"Saga o Walhalli" tom 1: „Mieczy dobrych ludzi” - recenzja

Autor: Łukasz Marianowicz Redaktor: Motyl

Dodane: 22-10-2014 20:37 ()


Okres od końca ósmego wieku naszej ery do połowy wieku jedenastego określany bywa mianem ery wikingów. Wtedy to mieszkańcy Skandynawii dokonali ekspansji na wschód, zachód i południe, odciskając niezatarte piętno na historii takich krajów jak Anglia, Francja czy Irlandia. Dzięki staraniom skaldów pokroju słynnego Snorriego Sturlusona wszystkie te na wpół legendarne wydarzenia nie tylko nie zniknęły w mrokach historii, ale stały się bogatym źródłem inspiracji dla artystów w późniejszych stuleciach.

Dzisiaj tę popularność motywów skandynawskich w kulturze widać szczególnie wyraźnie, a sukces serialu „Wikingowie” czy filmów o Thorze wydaje się nie być przypadkiem. Wikingowie sprzedają się nieźle, co zachęca różnych twórców do sięgania po mniej lub bardziej znane motywy z historii normańskich podbojów, oczywiście sowicie okraszone nordycką mitologią. Jednym z takich pisarzy jest imiennik i rodak Sturlusona, Snorri Kristjansson. Jego literacki debiut, zatytułowany „Miecze dobrych ludzi”, świat anglojęzyczny przywitał z umiarkowanym entuzjazmem, a i nasi rodzimi recenzenci nie okazali się zbyt szczodrzy w szermowaniu pochwałami. Warto jednak wyrobić sobie własne zdanie, stąd moje postanowienie przeczytania powieści. Wnioski poniżej.

Fabuła „Mieczy dobrych ludzi” osadzona jest w Norwegii rządzonej przez świeżo koronowanego Olafa I Tryggvasona, i to właściwie wszystko co wiemy o tle historycznym. Autor wybrał niezwykle interesujący moment próby chrystianizacji kraju przez króla Olafa, ukazując opór wyznawców starej wiary wobec szerzących śmierć i zniszczenie świeżo nawróconych zwolenników Białego Chrystusa, przekabaconych zwykle siłą, rzadziej podstępem, prawie nigdy szczerą wiarą. Żeby była jasność, w szeregach pogan mamy zatwardziałych piratów, rozbójników, morderców i gwałcicieli, siejących z grubsza to samo co ich przeciwnicy, tyle że w odwrotnej kolejności. Tak dla odróżnienia.

W środku tej zawieruchy autor umieszcza Steinvik, niewielkie miasto w zachodniej Norwegii, którego mieszkańcy wprawdzie niczego nie sieją, za to żyją z handlu i grabieży. Trzeba by dodać – miasto jakich wiele, bowiem Steinvik z opowieści mógłby zostać zastąpiony dowolnym innym miastem, i to bez żadnej zmiany w opowiadanej historii. Być może była to próba podkreślenia uniwersalności opisywanych wydarzeń na tle ówczesnych przemian, niestety jedynym widocznym efektem tego zabiegu jest zawieszenie fabuły w próżni.

O ile relatywnie łatwo wskazać jest miejsce akcji, o tyle wymienienie głównych bohaterów jest zadaniem znacznie trudniejszym. Wielu powie, że najważniejsi dla przedstawionej historii są Ulfar i jego kuzyn Geiri, wysłani przez ojca Geiriego w podróż po Skandynawii w celu nawiązania kontaktów handlowych. Dla innych będzie przywódca Steinviku Sigurd, lokalny medyk Valgard, herszt piratów Skargrim, wieszczka Skuld czy też sam król Olaf. Ważnych postaci naliczymy tu co najmniej kilkanaście, a każda z nich ma swój udział w wydarzeniach. Niestety większość bohaterów jest jednowymiarowa i schematyczna, zaś choćby uproszczony portret psychologiczny przynajmniej części z nich wydaje się być poza obszarem zainteresowań autora, skupiającego swoją uwagę i literacki kunszt na „dwuręcznych toporach szatkujących ciała” oraz „krwi płynącej ulicami miasta”. Cóż, w obliczu wydania drugiej części cyklu i prac nad częścią trzecią takie podejście pozwala przynajmniej sprowadzić zagadnienie głównych bohaterów do prostej konstatacji – bohaterowie główni to ci, którzy przeżyli spotkanie z „mieczami dobrych ludzi”. Koniec, kropka.

