"Zawsze staram się, żeby moja okładka była… okładką." - wywiad z Davem Johnsonem

Autor: Andrzej Nowak Redaktor: Motyl

Dodane: 26-07-2015 23:17 ()


Paradoks: Spotkania “Drink & Draw” to kamień milowy Twojej kariery?

Dave Johnson: Zabawne, że coś, co stworzyłem właściwie dla tego, żeby lepiej poznać dwóch kumpli, stanie się czymś na skalę światową, nad czym właściwie nie panujemy. Nic na tym nie zarabiam, ale miło wiedzieć, że coś zrobiliśmy. Twórcy wychodzą z domów, żeby napić się z innymi twórcami, tworząc coś na wzór społeczności. Śmiałem się wielokrotnie, co by było gdybym na koniec swojej kariery był bardziej znany z “Drink & Draw” niż ze swoich prac.

P.: Na D&D nie zarabiasz, podobnie jest chyba z serią „Ben10”?

D.J.: Taaaa… Zatrudniłem się właściwie na kontrakt i wiedziałem, że nie jest to dobra umowa. Wtedy liczyłem, że jeśli bajka okaże się hitem to będę mógł coś z tego mieć. No, ale tak się nie stało. To trochę boli, kiedy idę do sklepu z zabawkami i widzę rzeczy, które właściwie wymyśliłem. Nawet nie dali mi ich za darmo, musiałem sobie sam kupić figurki, które przecież projektowałem. To była słaba umowa, ale uczysz się na błędach.

P.: „Ben 10” to właściwie zmieniony Dial H?

D.J.: Właściwie tak, twórcy tak to planowali. Na początku to nawet nie byli kosmici, tylko ludzie. Zajęło to chyba dwa, trzy lata tworzenia zanim to zmieniono. Przez ten czas skończył im się budżet i czas, który mieli na produkcję. Wtedy mnie zatrudnili. Mówili, że nie pokazują mi, co inni do tej pory wymyślili, bo i tak im się nie podobało. Musiałem od tak zaprojektować cały serial, który pójdzie na wizję. To było jak chrzest ognia, jakby zrzucili mnie z urwiska i powiedzieli “no dobra, to leć”. Jest parę postaci, które uważam, że są źle zrobione, ale ogólnie myślę, że to był dobry serial.

P.: Pracowałeś przy tym serialu przez dwa sezony, prawda?

D.J.: Tak. Pokłóciłem się z gościem, który tym wszystkim zarządzał. Znaczy, nie z głównym producentem, tylko z osobą zaraz pod nim. Wtedy uznałem, że lepiej jest zrezygnować, niż mieć do czynienia z kimś takim.

P.: To był też koniec twojej przygody z animacją?

D.J.: Nie, jeszcze trochę zostałem w branży. Pracowałem przy wielu projektach, które nigdy ostatecznie nie zostały skończone. Wielokrotnie były to prace przy projektowaniu. Pomagałem przy tworzeniu “Hannibala” dla Vina Diesela.

P.: Wtedy jednak chcieli z tego zrobić animatik, żeby przeforsować to na film kinowy?

D.J.: Tak… czytałeś o tym? Okazało się, że to jednak nie ma być serial animowany tylko pokaz dla Hollywood, żeby dali mu na film 300 milionów dolarów. Także wszystko, co zrobiłem, co miało być animacją, nie podobało mu się. Chciał brzydkiej kreski i właściwie nie animacji, co ruszających się kadrów. Jedna osoba by to przez całe życie robiła, więc nie wchodziło to w ogóle w grę. Zresztą i tak skasowali projekt, żeby robić kolejne filmy o jeżdżeniu autem.

P.: Znasz od środka branżę animacji jak i branżę komiksową. Czy Twoim zdaniem w komiksach wydawcy są bardziej fair wobec autorów?

D.J.: Przy komiksach jest Twoje nazwisko, każdy wie, co robisz. Przy animacji, nawet jak jesteś czołowym twórcą, nikt tak naprawdę nie wie ile pracy sam wykonujesz. Bardziej przypominasz trybik w całym mechanizmie. Zależy też czy artysta się sam promuje. Mógłby mówić, że robił to ujęcie, tamto ujęcie itd. Ale kto ma na to czas? Chyba dlatego wolę komiksy, wiem, że wszystko zależy ode mnie. Od początku do końca robię to sam i nikt inny się w to nie miesza. W animacji, nawet jak wymyślisz coś fajnego i dajesz to grupie innych osób do zaanimowania, mogą nie zrozumieć projektu i jak zobaczysz to na ekranie to reagujesz “eeee oooo ehhhh”. Czasem jest super, czasem nie, jednak nigdy nie masz nad tym pełnej kontroli. No chyba, że jesteś główną osobą przy projekcie i możesz zarządzać poprawki. Przy projektowaniu możesz jedynie mieć nadzieję, że zrozumieją, co chcesz przekazać. Trzymasz kciuki, żeby było dobrze. Dużo zależy od tego ile pieniędzy przeznacza się na produkcję.

