Rozmowa z Neilem Gaimanem na Warszawskich Spotkaniach Komiksowych

Autor: Dominika Rycerz & Andrzej Jakubiec Redaktor: Ejdżej

Dodane: 27-03-2007 21:00 ()


17 marca w Kinie Ochota odbyło się, w ramach Warszawskich Spotkań Komiksowych, spotkanie ze światowej sławy pisarzem Neilem Gaimanem. Poprzedzone było wywiadem z autorką przekładów polskich wydań powieści i komiksów pisarza - Pauliną Braiter [zdjęcie po prawej]. Podczas rozmowy fani twórczości Gaimana nie omieszkali wytknąć tłumaczce zbytnią ingerencję w teksty twórcy. Dyskusja ta miała na celu wyłącznie podgrzanie atmosfery przed najważniejszym punktem programu i swoją rolę niewątpliwie spełniła.

Neil Gaiman pojawił się niestety nieco spóźniony (choć kiedy już się pojawił przywitano go owacjami na stojąco), w zwyczajowym czarnym stroju i niezwłocznie przeszedł do odpowiadania na pytania widowni. Nie chcieliśmy być gorsi i sami też nie omieszkaliśmy wyciągąć od pisarza paru odpowiedzi. Przedstawiamy Wam więc obszerny zapis całego ponad godzinnego spotkania.

 

 

 

Pytanie: Czy nie uważa Pan, że ostatnimi czasy zaniedbuje Pan pisanie komiksów?

To nie jest do końca tak, że nie piszę komiksów, ponieważ od 2001-02 roku zdołałem stworzyć "Endless Nights", czyli mniej więcej siedem standardowych amerykańskich numerów, "1602", czyli około ośmiu takich zeszytów i jeszcze siedem do komiksu "Eternals". Ogólnie jakieś dwadzieścia parę komiksów przez cztery lata, co nie jest takim złym wynikiem. Biorąc jeszcze pod uwagę, że w tym okresie napisałem dwie książki, sporo scenariuszy i kilka innych rzeczy, no i oczywiście cały czas prowadzę bloga, to nie budzę się rano z poczuciem winy, że nie poświęcam komiksom dużo uwagi. Jeśli pytasz mnie czy chciałbym pisać więcej komiksów - to tak, chciałbym pisać więcej komiksów. Chciałbym też pisać więcej książek, więcej czytać, poświęcić więcej czasu ogrodnictwu. Nie ma jednak na to szans dopóki tydzień będzie miał jedynie śmieszne 7 dni, a rok 12 miesięcy.

P: A co sądzi Pan właśnie o tych komiksach, które są adaptacjami Pana prozy? Czy to bardziej substytut czy pełno wymiarowe dzieła?

To zależy, bo jeśli chodzi o adaptacje, które robią inni ludzie to czuję się trochę dziwnie, bo jeżeli chciałbym żeby to były komiksy to pisałbym je jako komiksy. Natomiast nie zmienia to faktu, że część z tych albumów jest naprawdę dobra. Dla przykładu Craig Russel spędził ostatnie 18 miesięcy na robieniu naprawdę wspaniałej adaptacji "Koraliny" i muszę powiedzieć, że bardzo podobało mi się to dzieło. Cieszę się, że napisałem "Koralinę" jako książkę, ale to nie zmienia faktu, że ta powieść graficzna strasznie mi się spodobała. Ostatnio rozmawiałem z Craigiem i powiedział mi, że bardzo chciałby zrobić "Dream Hunters" jako komiks. Zapytał się czy to w ogóle jest możliwe, bo kiedy pierwszy raz przeczytał tę historię to pomyślał, że byłby to świetny komiks. Odpowiedziałem, że minęło 10 lat od wydania, tak więc nie widzę przeciwskazań. Być może więc jest to coś czego możemy się w najbliższym czasie spodziewać.

