"V jak Vendetta" - recenzja

Autor: Sławomir Zajączkowski Redaktor: Motyl

Dodane: 24-11-2014 21:33 ()


„V jak Vendetta” to komiks chętnie umieszczany przez krytyków jako arcydzieło gatunku w przeróżnych zestawieniach i „polecankach” pokroju „musisz mieć”. W tego typu działania wpisuje się także akcja wydawnictwa Egmont, które opublikowało utwór angielskich twórców w ramach serii reklamowanej jako „Kanon Komiksu”. Nie wiadomo w zasadzie czemu, gdyż aktualnemu wydaniu „V jak Vendetta” towarzyszy niewielkie zainteresowanie blogerów oraz publicystów gazet, które objęły patronat nad egmontowską propozycją „kanonu”. Cóż, tajemnicą poliszynela jest fakt, że Alan Moore ma w środowisku krytyków, wydawców i dziennikarzy pozycję geniusza, którego utwory należy przyjmować klaszcząc w dłonie. I którego utworów nie ma potrzeby omawiać.

„V jak Vendetta” ukazywało się w latach 1983-1985 (I i II część) i 1988 r. (III część). Autorami są Alan Moore (scenarzysta) oraz David Lloyd (rysownik). W posłowiu do komiksu Moore pisze jednak, że koncepcja utworu powstawała wspólnie, a rysownik miał duży udział w tworzeniu historii. Rysunkowo komiks jest klasyczny w kresce  – David Lloyd narysował go momentami w stylu gangsterskich komiksów noir. Dużo tu czerni, mroku ulic, elegancji w strojach bohaterów i w proporcjach postaci. Kostium głównego bohatera wymyślony został znakomicie i przekornie. Bohater ubrany jest w XVII-wieczny strój (!), co budzi skojarzenia z aktorem, który dopiero co zszedł z desek teatru, kostiumowego przedstawienia i przez co nie pasuje do otoczenia. I tak też się bohater zachowuje, jak osoba z „innego świata” – V to szaleniec, dziwak, poeta mówiący metaforycznym językiem. Jest więc indywidualizm w stroju i w zachowaniu bohatera świetnym kontrapunktem dla szarych ulic, zimnych polityków, policyjnego terroru i wreszcie - dla będącego masą tłumu. Taką samą rolę kontrastu spełnia uśmiechnięta maska, którą nosi bohater. To kontrapunkt dla poważnych, zagadkowych, filozoficznych, przesączonych odwołaniami do angielskiej literatury monologów i wypowiedzi bohatera. Sam bohater mówi o sobie, że jest nośnikiem idei. W sumie więc to, jaką ma twarz nie jest ważne. „Chciałeś mnie zabić? Pod tą peleryną nie ma ciała ani krwi, które można by zabić. Jest tylko idea. Idee są kuloodporne.” - mówi V (str. 236).

 

Trudno recenzować „V jak Vendetta” nie zdradzając nic z fabuły. Bez tego, pisanie o tym utworze kończy się wyłącznie powierzchownym chwaleniem komiksu. Za to na przykład, że komiks pokazuje bezkompromisową walkę bohatera z systemem zniewalającym ludzi. Co zawsze się przecież podoba. Albo za to, że komiks ostrzega przed totalitarnymi systemami, które niszczą indywidualność członków ludzkiej społeczności. Na takim zresztą poziomie jest przecież ten komiks głównie odbierany. To dlatego maska noszona przez bohatera stała się symbolem grupy Anonymous – czyli (podaję za wikipedią): globalnej, zdecentralizowanej  grupy aktywistów internetowych sprzeciwiającej się ograniczaniu wolności obywatelskich, korupcji, konsumpcjonizmowi, cenzurze, fair use, katolickiej etyce seksualnej, wpływowi Kościoła katolickiego na życie publiczne czy łamaniu praw zwierząt. Takie tropy odbioru komiksu sugeruje też wydawca: „V jak Vendetta” to komiks, który „ukazuje zarówno życie w autorytarnym państwie politycznym, jak i siłę oporu ludzkiego ducha (...)” – czytamy na IV stronie okładki.

Dla wielu pokoleń Polaków, dla których opowieści o hitlerowskiej, sowieckiej i post-sowieckiej okupacji naszej Ojczyzny nadal zajmują ważne miejsce w ich świadomości i rozbudzają wyobraźnię, komiks który opowiada o walce z totalitaryzmem musi przynajmniej zaciekawić. Ale dokładniejsze przyjrzenie się wymowie komiksu, raczej do niego zniechęca. Tym bardziej, że komiks jest trudny i ciężki w odbiorze. Także odwołania do literatury angielskiej, np. poezji Williama Blake’a (dlaczego akurat jego, pozostawiam czytelnikom pod rozwagę), nieznanej szerzej Polakom, utrudniają lekturę. 

Scenarzysta Alan Moore pokazuje futurystyczne angielskie społeczeństwo, po wielkiej wojnie światowej. Po początkowym chaosie, władzę w Anglii obejmują ugrupowania faszystowskie, skrajna prawica i wielkie korporacje (str. 28). Uciemiężony naród jest pogrążony w letargu. Sprawiedliwość taka, jaką znamy nie istnieje, gdyż jest na usługach partii rządzącej. Dlatego główny bohater w słynnym (przyznajmy to: znakomitym) stylizowanym na rozmowę z kochanką i przypominającym sztuki teatralne monologu ze Sprawiedliwością (posągiem Temidy) zarzuca jej zdradę, łamanie obietnic i oddanie się w służbę juncie: „(...) Pozwoliłaś na wszystko, gościowi w oficerkach z opaską na ręce!”. Dlatego też bohater zerwie ze Sprawiedliwością i oda się innej „kochance” – Anarchii, gdyż ta: „Jest szczera. Nie składa tajemnic i ich nie łamie” (str. 39-41).

 

Kluczową rolę w konstrukcji utworu znajduje wątek „obozu przesiedleńczego Larkhill”. Obóz ten jest w istocie obozem przypominającym niemieckie obozy koncentracyjne. To w Larkhill nowa angielska władza zamyka „kolorowych” (czarnoskórych i Pakistańczyków), homoseksualistów, socjalistów (m.in. ojciec bohaterki) i osoby niepogodzone z systemem władzy. Na więźniach Larkhill prowadzone są eksperymenty medyczne, budzące u czytelnika skojarzenia z tymi, jakie doktor Mengele przeprowadzał na więźniach Oświęcimia. W trakcie lektury domyślamy się, że jednym z więźniów, na których prowadzone są doświadczenia był nasz bohater. I że udało mu się zbiec z Larkhill. To dlatego „V” podejmie walkę z systemem. Ale walka ta będzie miała nie tylko wymiar ideologiczny, ale i prywatny. Nie jest więc zupełnie tak jak chce tego Moore i jego bohater, który mówi o sobie wyłącznie jako o idei.

Litera „V” oznacza w naszej, zachodniej tradycji łacińską „Victorię”. W czasie II wojny światowej to znak „V” malowano na murach we wszystkich okupowanych przez Niemców europejskich państwach (także w Polsce, przed symbolem Polski Walczącej). Był to znak niepokory, niegodzenia się z okupacją i zapowiedź zwycięstwa. Moore dodaje tu do litery „V” jednak nowego znaczenia. Bowiem symbol „V” woli w tytule rozwinąć nie do łacińskiej „Victorii” (czyli byłoby „V jak Victoria”),  lecz do włoskiej „vendetty”, czyli do krwawej zemsty. W ten sposób symbol „V” to już nie tylko oznaka przyszłego zwycięstwa, ale zwycięstwa połączonego z vendettą (zemstą) na rządzących – bądź co bądź rodakach bohatera. Nie ma to nic wspólnego z chrześcijańską ideą traktowania bliźnich „jak siebie samych”. W tym sensie znak bohatera to symbol oczekiwania na kolejną „krwawą” rewolucję, wzorem francuskiej i bolszewickiej. Taką to „ideą” jest bohater Moore’a. Zwróćmy tu uwagę, że V to przecież tylko z pozoru romantyczny bojownik: „Anarchia ma dwa oblicza twórcy i niszczyciela. Niszczyciele obalają imperia, zostawiają płótno czystych gruzów, na którym twórcy mogą zbudować lepszy świat” – przekonuje V (str. 222). Brzmi to jak język i przekonania Che Guevary i niewiele to ma wspólnego z romantyzmem i walką z systemem dajmy na to żołnierzy wyklętych.

   

Zemsta w komiksie ma też, jak pisałem, wymiar indywidualny. Bohater będzie się więc mścił na zarządcach obozu koncentracyjnego, w którym przebywał i kolejno ich mordował, co wydaje się przecież „po ludzku” uzasadnione. Nie zabraknie wśród nich i księdza – pedofila. To „uroczy” obrazek stworzony przez scenarzystę, znanego z okultystycznych przekonań; obrazek mile łechtający czytelników o antyklerykalnych poglądach i „argument” dla tych wszystkich, którzy pragnęliby między księżmi a pedofilami postawić znak równości.

Patrząc rozsądnie trudno wymagać zbyt wiele od naszego bohatera – to przecież psychopata, który w zaangażowaniu w swoją sprawę (zaprowadzenie w kraju anarchii) nie cofnie się przed niczym. Będzie znęcał się w okrutny sposób nad dziewczyną, która mu zaufała. Evey przejdzie piekło w zamkniętym już obozie koncentracyjnym, tym samym w którym przebywał główny bohater. Tyle, że oprawcą Evey w obozie będzie V.