P.: Co się tyczy projektowania. Uważasz swoje okładki bardziej za plakaty czy billboardy?

D.J.: Zawsze staram się, żeby moja okładka była… okładką. Wiele osób przy projektowaniu ich tworzy coś, co wygląda jak kadr wyjęty ze środka. Nie tworzą ich w sposób, który mógłby przyciągnąć oko, rysują raczej pojedynczą scenę. Myślę, że porównanie do plakatów jest dobre, nawet takich uproszczonych. Chodzi o to, żeby przykuć uwagę kogoś, kto mija komiks na wystawie.

P.: Będąc przy plakatach. Miałeś okazje zaznajomić się z Polską Szkołą Plakatu?

D.J.: Wiem, że macie tutaj gdzieś muzeum z nimi, nie?

P.: Tak, warto je odwiedzić będąc w Warszawie. Jako przedsmak mamy dla Ciebie kilka reprodukcji polskich plakatów na pocztówkach.

D.J.: Super, dzięki! Właściwie zaraz po festiwalu planuję się wybrać do Muzeum Plakatu. Sporo czytałem o szkole robienia ich i zebrałem wiele książek o plakatach. Polska Szkoła Plakatu wielokrotnie się tam pojawiała.

 

P.: Myślisz, że autopromocja jest dla artystów konieczna w dzisiejszych czasach? Na portalach takich jak DevianArt czy mediach społecznościowych?

D.J.: Kilka lat temu uważałem, że media społecznościowe niewiele zmienią. Teraz jednak widzę osoby, które nawet nic nie wydały, a mają setki tysięcy obserwujących. Ja pracuję od 25 lat i mam może pięć tysięcy. To jest niesamowite jak media społecznościowe mogą Cię wypromować, nawet bez wielkich wydawnictw publikujących Twoje prace. Trzeba znaleźć przepis na to, jak sprawić by ludzie mieli bzika na punkcie tego, co publikujesz w Internecie. Kiedyś w Ameryce Południowej poznałem jednego gościa robiącego web komiks. Uznałem, że to nic wielkiego dopóki nie zobaczyłem ilu ma odwiedzających. Jeśli tylko będziesz regularnie dostarczał treść, to cała machina napędza się sama. Ludzie sami Cię znajdują i tak budujesz swoje imperium. Możesz tego dokonać nie będąc nawet nigdy wydanym. Potem wystarczy to wrzucić na kickstartera. To niesamowite.

P.: Myślisz, że przez to łatwiej obecnie zostać twórcą komiksów?

D.J.: Myślę, że istnieje teraz więcej ścieżek, z których możemy skorzystać. Niekoniecznie starać się o wydanie przez DC, Marvela czy Dark Horse. Teraz wystarczy, że zaczniesz coś robić i zbudujesz sobie grono odbiorców. Wtedy wydajesz komiks i już ma on do kogo trafić, żadnego ryzyka. Muszę znaleźć sposób, żeby samemu się w to wkręcić.

P.: Czy w czasach, gdy wszystko wszystkich obraża, trudniej jest rysować to, co naprawdę byś chciał narysować?

D.J.: Faktycznie powoli dochodzimy do tego momentu. Moje prace są uniwersalnie obraźliwe, nie kierują się w żadną konkretną grupę osób. Niektórzy moi znajomi mają problemy, bo za dobrze rysują kobiety. Ludzie reagują w stylu “jak śmiesz rysować seksowne kobiety?!”, tak, jakby na świecie w ogóle nie było ładnych kobiet. Na szczęście sam nie wpakowałem się w jakieś kłopoty do tej pory. Jeszcze. Pewnie coś po drodze się trafi, ale zauważyłem, że stałem się bardziej medialny. W sensie staram się zwracać uwagę czy to, co mówię/robię nikogo nie urazi. Głównie obrażam moich znajomych.

P.: Przy pracy nad nową okładką zastanawiasz się czy może ona kogoś urazić?

D.J.: Przedstawianie kobiet to ostatnio coraz gorętszy temat i wpłynęło to na kilka ostatnich okładek. Miałem np. zrobić grafikę do Silk, gdzie zostaje ona porwana przez mężczyznę. Chcieli, żeby była przykuta do łóżka szpitalnego czy coś w tym stylu. Każdy mój pomysł, który starałem się narysować wyglądał ostatecznie jak sado – maso, a to mógłby być dla kogoś impuls to sprzeciwu. Ostatecznie zrezygnowaliśmy z łóżka, które mogło sugerować, że coś dalej się stanie. Na okładce jest przykuta do ściany, ale nie jest bezbronna. Jest przykuta, ale dalej mogłaby skopać Ci dupę. W czasach takiej nazwijmy to “seksploatacji” musisz być bardzo uważny w tym, co rysujesz, zwłaszcza przy kobiecych postaciach. One już są ubrane w obcisłe ubrania, a po całym zamieszaniu ze Spider Woman (chodzi o tę okładkę​) normalnie pewnie by nikt się tym nie przejął, ale przez to, że została namalowana w bardziej realistyczny sposób, wyszedł efekt jakby jej kostium był na niej namalowany. Wydaje mi się, że przez to był taki szum wokół tej okładki. Natomiast cały ten ruch na rysowanie kobiet w komiksach w sposób bardziej realistyczny uważam za zabawny. Nie, żeby Ci mężczyźni w komiksach byli jakkolwiek realistyczni. Im tam mięśnie z uszu wystają, gdzie ten realizm? Zresztą nie chodzi o to, żeby tak rysować, mówimy przecież o kimś, kto strzela pajęczyną czy lata w powietrzu bez niczyjej pomocy. To forma wyidealizowanej fantazji, nie widzę potrzeby, żeby np. postaci Disneya były bardziej realistyczne, bo nie o to w nich chodzi.

P.: Przez wszystkie lata Twojej pracy, czy zdarzyło Ci się zostać ocenzurowanym?  

D.J.: Kilka razy. Pamiętam jedną z początkowych okładek do 100 Naboi. Chciałem narysować striptizerkę, bo występowała w scenariuszu. Narysowałem ją w takiej pozycji, że redaktor serii odrzucił pomysł. Mimo że jak na striptizerkę była całkowicie ubrana, było to narysowane tak, jakby miała tyłek na Twojej twarzy. Była na czworaka i odrzucała włosy do tyłu, bardzo seksowna pozycja, wtedy uznali, że jednak przesadziłem. Musiałem zmienić jej pozycję tak, żeby stała i było ok, ale np. stroju już nie musiałem zmieniać. A to było przed obecnymi czasami, chyba dzięki temu nie miałem żadnych problemów. Poza tym, nie wydaje mi się, żebym był jakoś mocno cenzurowany.

P.: Jest jakaś postać, którą chciałbyś rysować, ale nie miałeś okazji?

D.J.: Chyba nie. Jak się zastanowię to w ten czy inny sposób udało mi się narysować większość postaci, które lubię. Chciałbym natomiast rysować więcej klasycznych postaci Marvela z okresu lat 60, 70. Albo, chociaż robić odwzorowane okładki z tamtych czasów. Takie gdzie w kwadracie masz pokazaną postać, która występuje. Wielu rysowników robi takie rzeczy, gdy osiągną pewien wiek. Na konwentach, czy na zlecenie kolekcjonerów, jest więc szansa, że mi się uda rysować takie rzeczy. Na teraz wydaje mi się, że mogłem narysować większość postaci, które lubiłem jako dziecko. Chociaż… chciałbym zrobić trochę okładek z Nickiem Furym. Tym oryginalnym, a nie z Samuelem L. Jacksonem. Podoba mi się jego styl, to jak tworzył go Jim Steranko. Nick Fury w swingujących latach sześćdziesiątych to byłaby duża frajda.

P.: Masz swoją ulubioną onomatopeję?

D.J.: Co? Hmmmmm… Bardzo je lubię, w czasach, gdy rysowałem więcej samych komiksów, często jako efektu dźwiękowego używałem samej akcji, np. cios, kop, uderzenie. To było zabawne. Miałem jedną ulubioną, która brzmiała komicznie, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć, co to było. Ciekawe pytanie, bo większość osób ich nie czyta. Wtedy możesz sobie pozwolić na wplecenie czegoś w rodzaju “kop w twarz”.

P.: Czy uważasz się za artystę? I kto dla Ciebie jest artystą?

D.J.: Szczerze to zawsze, gdy słyszę słowo “artysta” myślę o gościach w golfach i czarnych beretach, pijących mocną herbatę i palących klubowe papierosy. Czasem mam wrażenie, że traktują swoją pracę zbyt serio, jakby zmieniali świat. Ja jestem bardziej pracownikiem komercyjnym. Lubię, jak ktoś przychodzi do mnie z problemem, a ja go potrafię rozwiązać. Nie siedzę i nie kontempluję nad głębszym sensem danego obrazu. Fakt, lubię, jeśli jakieś ma, ale zazwyczaj odkrywam je dużo później. Są osoby, które mają o sobie bardzo wysokie mniemanie, zwłaszcza w komiksach. Stary, rysujesz komiksy, nie bierz tego zbyt serio i ciesz się. Zdarza się, że ktoś zyskuje na popularności i zaczyna wierzyć i żyć swoja sławą, ale na koniec dnia i tak wiadomo, że rysuje po prostu komiksy. Cieszę się, że nie muszę kopać rowów albo czyścić toalet. Jestem za to bardzo wdzięczny. I za to, gdy ludzie lubią moje prace.

P.: Dziękujemy za wywiad

D.J.: Dziękuję!


comments powered by Disqus