P: Jak Pan pamięta, podczas ostatniej wizyty w Polsce, cztery lata temu w Krakowie, miałem okazję pokazać Panu prace polskich rysowników. Zachwycił się Pan rysunkami Dagmary Matuszak, zapoznał z nią, no i skończyło się albumem. Czy mógłby Pan teraz po powrocie do Polski opowiedzieć jak to było?

To był jeden z tych miłych przypadków kiedy chodzisz po wernisażu i widzisz obrazki na ścianach, po czym zakochujesz się w jednym z nich. Spotkaliśmy się z Dagmarą i zapytałem czy nie chciałaby zrobić razem jakiegoś projektu, a ona jakiś czas później przysłała mi maila z listą wszystkich rzeczy, które miałaby ochotę zilustrować. Był to taki list, który każdy autor chciałby otrzymać, ponieważ przykładowo chciała narysować małą dziewczynkę w opuszczonym mieście pełnym rdzewiejących robotów, porzuconych rzeczy i starych rur. Pomyślałem, że jest w tym jakaś historia i wtedy właśnie napisałem "Melindę", po czym wysłałem ją do Dagmary. Myślałem, że zajmie to parę stron, a ona rozwinęła to do wspaniałej 80-stronicowej książki. Uwielbiam ten album, bo lubię dawać go ludziom jako prezent na święta. Teraz Dagmara pracuje dla niewielkiego amerykańskiego wydawnictwa Hill House, dla którego ilustruje specjalne wydanie "Chłopaków Anansiego", które zostanie wydane, a właściwie wydrukowane tutaj w Polsce. To wydanie pojawi się w Stanach Zjednoczonych mniej więcej za miesiąc. Widziałem tę edycje i uważam, że jest cudowna. Myślę, że jestem szczęściarzem, że mogłem poznać Dagmarę i dane nam było razem pracować, ponieważ teraz będę miał najpiękniejsze wydanie "Chłopaków Anansiego" jakie kiedykolwiek ujrzało światło dzienne.

Pytanie: Skąd bierze Pan pomysły?

Tak właściwie to nigdy, przenigdy nie powinieneś pytać pisarzy skąd bierzemy pomysły. Jest kilka powodów dla których nie powinno się tego robić – jeden z nich jest taki, że będziemy się z Ciebie nabijać. A po drugie dlatego, że po prostu nie wiemy, wobec czego stajemy się drażliwi i zaczynamy się z Ciebie nabijać. Mój przyjaciel Harlan Ellison mówi ludziom, że swoje pomysły kupuje w małym „Sklepiku z pomysłami”. Ja z kolei mówię czasem pytającym, że jestem członkiem „Klubu pomysłu miesiąca” („The idea of the month club”), który co miesiąc przysyła mi nowy pomysł. Ale to nieprawda. [śmiech]

Pytanie: Chciałem zapytać o postać Johna Constantina Hellblazera, bo uważam, że stworzył Pan jeden z najlepszych scenariuszy z tą postacią w roli głównej, czyli „Hold me”. Także później wiele razy miał Pan do czynienia z tym bohaterem, w związku z tym moje pytanie – czy John Constantine jest postacią, którą Pan lubi i czy zamierza Pan w przyszłości jeszcze do niej powrócić?

Tak właściwie to ja uwielbiam postać Johna Constantina. Na samym początku mojej kariery komiksowej, kiedy dopiero uczyłem się pisać komiksy, pierwszą historią, którą wymyśliłem był scenariusz do albumu o Johnie Constantinie pt. „The day my pad went mad”. Wtedy ten bohater był jeszcze mało ważną postacią amerykańskiego gotyku. Nie wydaje mi się żebym miał wracać do pisania scenariuszy o Johnie Constantinie, chyba że byłbym w stanie napisać coś równie udanego jak „Hold me”. Właściwie to pytano mnie czy nie miałbym ochoty wymyślić historii do komiksu albo czegoś do drugiej części filmu, a ja powiedziałem, że nie. Odmówiłem, ponieważ wydaje mi się, że to nie jest już ta sama postać, która polubiłem. Niemniej jednak wciąż uwielbiam tego bohatera.

