Wizkon 2006 - recenzja

Autor: Marcin „Indiana” Waciński Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 26-07-2006 20:38 ()


Na Wizkon 2006 udałem się wahadłowcem marki VW Golf kolegi Jacka „Spidera" Strzyża. Na pokład zaokrętowali się ponadto Adam „Platynowa blondyna" Kwapiński, poważny redaktor serwisu „Wrota Wyobraźni" Piotr „Żucho" Żuchowski i Emilia - siostra znanego specjalisty od okrętów i systemu „7th Sea" Pawła Zabielskiego. Podróż upłynęła stosunkowo szybko i około 14.00 byliśmy już pod znanym budynkiem szkoły, gdzie od paru lat odbywa się konwent. Poza organizatorami przy stoliku akredytacji, nie było prawie nikogo, zatem szybko dokonaliśmy niezbędnych formalności. Z uwagi na to, że program zaczynał się około 16.00, udaliśmy się naszą piątką na obiad do baru „Bagietka", z którym wiąże się tyle naszych wizkonowych wspomnień.

Po powrocie na teren konwentu nadjechał Krzysztof „Krzyś-Miś" Księski, a wkrótce reszta cytadelowców. Ci młodsi nieśli banner stowarzyszenia, a ukochanemu prezesowi odśpiewali przed wejściem do szkoły „Przepijemy naszej babci złote zęby" :-) Gdy tylko rozłożyliśmy nasze rzeczy w sali, rozpoczęliśmy akcję propagandową, polegającą na rozlepieniu  plakatów reklamujących Polcon i Paradoks. Banner stowarzyszenia zawisł na dole, na parterze obok płótna białopodlaskiego klubu fantastyki, pod wielce tajemniczo kojarzącą się nazwą „Biały kruk".

Pierwszym punktem programu, jaki śledziłem dość uważnie, był konkurs muzyczny, który przygotowali Małgosia „Ślivka" Śliwka i Mateusz „Mati" Zaród. Można powiedzieć, że konkurs wymagał sporej wiedzy i osłuchania, bo Mateusz puszczał standardy muzyki rozrywkowej, nie tylko wiążące się z fantastyką, ale ogólnie z kulturą ostatniego ćwierćwiecza. Można było usłyszeć „Satisfaction" The Rolling Stones, "Stairway to heaven" czy nawet kilka współczesnych kawałków muzyki, zwanej oględnie popularną. Zwycięzcami okazała się drużyna, w skład której wchodzili: Adam Kwapiński, Jacek "Spider" Strzyż i Tomek "Miroe" Wnuczek.

Po konkursie poszedłem zaczerpnąć świeżego powietrza na boisko. Akurat przetoczyła się burza i kto mógł, co raz wychodził z dusznych sal, albo na przestronne korytarze szkolne, albo na boisko, by, choć przez chwilę, uciec od upału i lepkiej wilgoci, przypominających tropiki.

Stałym elementem wieczoru są zwykle konkursy. Największa popularnością cieszą się jak powszechnie wiadomo „pokazywanki". Przygotowali je Ania „Anihira" Gromek i Andrzej „Andrzeyek" Barszczewski. Sądząc po ilości osób na sali, zmagania były naprawdę ciężkie -  zwycięzcami zostali Małgosia „Ślivka" Śliwka, Mateusz „Mati" Zaród i Tomek „Miroe" Wnuczek. Na dole odbywał się LARP, odgłosy jakie dochodziły z piwnic budynku, mogłyby posłużyć jako ścieżka dźwiękowa do horroru klasy „X". Najlepiej oddaje to krótka rozmowa przemiłego gentelmana, noszącego plakietkę „Ochroniarz", z jednym z organizatorów:

- Co tam się dzieje w piwnicy, kto tak się drze!?

- Tam teraz LARP-ują.

- Aha.   :-)

Z uwagi na wiele interesujących punktów programu, w jakich chciałem wziąć udział, krótko po nocnej kwarcie, spędzonej ze znajomymi na Polaków nocnych rozmowach, udałem się na spoczynek.

