plotki o towarzyszącej mu kobiecie, która ponoć nigdy do nikogo nie odezwała się nawet słowem. Odkąd po śmierci Protektora rozpadła się Fabryka i wszystko, co stworzył, łącznie z kryształami więżącymi dusze i magię, a z więzień wypuszczono trzymanych tam magów, świat zmieniał się powoli. I kroczył własną ścieżką, bez niczyjej ingerencji. Metalowa płytka, w której skryta była moc tworzenia i niszczenia światów, rozpadła się w pył, gdy Henne wypowiedział zapisane na niej zaklęcie. Po raz ostatni. Dawno temu. W innym świecie. I tylko dwoje spośród wszystkich żyjących kiedykolwiek ludzi wiedziało, czego wówczas zapragnął od Magii...


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...