P: Co by Pan wybrał: komiksy, książki czy scenariusze?

A właściwie dlaczego muszę wybierać? Wspaniałe jest to, że właśnie nie muszę wybierać. Jestem jak dziecko zamknięte przez przypadek na noc w sklepie ze słodyczami i mogę sięgnąć do którego tylko słoika mam ochotę. Dlatego mogę tworzyć w każdym z wymienionych gatunków. Mogę pisać słuchowiska, wiersze, a także rzeczy, które jak do tej pory nie przyszły nam do głowy.

P: Ale gdyby miał Pan wybrać, to które z mediów najbardziej Pan lubi?

Ze wszystkich mediów najbardziej lubię słuchowiska radiowe, bo są trochę jak komiksy, tyle że bez obrazków i trzeba je sobie wyobrazić, a trochę jak filmy, bo dzieją się w czasie rzeczywistym. Do tego, taką sztukę można przygotować w przeciągu weekendu i to w pełni tak, jak sobie tego życzysz. Dlatego właśnie uwielbiam sztuki radiowe. Niestety jest z nimi pewien problem – nie płacą ci za nie. Tak więc kiedy raz na 3 lata opracuję jakąś dla BBC, to czuję się naprawdę szlachetny.

P: Współpracował Pan z bardzo wieloma różnymi ludźmi, na przykład z rysownikami, pisarzami, a nawet muzykami. Z kim pracowało się Panu najlepiej i współpracę z kim chciałby Pan kontynuować w przyszłości?

Mając w pamięci wszystkich, z którymi kiedykolwiek pracowałem, to chyba najlepiej wspominam współpracę z Davem McKeanem, bo jest to człowiek, który zawsze potrafi mnie zaskoczyć. Za każdym razem jak przekazuję mu materiał, spodziewając się, że zrobi określoną rzecz, dostaję coś dziwniejszego, bardziej niesamowitego i bardziej davemckeanowego niż mógłbym sobie zamarzyć. Tak w ogóle to uwielbiam współpracę. Jestem szczęściarzem, że mogłem pracować z tak wieloma różnymi ludźmi od Terry’ego Pratchetta po Alice’a Coopera. Jednak ze wszystkich osób, z którymi tworzyłem, to Dave McKean zawsze najbardziej mnie zaskakuje.

P: À propos Alice’a Coopera i „The Last Temptation” („Ostatnie Kuszenie”): czy ta współpraca ma szanse powrócić po latach czy było to po prostu jednorazowe rock’n’rollowe szaleństwo?

O tak, było w tym dużo rock’n’rollowego szaleństwa.

Słyszałem jednak, że ostatnimi czasy Alice przerzucił się na golfa i napoje bezalkoholowe. A ja nie grywam w golfa i nie przepadam za Colą light. Niemniej jednak, praca z Alicem była wspaniałą zabawą. Rozmawialiśmy wtedy o pewnym projekcie, nad którym zaczynał prace. Miał on być oparty na 7 grzechach głównych i Alice pisał piosenki wraz z Alanem Menkenem, odpowiedzialnym między innymi za ścieżkę dźwiękową do „Małej Syrenki”. Słyszałem kilka z nich i były naprawdę dobre, jednak od pięciu lat nie wiem nic więcej na ten temat. Powinienem zadzwonić do Alice’a i spytać co się dzieje, bo te piosenki były naprawdę świetne. Nie dzwonię prawdopodobnie dlatego, bo obawiam się, że on powie: „Super, jesteśmy gotowi. Kiedy możemy zacząć pisać?”, a ja musiałbym odpowiedzieć: „Co powiesz na rok 2009?”