Niestety nie wszystko w powieści jest tak proste i klarowne. Śledzenia fabuły nie ułatwia ciągłe zmienianie perspektywy narracji, niekiedy po kilka razy na przestrzeni dwóch stron. I choć jest to zabieg niezwykle interesujący i trzeba oddać Kristjanssonowi, że zrealizował go całkiem sprawnie, to trzeba być bardzo uważnym śledząc tak opisane wydarzenia, zwłaszcza że wiele informacji przemyconych zostało w dialogach pomiędzy z pozoru niewiele znaczącymi postaciami.

Swoją drogą dialogi zasługują na osobną analizę. Choć cała powieść napisana została językiem niezbyt wyszukanym i tym samym prostym w odbiorze, to sposób pokazania wymiany informacji między bohaterami wyłamuje się ze schematu i podąża ku dwóm skrajnościom. Z jednej strony mamy rozdmuchane, kwieciste wypowiedzi rodem w sesji RPG, z drugiej zaś nierzadko widzimy dialogi złożone z monosylab i pojedynczych słów, niejako podkreślające surowość świata przedstawionego. Niestety śledzenie tak skąpych dialogów nastręcza niemałych trudności, a czytelnik nie raz i nie dwa może obawiać się o swoją sprawność intelektualną, nie będąc w stanie zrozumieć tyle co rozmówcy. Ostatecznie jednak drugie przeczytanie zwykle wyjaśnia wszelkie wątpliwości, nie jest zatem tak źle.

Na plus trzeba autorowi zaliczyć z kolei odejście od schematycznego ukazania wikinga jako wojownika, władcy lub kupca. Większość społeczności Steinviku to rzemieślnicy, robotnicy portowi, rybacy lub przyjezdni chłopi, a świniopas w karczmie to widok równie powszechny jak kufel kiepskiego piwa. Nie ma co jednak oczekiwać, że narracja będzie się skupiać na problemach świniopasów. Jak w dobrej, klasycznej powieści o wikingach, prym wiodą mniej lub bardziej roztropni władcy, dzielni wojownicy oraz ostre miecze i topory tych ostatnich. Dużo mieczy, dużo toporów i morze krwi. A raczej cały jej ocean.

Gdyby ktoś kiedyś pokusił się o ekranizację sagi Kristjanssona, to jednym z poważniejszych wydatków w budżecie byłby z całą pewnością sos pomidorowy lub jakiś jego droższy ekwiwalent. Ponad połowa książki to opis wyjątkowo krwawej bitwy o Steinvik, w której autor uśmierca ponad tysiąc osób, kilkadziesiąt z nich wymieniając z imienia. Epatowanie okrucieństwem miejscami jest wręcz groteskowe, chociaż przyznać trzeba, że nie jest pozbawione przyczyny. W konflikcie pogaństwa i chrześcijaństwa starzy bogowie przedstawieni są bowiem jako realne byty, których głównych celem jest nie tyle obrona ziem swoich wyznawców przed poplecznikami Białego Chrystusa, co zebranie krwawego żniwa i powiększenie tym samym zastępów wojów w Walhalli i Folkvangu. Szkoda, że autor nie rozwija tego wątku, poza jednym drobnym wyjątkiem unikając rozważań na temat realności istnienia Białego Chrystusa i jego osobistego wpływu na wyznawców. Może druga część cyklu przyniesie tutaj jakąś zmianę, jako że temat wydaje się być mocno interesujący i miałby szansę wnieść nową jakość do powieści.

Podsumowując, „Miecze dobrych ludzi” to książka przeciętna, choć niepozbawiona zalet. Rozczarują się zwłaszcza ci, którzy oczekują złożonych konstrukcji głównych bohaterów i precyzyjnego opisu świata przedstawionego, natomiast zadowoleni powinni być fani filmów akcji, estetyki gore oraz „zastępów, które cała północ okrzyknęłaby legendarnymi, gdyby tylko miała pewność, że rzeczywiście istnieją”. I tym pozytywnym akcentem kończę wywód na temat debiutu Snorriego Kristjanssona, z mieszanymi uczuciami czekając na możliwość zapoznania się z drugą częścią sagi.

 

Tytuł: „Mieczy dobrych ludzi”

  • Autor: Snorri Kristjansson
  • Redaktor: Krzysztof Tropiło
  • Tłumaczenie: Paweł Laskowicz
  • Cykl: "Saga o Walhalli" tom I
  • Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
  • Data publikacji: 26.08.2014 r
  • Wydanie: I
  • Ilość stron: 352
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Format: 150x225
  • Cena: 34.90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus