"Drugie oblicze" - recenzja

Autor: Michał Chudoliński Redaktor: Motyl

Dodane: 19-05-2013 11:10 ()


W kinie amerykańskim coraz częściej porusza się kwestie nielegalnych emigrantów. Trzeba w końcu pamiętać, że USA jest krajem emigrantów od czasów założycielskich. Jednak współcześnie wielu obywateli przebywa w tym supermocarstwie „na czarno”, czekając z niecierpliwością na uchwalenie przez kongres ustaw przyznających „obcym” prawa obywatelskie. I choć ten problem społeczny pojawia się w „Drugim obliczu” jedynie na moment i można go łatwo zignorować, to odgrywa istotną rolę w fabule.

Kolejny film z Ryanem Goslingiem to klasyczny dramat obyczajowy rozłożony na trzy akty. W pierwszym poznajemy dogłębnie postać odgrywaną przez wspomnianego wcześniej aktora – Luke’a, rajdowego akrobaty, dokonującego niebezpiecznych wyczynów motocyklowych w cyrku. Brawurowy jeździec, przypominający nieco wytatuowanego Jamesa Deana, właściwie przypadkowo dowiaduje się o swoim ojcostwie. Sytuacja jest nieciekawa, bowiem matka dziecka nie chce się z nim specjalnie wiązać. Gdy urodziła dziecko, była skazana wyłącznie na siebie. W tym czasie Luke wyjechał na tournée, nie wiedząc praktycznie o niczym. W dodatku matka nie widzi możliwości na utrzymanie związku. Jakby tego było mało, mieszka z matką (nielegalną imigrantką) u nowego kochanka, który zaopiekował się dzieckiem pod nieobecność rajdowca.

Luke, pomimo przeciwności losu, nie poddaje się. Porzuca swoje dotychczasowe życie i zaczyna rabować banki, by dopomóc w wychowaniu syna. Choć początkowo sprawy układają się pomyślnie, to z powodu temperamentu Luke zaczyna popełniać błędy. Jeden z nich kosztuje go życie, gdy próbuje napaść na bank, będąc kompletnie nieprzygotowanym. W trakcie pogoni ginie z rąk policjanta, który z miejsca zostaje uznany za bohatera. Funkcjonariusz wykorzystuje szum wokół siebie i pnie się po szczeblach kariery, zostając z czasem prokuratorem generalnym. Jednak natura, jak wiemy, próżni nie znosi i po 15 latach syn kaskadera będzie szukał zemsty na zabójcy swego ojca. Ojca, którego nigdy nie poznał.

Film reżysera „Blue Valentine” to długi, złożony obraz, ale za to kompletny, opowiedziany do końca bez niedomkniętych wątków. To poruszająca, spójna opowieść o ponoszeniu odpowiedzialności za swoje czyny, dziedzictwie, poszukiwania swoich korzeni, ale też o istocie parcia w górę. Mówię tutaj teraz o kreacji Bradleya Coopera, który okazuje się być niby pozytywnym bohaterem (zabija w końcu bandziora), ale szybko zdaje sobie sprawę, że bycie herosem nie oznacza życia w dostatku. Przypomina natomiast iluzję podobną do tych z reality shows, obiecującą gruszki na wierzbie. Gdy odkrywa więc brudy w swoim departamencie, nie jest mu żal donosić na swoich kolegów, przypominających towarzystwo z „Chłopców z ferajny” (miał na to wpływ występ Liotty). Cooperowi udało się stworzyć nieszablonową postać, która z jednej strony dąży po trupach do celu, ale jednocześnie jest świadoma swojego przeznaczenia, poniesienia kary za cwane postępowanie. Nie jest to ktoś, komu kibicujemy, ale odczuwamy jego człowieczeństwo. Po „Poradniku pozytywnego myślenia” to najlepsza rola Coopera do tej pory.

Ten film jest równie ważny dla Evy Mendes i Dane’a DeHaana, znanego z ambitnej „Kroniki”. Dla Mendes, która wcześniej odgrywała role powierzchownych seksbomb i femme fatale, rola Rominy jest okazją do pokazania swoich możliwości aktorskich oraz umiejętności ukazania przeobrażeń swojej postaci. Aktorka świetnie oddaje tragizm i smutek matki, która nagle utraciła ukochanego. Z kolei DeHaan potwierdza swój talent w odgrywaniu trudnych charakterów, postaci żądających zadośćuczynienia, poszukujących swojej tożsamości, zdeprawowanych. Choć aktor wywiązuje się z tego zadania znakomicie, to obawiam się, że może zostać zaszufladkowany w tego typu rolach, które nie pozwolą mu w pełni rozwinąć skrzydeł.

Nie można rzecz jasna zapominać o Goslingu. Jestem pełen podziwu jego umiejętności budowania napięcia minimalnymi reakcjami twarzy. Podobnie jak Marlon Brando za młodu, Gosling praktycznie nie pokazuje fałszu ani tego, że właściwie odgrywa swoją postać. On nią jest. Efekt? Wiarygodność i przejrzystość Luke’a. Oglądanie go w akcji jest przyjemnością samą w sobie. Z drugiej strony trzeba przyznać, że postać motocyklisty zbyt mocno przypomina kierowcę z „Drive”. Owszem, jest bardziej strachliwa, ekstrawertyczna, mniej kalkuluje. Daje się ponieść chwili. Ale w trakcie jej odgrywania Gosling używa tych samych technik i chwytów aktorskich, co w „Drive”. Momentami jest to nużące i mało zaskakujące. Nie oznacza to jednak, że wypadł średnio. Wręcz przeciwnie.

Polski tytuł filmu może być mylący. Ani bohaterski policjant Cooper ani zawadiaka Gosling nie są dla siebie aż tak mocnymi, doskonałymi zwierciadłami. Do pewnego momentu dopełniają oni siebie nawzajem, ujawniając brudy życia codziennego i zawodowego oraz brak sprawiedliwości, którą samemu trzeba wykoncypować. Ale na tym się to kończy. W rzeczywistości film jest trochę przydługą rozprawą o przebaczeniu, podaną w ostrym, bezkompromisowym sosie. Ten przepełniony przemocą i cynizmem film dowodzi, że istotniejsza od przebaczenia jest szczera skrucha winowajcy. Tylko dzięki niej może dostać realne odpuszczenie grzechów, a rozlew krwi zostanie zaprzestany.

 

Tytuł: „Drugie oblicze”

Reżyseria: Derek Cianfrance

Scenariusz: Derek Cianfrance, Ben Coccio, Darius Marder

Obsada:

  • Ryan Gosling
  • Eva Mendes
  • Ben Mendelshon
  • Bradley Cooper
  • Ray Liotta
  • Bruce Greenwood
  • Rose Byrne
  • Harris Yulin
  • Dane DeHaan

Muzyka: Mike Patton

Zdjęcia: Sean Bobbitt

Montaż: Ron Patane, Jim Helton

Scenografia: Inbal Weinberg, Michael Ahern, Jasmine E. Ballou

Kostiumy: Erin Benach

Czas trwania: 140 minut


comments powered by Disqus