Jeśli chodzi o współpracę z Alicem, to najmilej wspominam czas, kiedy przebywaliśmy w Phoenix, w Arizonie, pisząc piosenki na „The Last Temptation”. Zerwała się wtedy tak wielka burza, że padła elektryczność w całym hotelu. Tak więc siedzieliśmy w ciemnościach rozświetlanych tylko przez błyskawice, a ponieważ nie można było podłączyć instrumentów i nie mogliśmy niczego nagrać, Alice zaczął opowiadać mi o tym, jak poznał Elvisa Presleya i jak to Elvis ćwiczył na nim chwyty karate. Najlepsze w historiach Alice’a jest to, że każda z nich jest prawdziwa, a on naprawdę poznał tych wszystkich ludzi. Raz opowiedział mi jak Groucho Marx podarował mu swoje okrągłe, wibrujące łóżko, po tym jak skończył 80 lat i stwierdził, że nie będzie go dłużej używał.

Zawsze intrygowało mnie jak to jest, że Alice zna tych wszystkich ludzi. A on mi odpowiedział: „Myślałem, że gwiazdy rocka spotykają się tylko z gwiazdami rocka, ale doszedłem do wniosku, że skoro ja jestem gwiazdą rocka, to nie ma niczego ciekawego w spotykaniu innych gwiazd rocka. Tak więc zacząłem spotykać się z ludźmi, których chciałem poznać.”

P: Co się Panu śni w nocy? Czy autora z taką wyobraźnią historie prześladują także przez sen czy też może śni Pan o najzwyklejszych rzeczach?

Chciałbym, ponieważ to ułatwiłoby mi życie, żeby logika snu była taka sama jak logika opowiadań. Chciałbym żeby sny były gotowymi historiami, ale nie są. Każdy kto kiedykolwiek chciał opowiedzieć komukolwiek swoje sny, nawet te najbardziej interesujące - np. „Schodziłem po schodach i miałem w ręku miotłę, i podszedł do mnie ten starszy facet, który tak naprawdę był złym czarodziejem, więc musiałem walnąć go miotłą, ale nie mogłem go znaleźć. Wtedy uświadomiłem sobie, że to był mój dawny nauczyciel ze szkoły” – napotka dziwne spojrzenie i usłyszy: „Tak, tak, to napraaaaaaaaawdę interesujące”. W ten sposób uświadamiasz sobie, że sny nie są historiami. Podejrzewam, że moje sny są równie dziwaczne co sny każdego z was tutaj i jednocześnie tak samo zwyczajne. Jedyną dziwną rzeczą, którą wiem o moich snach, a o której dowiedziałem się przechodząc parę miesięcy temu w szpitalu testy medyczne, jest to, że kiedy zasypiam wchodzę od razu w fazę REM, z pominięciem wszystkich poprzednich faz. Po prostu zamykam oczy i od razu śnię. Może to właśnie dlatego, kiedy budzę się 10 minut później, wydaje mi się, że spałem całą noc.

P: Wracając do Dave'a McKeana: będąc w Polsce opowiadał nam o okresie kiedy miał okazję pracować z Panem nad "Mirrormask". Była to straszliwa opowieść o niezwykłych metodach twórczych i o tym jak każdy z Was pracował po swojemu. Czy mógłby Pan nam przestawić swoją wersję?