Rano, po standardowym rozruchu, mile rozczarowany stanem łazienek, (wytrzymały wszystkie odbywające się w szkole LARP-y, te będące w programie, jak i całkowicie spontaniczne:-) udałem się na zalane słońcem boisko, aby podziwiać zmagania rycerzy z Bractwa Rycerskiego Ziemi Lubelskiej.

To już stały element Wizkonu.  Chociaż termometry wskazywały czterdzieści stopni na słońcu, rycerze wyszli w pełnym rynsztunku w samo gorące południe. Tym razem, mimo braku Jasia Marka, rolę narratora przejęła jedna z pań, wzbogacając pojedynki i scenki rodzajowe krótkim wprowadzeniem. Jeszcze inna wcieliła się w rolę szlachcianki, której, jak wiadomo, sztuka szermierki szablą nie była całkiem obca. Przekonali się o tym oglądający pokaz. Pojedynek nagrodzono gromkimi brawami.

Tymczasem wśród widzów jął przechadzać się dziwacznie ubrany jegomość. W ręku niósł replikę niemieckiego karabinu „Mausera", na głowie mimo upału miał czapkę  Wehrmachtu, wzór 1943, a odzienie stanowiła radziecka kurtka maskująca wraz ze spodniami, również z tego okresu. Pas z ładownicą i zrolowanym kocem, tudzież kilka innych gadgetów uzupełniały tę malowniczą rekonstrukcję.

Okazało się, że to miłośnik gier terenowych z użyciem broni gazowej „Air soft gun" w swoim stroju, skompletowanym z elementów różnych mundurów. Razem z dwoma kolegami miał po południu okazję zaprezentować swoja pasje. Należy przypuszczać, że znalazł wielu zainteresowanych.

Na konwencie rpg musi być dużo mrocznego, czarnego i w ogóle, zatem przyszedł czas na prelekcje naszego klubowego wampira czyli Wiktorii „Viki" Witkiewicz. Zaczęło się od apokalipsy Św. Jana,  a potem, zgodnie z regułą mistrza horroru A. Hitchcocka, napięcie stopniowo wzrastało.  Było o księgach Sybilli, można było dowiedzieć się kim, albo czym jest bestia, symbolizowana przez rożne zwierzęta. Ciekawie brzmiała też część o słynnej wyroczni w Delfach i Pytii siedzącej na trójnogu, w oparach wulkanicznych gazów, wywołujących halucynacje. W miarę możliwości wcinałem się w rożnych momentach, komentując niektóre stwierdzenia lub przypominając przy wymienianiu liczby rogów bestii o pochodzeniu cyfry siedem i jej znaczeniu dla Żydów i Babilończyków.

Po prelekcji Wiktorii udałem się do naszej sali na chwilę spoczynku. Padający deszcz był okazja do niecodziennego spektaklu. Dały go całkiem spontanicznie cztery piękne uczestniczki konwentu, biegając po boisku deszczu w swoich zwiewnych strojach. Należy przypuszczać, ze męska cześć konwentu była tym widokiem wielce usatysfakcjonowana.

Po burzy i deszczu około 16.00 udało mi się dobrnąć na obiad do miasta, skoro zaś znalazłem się w centrum, to po obiedzie poszedłem na spacer i na konwent dotarłem z powrotem około 19.30. Mimo pomruków burzy, nie upadla kropla deszczu i atmosfera przypominała tropik, bo wszystko niemiłosiernie parowało.

Kto mógł szukał ochłody - czy to na boisku, gdzie trwał akurat mały mecz koszykówki, czy w cieniu okalających boisko drzew, czy na korytarzu. Odporność graczy w „Magica" oraz miłośników planszówek mogła budzić podziw, bo spędzali przy stolikach naprawdę dużo czasu. W sobotnie południe można było bez trudu pokonać schody czy korytarz, bo konwent w wyniku splotu rożnych okoliczności zgromadził około 270 osób, w miejsce osławionych prawie 400, jakie odwiedzały go w poprzednich latach.

