"Vincent i van Gogh" - recenzja druga

Autor: Ania Stańczyk Redaktor: Motyl

Dodane: 14-12-2013 09:24 ()


Malarstwo van Gogha już dawno wykroczyło poza ramy muzeów stając się nieodłącznym elementem popkultury. Legenda szalonego kaznodziei podejmowana była m.in. w jednym z odcinków serialu „Doctor Who” (epizod "Vincent and the Doctor”), corocznie wydawane są setki reprodukcji jego obrazów, a jego Portret Doktora Gacheta był jednym z najdrożej sprzedanych dzieł sztuki w historii.

Tym razem dzieje malarza stały się przyczynkiem dla szalonej opowieści Gradimira Smudiji, który bynajmniej nie starał się stworzyć pomnikowej biografii mistrza, lecz wykreować całkowicie nowy, nieco surrealistyczny świat. Cóż zatem ma wspólnego „Vincent i van Gogh” z Vincentem van Goghiem? Przede wszystkim warstwę wizualną, której zarówno kolorystyka jak i niespokojne pociągnięcia pędzla przywodzą na myśl płótna genialnego samobójcy. Czyste, silnie skontrastowane ze sobą kolory wibrują na kartach powieści graficznej. Kadrowanie kolejnych plansz oparte jest na tradycji frankofońskiej. Co za tym idzie odbiega nieco od stricte „vangoghowskiego” sposobu komponowania obrazów, pozostającego pod ogromnym wpływem dzieł japońskich.

Najpiękniejsze, najbarwniejsze plansze są nokturnami. Jak pisał van Gogh w Liście do siostry Wilhelminy, datowanym na wrzesień 1888 r.: „Często wydaje mi się, że noc od dnia jest w barwy bogatsza, w błękity i w najbardziej intensywne zielenie”. Jest to widoczne zwłaszcza w drugim tomie opowieści zatytułowanym Trzy księżyce (w oryginale tomy te były opublikowane osobno; polski czytelnik otrzymał możliwość zapoznania się z wydaniem zbiorczym dwóch  części), który obfituje w subtelne fiolety, wyraziste kobalty i złamane błękity. Choć większość akcji rozgrywa się w pustej nocnej przestrzeni Musée d’Orsay, to czytelnik ani przez moment nie odczuwa znudzenia. Nobliwe przestrzenie „świątyni sztuk” rozświetlają niecne igraszki Vincenta.  

Warstwa fabularna dla czytelnika oczekującego „poprawnego” komiksu historycznego będzie rozczarowująca. Gradimir Smudja miesza porządki, narrację historyczną traktując z przymrużeniem oka i przeplatając ją motywami fantastycznymi. Przygody Vincenta i van Gogha pełne są humoru (niekiedy dość rubasznego), a swobodna gra twórcy z elementami popkultury jest tylko pozornie chaotyczna. Swoisty kocioł bałkański, łączący ze swadą science-fiction, tradycyjną biografię i powieść awanturniczą jest w gruncie rzeczy bardzo spójny.

Oniryczną, nierealną atmosferę opowieści uzupełniają erudycyjne i dowcipne nawiązania do historii kultury. Całość spięta jest ponadto jednorodną formą artystyczną. Z porządkiem historii sztuki łączą ją pojawiające się na każdym kroku cytaty wizualne – nie mówię tu wyłącznie o dość oczywistym wplataniu w kolejne kadry obrazów van Gogha. Autor bawi się z obrazami to wprowadzając dzieła Milleta, to znów nawiązując do słynnego kadru z Marilyn Monroe pochodzącego z filmu Billy’ego Wildera „Słomiany wdowiec”, rozbija również iluzyjność malarstwa zamieniając powierzchnie kolejnych płócien w samoistne równoległe światy.

„Vincent i van Gogh” nie jest jak mogłoby się na pozór wydawać próbą zmierzenia się z „wielką” sztuką przez tzw. medium niższego rzędu – komiks. To dzieło samoistne, posiadające odrębną wartość, choć jednocześnie mocno uwikłane w skomplikowane konteksty kulturowe. Jego lektura może się skończyć postmodernistycznym bólem głowy, albo stać się świetną zabawą. Mnie komiks przyniósł – poza feerią barw wybuchającą na każdej planszy – również mnóstwo dobrej rozrywki, okraszonej uśmiechem wywoływanym przez kolejne absurdalne dowcipy.

 

Tytuł: "Vincent i van Gogh"

  • Scenariusz: Gradimir Smudja
  • Rysunek: Gradimir Smudja
  • Kolor: Gradimir Smudja
  • Tłumaczenie: Wojciech Birek
  • Wydawnictwo: Timof i cisi wspólnicy
  • Data publikacji: 10/2013
  • Stron: 128
  • Format: 210x290 mm
  • Oprawa: twarda
  • Druk: kolor
  • Wydanie: I
  • Cena: 79 zł

Dziękujemy wydawnictwu Timof i cisi wspólnicy za udostępnienie komiksu do recenzji.

   


comments powered by Disqus