Jestem pewien, że Dave mówił prawdę. Jest w końcu znacznie bardziej prawdomówny niż ja. [śmiech] Plan był taki - mieliśmy wyjechać na dwa tygodnie, żeby napisać scenariusz. Dave miał pomysł na film, "Mirrormask", ja miałem parę swoich (które nie spodobały się Dave'owi), ale jako że on był reżyserem - jego pomysły były górą. Po prostu: "Kiedy jesteś reżyserem, wygrywasz". Dave powiedział mi wtedy: "Zabierajmy się do pracy, mam tutaj karteczki na których spiszemy wszystkie nasze pomysły, potem poukładamy je na podłodze żebyśmy mogli je przesuwać i sprawdzać gdzie pasują najlepiej. Jak będziemy mieć już ich 200 i wszystkie będą na swoim miejscu to możemy zacząć pisać scenariusz". Nie do końca byłem w stanie zrozumieć dlaczego mielibyśmy to robić, bo w zasadzie mieliśmy już gotową fabułę, wystarczyło tylko ją spisać. Więc odpowiedziałem mu: "Jeśli chcesz to baw się swoimi karteczkami. Ja wolę się dowiedzieć kim są nasi bohaterowie, jak mówią i jak się zachowują". A on na to: "Nie możesz tak robić! To jak zaczynanie rysowania twarzy od brwi - tak się nie robi. Najpierw musisz mieć szkic". Powiedziałem mu wtedy, że pracuję po swojemu od 20 lat i odnoszę sukcesy, więc nie widzę powodu, dla którego miałbym potrzebować karteczek. Skończyłem już parę komiksów, książek i scenariuszy i nigdy nie używałem karteczek żeby spisywać pomysły. Jak mogłem robić to źle? Dave jednak upierał się przy swoim i wszystko kwitował: "Robisz to nie tak jak trzeba!". I tak kłóciliśmy się przez dłuższy czas, aż w końcu dałem sobie spokój, zszedłem do kuchni i zacząłem pisać, podczas gdy Dave został na górze bawiąc się swoimi karteczkami. W pewnym momencie dołączył do mnie i zapytał: "Jak możesz pisać przy włączonym radio?!". A ja na to: "Zawsze tak robię.". Dave spojrzał na mnie oburzony: "Robisz to nie tak jak trzeba!".

Mimo to jakimś cudem udało nam się ukończyć scenariusz. Najzabawniejsze jest to, że pracowaliśmy razem przez 17 lat odnosząc duże sukcesy, zanim zdaliśmy sobie sprawę z tego, że zupełnie się nie dogadujemy. [śmiech]

P: Skoro jesteśmy przy kinie chciałem zapytać o "Gwiezdny Pył". Lada chwila powstanie pierwsza duża hollywoodzka produkcja na podstawie Pana powieści, a w zasadzie po części komiksu. Jak Pan się czuje z robieniem filmów wysokobudżetowych w porównaniu z Pana "komiksowymi" kolegami: Alan Moore wycofuje swoje nazwisko z napisów, Frank Miller jest współreżyserem swoich adaptacji; jak to jest z Panem?

Jestem bardzo ciekaw jak to wyjdzie. Jakieś 2-3 lata temu w "The Hollywood Reporter" pojawił się artykuł, gdzie określono mnie jako osobę, która sprzedała do Hollywood najwięcej pomysłów, które nie zostały zrealizowane. Nie minęło dużo czasu, a w ciągu najbliższych 16 miesięcy mają powstać filmy warte ćwierć miliarda dolarów, wszystkie napisane przeze mnie albo będące adaptacjami moich powieści. Czuję się tak samo jak wtedy kiedy czytałem ten artykuł. Po prostu nic się nie zmieniło.

Alan Moore z początku bardzo entuzjastycznie podchodził do projektów adaptacji swoich komiksów i dopiero po 3 filmach, za które musiał się wstydzić postanowił usunąć swoje nazwisko z napisów końcowych, nie przyjąć wynagrodzenia i nie mieć do czynienia z tego typu produkcjami w przyszłości.

Frank Miller wydaje się odnosić większe sukcesy na tym polu. Problem z jego filmami jest jednak taki, że zaczynam tęsknić za komiksami. Kiedy oglądałem "Sin City" poczułem potrzebę powrócenia do tych albumów.

Natomiast jeśli chodzi o mnie, to angażuję się na wiele różnych sposobów. Do "Beowulfa" napisałem scenariusz. Do "Gwiezdnego Pyłu" nie mogłem napisać scenariusza, bo pracowałem nad "Beowulfem", więc znalazłem scenarzystkę - Jane Goldman - której prace bardzo cenię. Od czasu do czasu zaglądam do scenariusza i przekazuję jej swoje uwagi. Bywam także na planie filmowym. Naprawdę podoba mi się to, co do tej pory stworzyli - nie jest to już wprawdzie moja książka, ale sądzę, że będzie to dobry film. Grają w nim: Robert DeNiro, Michelle Pfeiffer, Claire Danes...

Z "Beowulfem" jest trochę inaczej - staram się jak najdokładniej opowiedzieć historię, która ma 1200 lat, ale ponieważ film jest tworzony niemal w całości przy pomocy komputera, to ciężko mi powiedzieć cokolwiek na temat jego ostatecznego wyglądu. Byłem na planie i widziałem aktorów grających w strojach motion-capture oraz kilka ujęć, które wyglądały naprawdę realistycznie. Mimo to nie sposób przewidzieć efektu końcowego. Albo będzie to wielki hit, albo klapa o której mówi się latami.

Innym filmem, nad którym zacząłem pracę jest "Koralina". Kiedy ukończyłem książkę dałem ją mojemu agentowi z prośbą żeby przekazał tekst Henry'emu Selickowi, który był reżyserem "Miasteczka Halloween" (wbrew obiegowej opinii, że był nim Tim Burton). Pomysł spodobał się Henry'emu, ale same przygotowania do jego realizacji zabrały ponad 3 lata. Film ma być zrealizowany techniką poklatkową, a głosu postaciom użyczy wielu znanych aktorów. I znów nie jestem w stanie powiedzieć jak całość będzie wyglądać, bo ukończenie projektu zajmie jeszcze przynajmniej rok i powinniśmy się go spodziewać na jesieni 2008 roku. No i będzie w trójwymiarze. Wspominam o tym tylko dlatego, że nienawidzę 3D - nigdy nie jestem w stanie zobaczyć tego efektu.

P: Czy interesuje się Pan mitologią nordycką i czy stanowi ona dla Pana inspirację?

Tak, uwielbiam sagi nordyckie od czasu kiedy mając 7 lat przeczytałem pierwszą z nich. Mój przyjaciel miał książkę pod tytułem "Legendy nordyckie". Pożyczyłem ją i czytałem tak często, że się rozpadła.

Kiedy wspomniałem o tym kilka dni temu udzielając wywiadu w Niemczech, reporter był bardzo zdziwiony, tym, że rodzice mojego przyjaciela w ogóle posiadali takie książki. Zapytał mnie czy byli może profesjonalnymi mitologami.

Powiedziałem mu, że mając 7 lat kupiłem za własne kieszonkowe książkę o starożytnym Egipcie. On na to, że dzieci nie powinny czytać takich rzeczy i spytał czy swoim dzieciom przeczytałbym baśnie braci Grimm.

Odpowiedziałem, że właściwie to czytałem. W końcu to bardzo pouczające, dla przykładu z "Jasia i Małgosi" można dowiedzieć się, że kiedy napadnie cię Baba Jaga należy wepchnąć ją do pieca.

P: Przyjaźni się Pan z Tori Amos. Czy planujecie współpracę w przyszłości?

Tak, właściwie to mamy pewien sekretny projekt, którego jednak i tak w najbliższym czasie nie będziemy w stanie zrealizować. Ale jeżeli ktokolwiek mnie o to zapyta, to niczego takiego nie mówiłem i nawet jeśli nagranie z dzisiejszego spotkania pojawi się jutro na youtube, to wszystkiemu zaprzeczę.

 

 

Na tym skończyło się niestety spotkanie z pisarzem, który w tym właśnie momencie zaczął rozdawać podpisy. To jednak nie wszystko albowiem udało nam się zdobyć autograf dedykowany specjalnie dla Paradoksu!

 

Tłumaczenie: jestem_wredna & Ejdżej


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...