Kiedy panowie od walk na broń „Air-soft gun" dokończyli prezentację i zabrali swoje śmiercionośne gadżety, Tomek „Miroe" Wnuczek zajął miejsce za stołem i rozpoczął opowieść o wróżbach i wyroczniach dawnych Skandynawów. Co ciekawe, zebrał spore grono słuchaczy. Najbardziej interesująco brzmiały historie, związane z przenikaniem się świata wróżb i świata na wskroś chrześcijańskiego, kiedy nowa wiara dopiero się umacniała w Skandynawii. Rzucanie losów na ołtarzu, na jakim sprawowano msze, brzmiało nieco drastycznie, ale świetnie oddawało mentalność tamtych ludzi. Po skończonej prelekcji dyskusja o neopogaństwie, fascynacji germańskimi bogami i Hitlerze trwała w najlepsze w kuluarach.

Kiedy temperatura obniżyła się, przyszedł czas na odłożony z powodu piątkowej  burzy fire - show w wykonaniu siedmioosobowej grupy parczewsko - lubelskiej. Zgromadził on na boisku prawie wszystkich uczestników imprezy. Proste, acz cieszące oko układy choreograficzne i spora zręczność w posługiwaniu się płonącymi rekwizytami, wraz z interesującym podkładem muzycznym, zaowocowały burzliwymi oklaskami, jakimi uhonorowano młodych artystów. Ciekawym uzupełnieniem był towarzyszący pokazowi zapach nafty, dosłownie rozpływający się w upalnym powietrzu.

Kiedy wracałem do gmachu szkoły, rzuciłem Pawłowi „Litwinowi" Litwińczukowi, że na pewno mu się spodoba, bo pachnie jak wzgórze koło Da Nang, jakie bombardowaliśmy w 1970 r.

- To prawie jak napalm - stwierdziłem.  Litwin skwitował, że skoro tak, to idzie obejrzeć fire-show, bo na pewno mu się spodoba.

„Pokazywanki alternatywne" to kolejny punkt programu wart krótkiego omówienia. Zamiast tytułów książek czy filmów z zakresu szeroko pojmowanej fantastyki, trzeba było odgadywać hasła w rodzaju „ Na Wspólnej" ,czy „Lech Kaczyński." Jak łatwo się domyślić, nie zabrakło zainteresowanych. Gwar towarzyszący zabawie słychać było z daleka od sali. Zwycięzcą okazała się drużyna, w skład której weszli Krzyś-Miś, Beata „Słonik" Urniaż i  Adam Kwapiński.

Kiedy sala zrobiła się wolna, natychmiast zjawili się członkowie grupy teatralnej z Międzyrzeca. Co roku dawali spektakl na sali gimnastycznej, którego jakoś nigdy nie dane mi było obejrzeć. Tym razem zaś zostałem na projekcji dwóch filmów krótkometrażowych, zrobionych bardzo prostą techniką, w czerni i bieli. Okazuje się bowiem, że grupa jest otwarta nie tylko na działania kabaretowe czy teatralne, ale i na świat 10 muzy. Jeden z filmów opowiadał o spotkaniu dwóch przyjaciół i typowych rozmowach o życiu, kobietach i świecie, jakie toczy się przy piwie. Drugi był swego rodzaju króciutkim horrorem, z drażniąca uszy muzyką, gdzie bohater zmaga się jakby ze ścigającym go cieniem, w plenerach dużego miasta filmowanego nocą, z zastosowaniem specjalnego obiektywu, przez co kontury i plamy światła zaczynają się rozmazywać. Widzom przywodziło to na myśl niektóre sekwencje z kultowego „Z archiwum X", co podkreślali wesołymi komentarzami.

