"Krucjaty" tom 1: "Srebrnookie widmo" - recenzja

Autor: Jakub Syty Redaktor: Motyl

Dodane: 22-06-2015 21:30 ()


Wyprawy krzyżowe do Ziemi Świętej to jeden z chętniej podejmowanych tematów w literaturze. W komiksie frankofońskim również. Wspominałem o tym między innymi przy okazji recenzji „Simoun Dja”, pierwszego tomu serii pisanej przez Jeana Dufauxa. I choć mamy do czynienia w zasadzie z tym samym okresem średniowiecza, „Krucjata” i „Krucjaty” znacząco się od siebie różnią i w moim odczuciu są skierowane do trochę innego czytelnika. Romantyczna opowieść przesiąknięta mroczną magią z jednej strony, horror z żywymi trupami z drugiej. I jak na horror jest nawet nieźle.

O czym opowiadają „Krucjaty”, a właściwie inicjujący ten tryptyk album zatytułowany „Srebrnookie widmo”? W scenie otwierającej mamy do czynienia z wydarzeniami rozgrywającymi się w trakcie piątej wyprawy krzyżowej, a więc na początku XIII wieku. Okazuje się, że pod murami Damietty – strategicznego portu położonego w ujściu Nilu do Morza Śródziemnego – zdaje się czyhać zło pochodzące nie z tego świata. Dość szybko jednak narracja przenosi nas dwadzieścia pięć lat naprzód. Naturalnie buduje to nastrój nierozwiązanej od lat tajemnicy, do której rozwikłania potrzebne będą połączone siły chrześcijan i muzułmanów. I tak oto do miasta przybywa „zbrojny oddział specjalny” skaptowany przez rycerza zakonu templariuszy i członka konwentu medyków Wilhelma z Sonnac, wysłannika papieża.

W porównaniu do Jeana Dufauxa, ukrywający się pod pseudonimem Izu młodszy brat Xaviera Dorisona – Guillaume, a wraz z nim Alex Nikolavitch (właśc. Alexis Racunica) stworzyli scenariusz bardziej surowy. Seria pisana przez Belga bliższa jest średniowiecznym poematom rycerskim, choć na swój sposób natchniona filozofią – co jednym czytelnikom się podoba, a innym wręcz przeciwnie. Tutaj próżno szukać czegoś więcej poza skrywaną w katakumbach tajemnicą i rosnącym poczuciem zagrożenia. Zważywszy jednak, że francuski duet myślał o tym komiksie jak o filmie Paula Verhoevena z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej, chyba udało się pójść w zamierzonym kierunku.

Niestety nie znalazłem w tej historii bohatera dla siebie. O ile akcja komiksu jest prowadzona całkiem sprawnie, a zagrożenie zarysowane w miarę wyraziście, o tyle brak tutaj wyrazistego protagonisty. Nie jestem pewien, czy miałby nim być typowany na takiego wspomniany Wilhelm z Sonnac, bo już dużo ciekawszą postacią jest dla mnie parający się alchemią Walter z Puysegur.

Plusem albumu jest na pewno mięsista kreska Zhanga Xiaoyu, który z dużą swobodą operuje tak zwanym „siankowaniem”, a zważywszy, że wydawnictwo Scream Comics zaproponowało „Krucjaty” w formacie większym niż A4, jego realistyczne rysunki wyglądają jeszcze lepiej. Już z racji tego, że kadry są w tym komiksie dość duże, mogą robić też większe wrażenie na odbiory. „Krucjaty” to również jeden z przykładów na istnienie fali rysowników z Azji, którzy tworzą komiksy na rynku frankofońskim. Innym jest wydana przez Egmont seria „Konungowie”. Ale takich przykładów można oczywiście znaleźć więcej.

Myślę, że nie będzie dużym nadużyciem z mojej strony stwierdzenie, że „Krucjaty” to poniekąd lektura dla miłośników fabuł znanych z gier – a także ich adaptacji – wpisujących się w gatunek survival horror (w tym wypadku w anturażu średniowiecza). Jako pierwsze na myśl nasuwa mi się najbardziej chyba oczywiste skojarzenie z kultowym „Resident Evil”. Przyznam jednak, że nie do końca kupuję tę historię i sposób jej prowadzenia. Na pewno zaintrygowała mnie końcówka pierwszego tomu, ale sam nie wiem, czy to wystarczająco mocno, by sięgnąć po kontynuację.

 

Tytuł: "Krucjaty" tom 1: "Srebrnookie widmo"

  • Scenariusz: Izu, Alex Nikolavitch
  • Rysunek: Zhang Xiaoyu
  • Wydawnictwo: Scream Comics
  • Data wydania: 14.05.2015 r.
  • Liczba stron: 144
  • Format: 240x320 mm
  • Druk: kolor
  • Papier: kreda
  • Wydanie: I
  • Cena: 69 zł

Dziękujemy wydawnictwu Scream Comics za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus