Wiersze Łukasza Leśniewicza

Autor: Łukasz Leśniewicz Redaktor: Ejdżej

Dodane: 28-03-2007 21:40 ()


"Trupia głowa"

 

Wbita na pal, ohydna,

Znienawidzona,

Dlaczego odwracasz swe oblicze?

 

Żal moje serce ściska gdy na pal ów spoglądam,

Bowiem opuszczona tkanka,

Splugawiona twarz zgnilizną,

Jest obrazem przyszłości,

Przyszłości tych, którzy odwracają swoje oblicza,

Odwracają się od swojego przeznaczenia,

By stąpać po ścieżkach wydeptanych już,

Przez siebie i przez innych wcześniej.

 

 

 

 

"Spokój"

 

Szum wiatru, śpiew ptaków.

Odległy rumor silników samolotu.

Brzęk owadów,

Brzęk i stukot maszyn.

Cisza.

Czuje słodki zapach kwiatów,

Czuje drgnienie każdego liścia, każdej gałązki,

Każdego źdźbła trawy.

Gorące promienie słońca,

Przesycone życiodajną energią.

Jestem sam.

 

 

 

"Życie"

 

 

Są tacy,

Co zwą życie drogą,

Dla mnie,

Jest ono początkiem i końcem,

Bez ładu, jasności, a z trwogą,

Nie wierzę,

W potężne granice i progi,

Wiem jedno,

Bez początku i końca, nie będzie też drogi.

 

 

 

"Optymizm"

 

 

Jest tylko jeden koniec,

Niech będzie,

Zaczeka…

Mamy tyle planów,

Z każdym dniem przyszłości garść,

Nie ma sensu zamyślać się i gubić w potokach wydarzeń i słów,

Jeśli chcesz,

Możesz wszystko,

Pełnią życia żyj nawet,

Niech świat dla ciebie śpiewa swą pieśń,

Nigdy nie będzie gorzej,

Najlepiej nie będzie też.

 

 

 

"Świat"

 

 

Czym jest świat, Gdy niema początku.

Co znaczą słowa, w których brak wątku.

Na co mi życie, kiedy Nie spotka kresu.

Świat jest pułapką i nie poznam jej sensu.

 

 

 

"Kilka słów o moim życiu"

 

 

Jestem jeszcze tak głupi w swej niepewności,

Opętany swoim ciałem,

Uwięziony za kratami swojej osoby,

Pomóżcie mi się wydostać.

 

 

 

"Dla (…) - Przyjaciółki, która z dnia na dzień Stała się moim sumieniem."

 

Obniżył swój lot, może skrzydła ból ścisnął…

Może zmęczenie, jakże straszliwy jest ten upał…

Pozornie życiodajne słońce odbiera wodę,

Łono ludzkości, nasienie pragnienia,

Łaknienie miłości.

 

Obniżył, słońce nadal płonie…

Może właśnie pragnienie tejże wody,

Ku ziemi go ciągnie,

Może głód, chyba zmęczenie jednak…

 

Widzę jak szybuje, choć w bezruchu…

Krąg wyznacza, na rozgrzanym nieboskłonie,

Zapewne zmęczenie na ziemie go sprowadza

Tak, jak sprowadza i ciebie.

 

Rozumiem, wiem co on czuje, nie mam skrzydeł

Brak mi szponów, nie jestem ptakiem…

Sam swe troski potęguje,

I to straszliwe słońce.

 

Niegdyś- dałem imię takie swej miłości,

Słońce, woda,

Miłość piękna przecież,

Woda w słońcu płonie…

 

Przysiadł na gałęzi, skoczy zaraz,

By swój głód, Swe pragnienie, w wody kałuży zanurzyć,

Skoczył, pije wodę,

Słońce co w niej płonie, nie jego jest zmartwieniem.

 

Chciałem czekać jak on się uniesie,

Wtedy ja chciałem upaść,

Pomyślałem o tobie,

O, najczystsze me sumienie.

 

Twoje włosy kwitną w rozpuszczonych na trawie kwiatach…

Jakże piękne są wiosną kwiaty.

W duszy mojej zima,

Twoje ciepłe słowo ratuje mnie przed odmrożeniem.

 

On uniósł się w przestworza,

Ja upadłem,

Zapłakałem, zaskamlałem,

Bo on uniósł i ciebie.