Moore nie pierwszy raz miesza tu czytelnikom w głowach, stawiając zło i dobro na tej samej szali (później zrobi to w Zabójczym żarcie). Tu pokazuje, że wolno znęcać się nad innym człowiekiem, po to by tego drugiego człowieka „wyzwolić”. Oprawcy z Auschwitz twierdzili i działali podobnie, również „wyzwalając” więźniów - wystarczy sobie przypomnieć ich zachowania i hasło z bramy nad wejściem do obozu Auschwitz. Cóż, dreszcze przechodzą, gdy czyta się te fragmenty komiksu. A z drugiej strony otwiera się szeroko oczy na „mądrości” Moore’a. „Torturowałeś... mnie... Och, torturowałeś mnie..., O Boże dlaczego?” – płacze Evey kryjąc twarz w dłoniach. Stojący spokojnie V, ukryty za swą nieludzką, uśmiechniętą maską odpowiada: „Bo Cię kocham. Bo chcę Cię wyzwolić.” (str. 167). Wszystko więc jest ubrane w wielkie słowa, o miłości i o poszukiwaniu własnej tożsamości, przez każdego z nas: „Najpierw musisz odkryć, kto kryje się za maską, lecz nigdy nie wolno Ci ujrzeć mojej twarzy (...)” - radzi V umierając (str. 245). Wreszcie o szukaniu człowieczeństwa: „Czekam na człowieka” – mówi V przed dokonaniem finałowego zamachu (str. 223). Teksty te pozostają dla mnie tylko fałszywymi tropami, odwracającymi uwagę czytelnika od lewicowej wymowy. Przy dobrych intencjach – możemy je odbierać jedynie jako dowody zagubienia bohatera (i de facto scenarzysty), którego działanie (i pisanie) nie jest oparte na humanistycznych kanonach.

   

Trzeba tu postawić też klasyczne dla literatury pytanie dramaturgiczne o przemianę duchową bohatera. W „V jak Vendetta” brzmiałoby tak: Jak piekło, które przeżył bohater w obozie, wpłynęło na jego życie? Jak go zmieniło? Moore mówi nam, że bohater stał się „ideą”. Umiera więc dla świata człowiek-jednostka, czego symbolem jest jego skrycie się za maską, a w jego miejsce pojawia się człowiek-idea. Mamy więc tu kolejną typową lewicową treść. I odejście od odpowiedzi na klasyczne pytania o kondycję indywidualnego człowieka. Moore przekonuje, że z utratą człowieczeństwa przez jednostkę w jej miejsce rodzi się jednostka ogarnięta ideą, co jest w sumie bardzo ciekawym przemyśleniem. Czy jednak zawsze człowiek wyzbywa się swej indywidualności, swych uczuć, swego strachu dla idei? Historia daje dowody, że tak bywa tylko czasami. Tyle, że czytając komiks wydawało mi się, że Moore zdaje się przyklaskiwać takiej przemianie. Wszak akcenty rozłożone są w utworze tak, żeby widz czuł sympatię do V. Bo to przecież buntownik, marzyciel, erudyta i esteta z różą w dłoni. I tylko zbyt szybko czytelnik zapomina, że to też morderca, terrorysta, psychopata i drażniący się z Evey drań.

W przemianie bohatera kluczową rolę odgrywa więzienie, to poprzez więzienie wiedzie droga do osiągnięcia wyzwolenia i zrozumienia istoty świata. Moore korzysta tu z kalek chrześcijańskich, zrozumiałych dla naszej kultury. Więzienie spełnia w życiu bohatera rolę piekła i czyśćca zarazem. Po jego przejściu bohater zmartwychwstaje w nowej postaci (w uśmiechniętej masce). W lewicowej nowomowie możemy nazwać to Wyzwoleniem (Moore sam zresztą używa tego słowa) z opresji środowiska, kultury, tyranii rządu do nowego życia – tu: do anarchii i terroru.  

Moore pokazuje, że pełnię człowieczeństwa, pełną wolność człowiek osiąga w terrorystycznej, anarchistycznej ekstazie, w momencie niszczenia systemu. W momencie rewolucyjnym. A potem może umrzeć. 

Cóż, przyznam, że nie po drodze mi z ideologiczną wymową tego komiksu. Komu mogę komiks więc polecić? Na pewno scenarzystom komiksowym. Niezła nauka. Dużo tu formalnych zabiegów przy opowiadaniu fabuły, dużo przenikania się słowa i obrazu, znakomitych monologów, podpowiedzi jak do historii wplatać cytaty z literatury. Po drugie, zbuntowanym dzieciakom bawiącym się w anarchistów – mogą sobie po lekturze zakupić w jednym ze sklepów internetowych maskę „V” i w takim przebraniu wyjść na ulice protestować dajmy na to przeciwko wątpliwościom w sposobie liczenia głosów wyborczych. Wreszcie komiks można polecać intelektualistom o lewicowo-rewolucyjnym zacięciu. Dla nich lektura „V jak Vendetta” może być jak sen o tym, jak przyjemnie byłoby burzyć konserwatywne społeczeństwo.

Tytuł: "V jak Vendetta"

  • Scenariusz: Alan Moore
  • Rysunek: David Lloyd
  • Wydawnictwo: Egmont
  • Data publikacji: 09.2014 r.
  • Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
  • Liczba stron: 296
  • Format: 170x260 mm
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Wydanie: II
  • Cena: 89,99 zł

 Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus