„Batman: Mroczny Rycerz” tom 1: „Nocna trwoga” - recenzja

Autor: Michał Chudoliński Redaktor: Motyl

Dodane: 18-01-2015 00:23 ()


Po zakończeniu lektury „Nocnej trwogi” nie przestaniecie zadawać sobie takiego oto pytania – Dlaczego nieoczytani rysownicy, niepotrafiący pisać, tak bardzo pragną angażu przy tworzeniu scenariuszy komiksowych? Zwłaszcza, gdy nawet pomocna dłoń od weterana pióra nie ochrania ich przed totalną klapą? Nie miejcie złudzeń, drodzy czytelnicy. W tym wypadku obcujecie z niebywałą chałturą.

Davida Fincha przedstawiać nie trzeba. Jeśli zetknęliście się z komiksami Marvela wydanymi na przestrzeni ostatnich 15 lat, to z pewnością poznaliście już jego wirtuozerię na łamach historii superbohaterskich. Oczywiście, pod względem graficznym to kolejny klon małpujący maestrię Jima Lee. O ile jednak wiceszef DC Comics czasami rysuje w cukierkowaty sposób, a jego postaci wydają się równie sztuczne co figurki Barbie, to Finch, chociaż autentycznie romansuje w swoich rzemieślniczych pracach z brudnym realizmem oraz grozą, to w jego rysunkach przewija się fascynacja techniką i metalurgią.

Dzięki rysunkom dla „Top Cow”, „New Avengers” i „Moon Knighta”, Finch zyskał uznanie wielu fanów trykotów. Nic więc dziwnego, że DC w 2011 roku podpisało z nim kontrakt na wyłączność w ramach wdrażania programu serii tworzonych tylko i wyłącznie przez rysowników (odpowiadali za całokształt wizji – scenariusz jak i kompozycja kadrów). Chcąc podnieść słupki popularności i sprzedaży, włodarze spółki  należącej do Warnera, obiecali Finchowi utworzenie serii o Batmanie będącej czymś w rodzaju jego własnej piaskownicy. Mógł tam robić, co mu się żywnie podoba, a tytuł w dodatku odziedziczył po kultowej mini-serii, w której Frank Miller zawarł materiał stanowiący obecnie „Powrót Mrocznego Rycerza”.

Niestety, zapowiadany wszem i wobec wielki sukces i kultowy materiał nigdy się nie ziścił. Pierwsza i ostatnia próba tworzenia „Mrocznego Rycerza” przez Fincha okazała się sromotną porażką. Nie pomogła nawet sława filmu Christophera Nolana o identycznym tytule. Finch spadł dosłownie i w przenośni z ogromnego konia, próbując przenieść klimaty z legendarnego „Spider-Man: Torment” McFarlane’a na kanwę miasta Gotham. Ani trochę nie miał poczucia literackiej głębi. Jego historie opierały się w głównej mierze na oddaniu w powierzchowny sposób horroru metropolii Nietoperza oraz zgadywaniu, komu obrońca miasta spuści większy łomot. Co z tego, że rysunki warsztatowo stały na przyzwoitym poziomie, skoro nie odczuwało się w nich duszy, dramatyzmu i intrygi? W dodatku Finch zaliczył potworne opóźnienie między tworzeniem pierwszego i drugiego rozdziału swojej opowieści, mieszającej zbrodnię z okultyzmem. A im dalej w las, tym rysunki były gorsze, a historia jeszcze bardziej jałowa i płaska.

Za sprawą „Golden Dawn”, stanowiącej całość materiału „Batman: The Dark Knight” (Vol. 1), Finch otrzymał nie lada po głowie za swoje grafomaństwo. I choć DC nie było zadowolone z jego efektów, to koniec końców nie chciało rezygnować z jego usług. Serię reaktywowano w ramach linii wydawniczej „New 52”, choć Finch był podłamany całą sytuacją. Świadomy był już wtedy tego, że scenarzysta z niego marny i nawet rozpisanie prostej sceny sprawia mu trudność. Jednocześnie nie chciał pracować pod dyktando pisarza wiedzącego lepiej od niego, co artysta chce przelać na stronice komiksu. Dlatego też DC zdecydowało się skumplować Fincha z Paulem Jenkinsem, swego czasu nietuzinkowym scenarzystą „Inhumans”.

Czytelnik sobie w tej chwili myśli, „O! Zaproszono do współpracy faceta, który niegdyś genialnie pisał „Hellblazera”, światłego człowieka! Ostatnio był odpowiedzialny za całkiem ciekawą opowieść o Two-Face’ie pt. „Jekyll & Hyde”! Co może pójść nie tak?”. Ano odbiorco to, że Jenkins nie podszedł do swojego zadania twórczo, kreatywnie. Zamiast wymyślać nowe wyzwania dla Batmana, tudzież sytuacje graniczne, Jenkins podszedł do swojej roboty w sposób taśmowy. Spytał Fincha, co też chciałby on narysować w swojej serii i podporządkował się jego widzimisiom, tworząc popcornowy komiks dla stereotypowego czytelnika, wyalienowanego grubaska ze stwardniałą plamą ketchupu na podkoszulce sprzed trzech dni.

Nawet nie wiem od czego zacząć, omawiając litościwie „Nocną trwogę”. Żal mi nawet opisywać w skrócie fabułę, gdyż w zasadzie jej nie ma. To zlepek superbohaterskich konwencji, które od lat można zauważyć w historiach o Mrocznych Rycerzu. Bunt w Azylu Arkham? „The Last Arkham”, „Knighfall”, „No Man’s Land”. Tajemniczy łotr mający powiązania z klasyczną galerią antagonistów Gacka? „Hush”. Nowy kryminalista powiązany z literaturą? Szalony Kapelusznik. I w tym przypadku mamy do czynienia dodatkowo z powieleniem materiału źródłowego. Mowa bowiem o seksownej damulce o białych włosach i króliczych uszach, Białym Króliku ze znanej powszechnie powieści Lewisa Carrolla. Ponętna lalunia - w stroju rodem z amsterdamskiej dzielnicy czerwonych latarni - to doskonałe odzwierciedlenie marzeń sennych komiksowego fanatyka, stereotypu wyjętego z umysłu naukowców i osób uwielbiających patrzeć na komiks jako źródło dewiacji. Aparycja i płaskość owej kobiety, mającej do zaoferowania jedynie zmysłowe kręcenie pośladkami oraz ciało supermodelki, bardziej nadaje się do „Twojego Weekendu” albo innego świerszczyka. Wyda się ona interesująca wyłącznie niegrzecznym chłopcom lubujących się w zabawie solo pod kołderką, gdy czują nadchodzącą falę. Poza masturbatorami, inne grupy czytelnicze, zwłaszcza kobiety i bardziej wymagające osoby, poczują się zgorszone pustką wydobywającą się nie tyle z łotrzycy, co z komiksu jako całości.

Album Jenkinsa i Fincha to produkcyjne barachło par excellence. Nic tutaj nie trzyma się kupy, wątki nie są zakończone, a akcja prowadzona jest tak, jakbyśmy czytali kolejne perypetie Kaczora Donalda. Przemoc w tym komiksie oderwana jest absolutnie od rzeczywistości, krew zaś przypomina sos pomidorowy - tak bowiem wydaje się gęsta i syntetyczna w poszczególnych sekwencjach. Honor tego tomu próbuje ratować Judd Winick, zarysowując historię jednego z wielu Szponów Trybunału Sów. Gdy się ją czyta ma się poczucie relacji z czymś wybitnym wobec szmatławca, jaki udostępniono wcześniej. Jakby tego było mało, Jenkins co chwilę puszcza oko do bardziej świadomych czytelników, że realizuje pracę na zlecenie. Wygląda na to, że podjął się tego, nie mając w sumie nic ciekawszego do roboty oraz żeby móc spłacić rachunki. „Daj znać, jeśli już słyszałeś ten dowcip […] nie obiecywałem, że będzie śmieszny”, „Chyba czytałam tę kwestię w poradniku randkowicza” – takie linie dialogowe nie tworzy się bez przyczyny. Jenkins daje jasno do zrozumienia, że świadomie odczynia chałturę i od czasu do czasu puści jakiś zabawny tekst, by rozładować atmosferę. Połowicznie zresztą.

Główne skrzypce odgrywa tutaj David Finch, wykorzystujący „Mrocznego Rycerza” jedynie do możliwości zinterpretowania przerabianych w nieskończoność, biblijnych, jak na tę konwencję, momentów i scen. Nie obchodzi go fabuła ani przekraczanie granic gatunku. Scenariusz jest jedynie środkiem do celu, ukazania rozmachu graficznego talentu artysty oraz chęć pokazania świata Batmana po swojemu. Co z tego, że w pośpiechu i bez większej dbałości o szczegóły i proporcje – ma być moje i basta! Tym samym „Nocna trwoga” to efektowny pokaz samouwielbienia Fincha, jego narcyzmu. Poszczególne strony komiksu trudno nie przyrównać do aktu onanizmu, sprawiającego przyjemność bodajże tylko samemu sprawcy ipsacji oraz wielbicielom jego pasji i rzemiosła. Być może.

 

Tytuł: Batman: Mroczny Rycerz” tom 1: „Nocna trwoga”

  • Scenariusz: David Finch, Paul Jenkins, Joseph Harris - 'Joe Harris', Judd Winick
  • Rysunek: David Finch, Ed Benes
  • Tusz: Richard Friend, Robert 'Rob' Hunter - 'Bobby-C', Jack Purcell
  • Kolorystyka: Alex Sinclair - 'Sinc', Jeromy Cox, Sonia Oback
  • Okładka: David Finch, Richard Friend, Alex Sinclair - 'Sinc'
  • Ilustracje okładek poszczególnych zeszytów: David Finch, Richard Friend, Alex Sinclair - 'Sinc', Jeremy Cox
  • Wydawnictwo: Egmont
  • Tytuł oryginału: “Batman: The Dark Knight”, Vol. 1: “Knight Terrors” (Paźdzernik 2012)
  • Data publikacji: 12.2014 r.
  • Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
  • Liczba stron: 208
  • Format: 170x260 mm
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Cena: 75 zł

comments powered by Disqus