 

Poczułem czym jest samotność,

Połknąłem słońce,

Wypiłem wodę,

Ciebie już przy mnie nie było…

 

 

 

"Do młodego człowieka o wrogim spojrzeniu…"

 

 

Ściana, z betonu,

Twarda,

Ty strzeżesz jej niczym pies łańcuchowy,

Choć pies, czystsze ma sumienie,

Co dzień widzę ten przystanek,

Co dzień gorszy,

Chciałbym być jak ty- Szczęśliwym,

Zawsze uśmiechniętym,

Choć, dziś już nie wczoraj,

Uśmiech ze szczęściem ma wspólnego niewiele.

Uśmiech częstokroć z głupotą mylony,

Niegdyś,

Dziś zdarza się mniej pomyłek,

Niżeli wypadków,

A ty się uśmiechasz,

Nie spoglądasz na słońce.

Nie na księżyc,

Młodzieńcze,

Wyrzuć tego papierosa…

Odejdź od tej ściany…

Nie uszanowany,

Szacunku pozbawiony,

Szacunku wygłodniały,

Nie uśmiech i nie pięści,

Kiedyś,

Jeśli jest,

Sumienie cię strawi,

Strzelisz sobie w łeb,

Będziesz niewinnym, zagubionym chłopcem.

Powróć do cnoty rozumu,

Zrozum tylko,

Jeszcze wszystko się naprawi…

Ty wolisz ścianę,

Swą budę,

Przystanek.

 

 

 

"Słowa najprostsze"

 

 

Nigdy najprostszych słów nie wypowiem,

Sam ja, najprostszy nie jestem bowiem,

 

Bowiem moje serce jest lodem, Który krzepnie i topnieje,

Skałą co wzrasta i w proch kruszeje,

 

Moje życie jest studnią dna pozbawioną,

Nieśmiertelności jeziorem, nie śmiercią zbawioną,

 

Chodź, wiem ja, iż wy pomóc mi chcecie,

Wy wiedzcie, mego ducha nie wesprzecie,

 

Szukałem ja szczęścia, tak, wszędzie ja szukałem,

Ból, łzy, krew, skórę i kości, wśród ludzi spotkałem,

 

Kilka tam było duchów zaledwie, garść wcieleń przyjaznych,

Niech oni są moją elitą, za szczerość otwartych, potomków

odważnych,

Wraz z moją siostrą co się samotność zowie,

W dalszą podróż wyruszę, by bolesnej uledz namowie.

 

 

 

 

"Ach Ty głupi poeto!"

 

Gdzieżem ja był gdy Bóg rozdawał rozsądek,

Gdzież żem się krył, By dziś zakłócać porządek,

Gdzież mnie poniosły dzikie skrzydła zaniedbania,

Zapewne uniosło mnie sumienie,

Chcąc zyskać chwilę dumania…

 

Dziś, w metropolii mechanicznego świata,

Wiem iż rozsądek to niewielka strata,

Żal mi go jednak, żal mi rozumu…

Cóż mam zrobić?- Zagubiony na prostej autostradzie,

Nie widząc czerni asfaltu, tylko krat metaliczną czerń,

Przepełnionych klatek.

Niekiedy chwilą uniesiony szukam pistoletu w szufladzie,

Brak ciepła ołowiu doskwiera mojemu sercu…

 

I znów żal mym duchem targa gdy ciepła tego zaznaje,

Z lewej dłoni wypada pistolet, w prawej- pióro pozostaję.

 

 

 

"Nijakie słowo, może obojętności."

 

 

 

Czy mówiłem wam wcześniej jak mi żyć przychodzi,

Choć z Bogiem, nietrwale, boleśnie.

No i owszem, kiedyś mówiłem,

Na pewno,

Nie słuchaliście mnie wtedy

- Jak zwykle ja- niepotrzebny.

 

Ale cóż mi z użalania się nad swoim losem,

Wtem nie jestem nawet obojętny,

Choć chciałbym na uboczu się zatrzymać,

Bądź co bądź- nagannie,

Nachalnie o innych się potykam.

 

Wybacz, przepraszam. Koniec,

Czy to była choć rozmowa.

- Nieważne. Zapomnij,

Jak inna każda, losowa.

Chwila, Z jej nawet prądem

Oduczyłem się płynąć,

Zginąć, skonać, Przestać dręczyć ludzi,

Żegnaj.

 

Jeśli są jacyś,

Jacyś skorzy do pomocy,

Ulżyć duszy,

Ulżyć ciału,

Ulżyć mej niemocy,

Nie ma takich.

 

Takich nie ma.

Chwila przemija, tak i ja przepadłem,

Może jutro, dziś chciałem,

Ach… miłości,

Czy Ciebie też nie ma?

O serca mego pokrzepienie…

 

Popłynę potokiem,

Z nurtem chwili i wydarzeń,

Rozbije głowę o skały,

Przepadnę.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...