„Durango" tom 6: "Ostatni desperado” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 18-05-2015 22:36 ()


Chciałoby się rzec: „Ale Meksyk!”. Nie tylko ze względu na osadzenie akcji kolejnego tomu niniejszej serii w tym pięknym, acz słynącym z braku politycznej stabilności kraju. Również ogólna atmosfera opowieści przywołuje skojarzenia z perypetiami gringos, udzielających się w szeregach najemnych awanturników Pancho Villi. Także z tego względu, że tytułowy bohater zdaje się na dobre wiązać swój los z insurekcją Amosa Rodrigueza, jako żywo wzbudzającego skojarzenia z legendarnym przywódcą powstania przeciw reżimowi Porfirio Diaza.

Decyzja Durango podyktowana jest nie tylko wobec zagrożenia ze strony rządowego oddziału i towarzyszącego mu Loganowi (zob. „Amos”), ale też szczerym afektem wobec pewnej urodziwej niewiasty. Jak bowiem przystało na milczącego twardziela cieszącego się famą brawurowego rewolwerowca (nawet jeśli na co dzień używa on innego typu broni), także i jego serce mięknie w obliczu urodziwej niewiasty. Zwłaszcza, gdy ma widoki na wzajemność z jej strony, a tak się sprawy mają w przypadku Durango i byłej żony niejakiego Billingsa. Niestety w tak burzliwej atmosferze romantyczna sielanka potrwać może co najwyżej jedną noc, po której nieuchronnie nadciąga brutalny powrót do rzeczywistości. Tak też się sprawy mają na stronach tego komiksu, bo zarówno wspomniany Logan jak i dowódca oddziału meksykańskiej armii, ścigającej bohatera ludu w osobie Rodrigueza, nie zamierzają odpuścić. Stąd niemal od pierwszych stron opowieści mamy do czynienia z powtórką sytuacji jaka miała miejsce w albumie „Strzały nad Sierrą”. Trup ściele się gęsto, a dym prochu strzelniczego niemal nie niknie z plansz komiksu. Oponenci głównych protagonistów albumu nie tracą na zawziętości, a że dysponują przewagą w ludziach i sprzęcie, toteż Durango, Amos i amator marksistowskich teorii w osobie Maxa von Ruhenberga łatwego życia nie mają.

Niby wszystko z czym mamy do czynienia w „Ostatnim desperado” wielbiciele westernu widywali już po wielokroć. A jednak Swolfs prowadzi swoją fabułę z zapałem godnym twórców filmu „Ostatni żywy bandyta”, nie dając czytelnikom powodów do znużenia. Akcja pędzi z szybkością pocisków wypluwanych z obsługiwanego przez Durango karabinu maszynowego, zapewniając koneserom tego typu rozrywki mnóstwa emocji, których zwykli oni od podobnych utworów oczekiwać. Wbrew pozorom nie zabrakło miejsca na prezentację cech osobowościowych bohaterów serii (zwłaszcza wzmiankowanego wyżej przybysza z Bawarii). Rzecz jasna nie może być mowy o głębi przypisanej produkcjom obyczajowym. Niemniej przewijające się tu postaci są pełnokrwiste i bynajmniej nie dwuwymiarowe. Nie zabrało również kulminacji wątku romantycznego rozpoczętego w tomie czwartym.

Skojarzenia z trylogią meksykańską w ramach przygód Mike’a Blueberry’ego z naturalnych względów nasuwają się same („Bluberry: Integral 3”). Przypadki Durango w trawionym nędzą i bezwzględną dyktaturą kraju to być może nie ta klasa co pełna gwałtownych zwrotów akcji fabuła powstała za sprawą duetu Charlier/Giraud. Niemniej w kategorii westernu „Ostatni desperado” (a przy okazji oba poprzedzające ów tom epizody) ustępuje tej opowieści tylko nieznacznie. Warto przy tym pamiętać, że mamy do czynienia z tytułem opublikowanym pierwotnie blisko trzy dekady temu. Mimo to wartkość akcji w niczym nie ustępuje współczesnym utworom przygodowym. Drobne wątpliwości mogą co prawda wzbudzać fortunne dla pozytywnych bohaterów zbiegi przypadków. Jednak te również nie stanowią nadmiernego problemu podczas lektury, jako że większość twórców z reguły kibicuje swoim bohaterom odrobinę dopomagając im w ich zmaganiach. No, chyba, że jest się Feliksem Kresem bezpardonowo poczynającym sobie ze swymi literackimi kreacjami.

Dobrych odczuć z lektury dopełnia ciesząca oko warstwa plastyczna tego komiksu, sporządzona przez jego niezawodnego po tym względem autora. Wielbiciele niektórych, współcześnie forsowanych trendów komiksowej stylistyki podczas lektury serii „Durango” ryzykują estetyczną „ścieżkę zdrowia”, a tym samym moc przykrych doznań nielicujących z ich wyobrażeniem o tym jak winien prezentować się komiks od strony wizualnej. Nie doznają natomiast zawodu ci spośród czytelników, którzy jak dotąd nie wyzbyli się zamiłowania do solidnie i rzetelnie wykonanych ilustracji z ambicjami do szczegółowego ujęcia świata przedstawionego. To właśnie tej grupie czytelników wypada polecić ów album i ogólnie całą serie o małomównym, a przy tym nad wyraz skutecznym rewolwerowcu.

 

Tytuł: „Durango” tom 6: „Ostatni desperado”

  • Tytuł oryginału: „Le destind’undesperado”
  • Scenariusz i rysunki: Yves Swolfs
  • Tłumaczenie: Wojciech Birek
  • Wydawca: Elemental
  • Data premiery: 23 kwietnia 2015 r.
  • Oprawa: miękka                             
  • Format: 21,5 x 29 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 48
  • Cena: 38 zł

Dziękujemy wydawnictwu Elemental za udostępnienie komiksu do recenzji.

 


comments powered by Disqus