Wielkim plusem konwentu był barek. Można było przez długi czas zakupić w nim nie tylko drożdżówki i pączki, ale również kanapki, a nawet pieczoną kiełbasę. Należy podkreślić, że coś do jedzenia można było nabyć około północy, kiedy zwykle na wielu innych konwentach trudno znaleźć w pobliżu zaopatrzony całodobowy sklep, i uczestnikom zmagań nad kartą postaci grozi głód.

Jak w poprzednich latach, w tej samej sali, gdzie pomieszczono barek, było miejsce na kiermasz używanych książek, podstawek i komiksów. Niestety, z racji mniejszej liczby uczestników, nie było prawie nic do nabycia. Nie zabrakło natomiast stylowej biżuterii. Na stojaku wisiały bowiem bardzo oryginalne kolczyki wykonane z kółek, z jakich zwykle tworzy się kolczugi. Można też było nabyć pierścienie z różnokolorowego drutu, przypominające wczesnośredniowieczne pierwowzory.

Noc z soboty na niedzielę upłynęła na grze w „Jungle Speeda", LARP-ach i długich rozmowach, bo upalna atmosfera utrudniała spoczynek i odstręczała od spania.

Wbrew obawom, niedzielne spotkanie z redakcją portalu „Paradoks" reprezentowaną przez Krzysia-Misia, Mateusza „Matiego" Zaroda i Małgosię „Śliwkę" Śliwkę zgromadziło sporo  zainteresowanych. Krzyś- Mis zaczął od przepytania „Matiego" z prawa cywilnego(!?), Mati odpowiedział poprawnie, a prezes Cytadeli Syriusza poprosił o rozdanie cukierków i ulotek reklamujących Paradoks. Spotkanie przebiegało burzliwie, bo oberwało się i za zapędy imperialne Krzysia-Misia wobec klubów ze ściany wschodniej, które podniosła jedna z organizatorek tegoroczne zamojskiego „Zszefu", drobne niedoróbki strony technicznej portalu, a nawet kwestie noty prawnej i regulaminu.

Krzysztof cierpliwie i szczegółowo musiał też wyjaśnić sytuację, jaka skłoniła go do podjęcia decyzji o uruchomieniu  portalu. Opowiadał tez o planach związanych z uruchomionym niedawno „Paradoksem".

Mateusz i Małgosia uzupełniali wypowiedź, zachęcając do współpracy oraz korzystania z zamieszczonych na portalu materiałów - m.in.. słynnych tapet.

Spotkanie było ostatnim punktem programu, na jaki udałem się w niedzielę i chyba ostatnim z programu konwentu, w jakim chciałem wziąć udział. Ostatnim akcentem kończącego się konwentu był konkurs wiedzy o broni palnej, który wygrał Adam Kwapiński, wyprzedzając nawet takiego znawcę, jak Jacek Strzyż o całe pół punktu. Pytania były bardzo różne, m.in trzeba było po zdjęciu odgadnąć nazwę i rodzaj broni. Niektórzy nie umieli odróżnić pistoletu od rewolweru!? Kiedy Adam i Jacek znaleźli się wreszcie na boisku obok naszego wahadłowca,  powoli zaczęliśmy się przygotowywać do opuszczenia terenu szkoły. Wkrótce posileni solidnym lunchem, wesoło rozprawiając o konwencie, mknęliśmy samochodem „Spidera" prosto na południe do domu. Mimo różnych drobnych mankamentów, dzięki wspaniałej ekipie Marcina „Wizarda" Sobiczewskiego, po raz kolejny mogliśmy się dobrze bawić i szkoda, że kolejny Wizkon dopiero za rok.

Relacje nie byłaby pełna, gdyby zabrakło słowa o portrecie tragicznie zmarłego Dawida Melaniuka, uczestnika i współorganizatora poprzednich Wizkonów, którego pożegnaliśmy kilka miesięcy temu. Jego zdjęcie i księga pamiątkowa, wyłożone w holu na parterze, przypominały nam, że jest jakoś z nami obecny, a wobec kruchości naszego życia, tym bardziej cenić należy chwile spotkań, radość i zabawę, jakie daje wspaniały, międzyrzecki konwent.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...