Jak pies z kotem - opowiadanie

Autor: Agnieszka 'Achika' Szady Redaktor: Ejdżej

Dodane: 10-02-2007 13:22 ()


Trzaśnięcie drzwiami w głębi mieszkania zabrzmiało jak wystrzał z dział „Aurory” i jak on niosło ze sobą potencjalną groźbę. Rafał wpadł do pokoju siostry z miną może nie groźnego komisarza rewolucji, ale na pewno bardzo rozeźlonego starszego brata. Czarne, kędzierzawe włosy spadały mu na czoło jak u owczarka nizinnego.

– Ty świnio nakrapiana! Znowu ruszałaś moje płyty?!

Dzidka odepchnęła się od biurka w obrotowym krześle.

– Oj tam, jedną! I co, zeżarłam ci te twoje święte płyty? Przecież oddałam z powrotem, nawet na miejsce włożyłam... a w ogóle to skąd o tym wiesz?

– Mam swoje zabezpieczenia. Myślisz, że jak wyjeżdżam, to się możesz rządzić w moim pokoju?!

– Wcale nie rzą... aua, nie szczyp mnie, debilu! – walnęła brata pięścią, ale on bez trudu przechwycił cios i przygniótł ją do krzesła. Nie wyglądali w tym momencie jak maturzystka i student drugiego roku, ale raczej jak para ośmiolatków. Dziewczyna kopnęła brata w kolano i wyrwała się. W locie do drzwi Rafał złapał ją za nadgarstek; wykręciła mu rękę aż wrzasnął.

– Skąd ty potrafisz dźwignię zakładać? – zainteresował się, zapominając chwilowo o obrazie. Roztarł bolący przegub. Siostra, strategicznie uplasowana w drzwiach, pokazała mu język.

– Mało, że debil, to jeszcze sklerotyk! Sam mnie uczyłeś jak się bronić, jakby mnie ktoś na ulicy złapał.

Za Dzidką rozległo się szuranie i do pokoju wszedł ojciec w swojej ulubionej koszuli w szarą kratę.

– Ej, a nie można by tak trochę ciszej? – zwiniętą w rulon „Polityką” trzepnął Dzidkę po tyłku, a Rafała po głowie. – Wasze wrzaski przewiercają na wylot mózg człowieka pracującego. Nie jesteście już...

– ...małymi dziećmi – pokiwał głową Rafał, za co zarobił kolejne pacnięcie gazetą. Podążył do swojego pokoju, rzucając groźnie przez ramię: - Tylko spróbuj palcem tknąć moje rzeczy, to go stracisz!

Ojciec spojrzał na Dzidkę znad okularów.

– Przez cztery miesiące nie mogłaś bez niego wytrzymać, a na drugi dzień już się kłócicie?

– Nie kłócimy – mruknęła bez przekonania. Jak wytłumaczyć rodzicom, że te utarczki nigdy nie były na poważnie? Właściwie stanowiły swoisty rytuał, niejako na pamiątkę walk z dzieciństwa, kiedy to mama zwykła mawiać: „żyjecie ze sobą jak pies z kotem”. Teraz przepychanki o każdy drobiazg dawały im uczucie powrotu do tamtych beztroskich czasów. Kiedy Rafał wyjechał do Exeter na wymianę studencką w ramach programu Socrates, Dzidka tęskniła za nim jak za brakującą częścią siebie. Nie było z kim się wygłupiać, grać w „X-wing Commandera”, ani kłócić, czyja kolej zmywania akurat wypada...

Zapukała do pokoju brata i nie czekając na odpowiedź weszła.

– Idę robić grzanki, zjesz kilka?

– Mhm – Rafał wydawał się nieobecny duchem. Półleżał w poprzek tapczanu, oparty plecami o ścianę, z podbródkiem wciśniętym w mostek. W ręku coś trzymał i intensywnie się w to wpatrywał.

– Co masz? – zainteresowała się Dzidka. Brat drgnął, wyrwany z zamyślenia i usiłował schować przedmiot, ale ona jednym skokiem wylądowała na tapczanie obok niego i szybko wyjęła mu go z ręki. Było to zdjęcie: Rafał przed starym, chyba uniwersyteckim, budynkiem obejmował roześmianą dziewczynę. Miała kręcone włosy mysiego koloru i nijakie, wodniste rysy. Za to figurę nienaganną.

– To z tego Exeter? Kto to jest?

– Oddawaj, ty oślizgła ośmiornico!

Bez sprzeciwu pozwoliła odebrać sobie zdjęcie.

– Ona jest stamtąd czy też z wymiany?

Rafał rzucił jej spojrzenie, które jasno mówiło, że uważa młodsze siostry za zakałę Wszechświata.

– Stamtąd.

– Jak się nazywa?

– Odwal się, dobrze?

 

– Dziwne imię. To po kornwalijsku?

Chłopak nie wytrzymał i parsknął śmiechem.

– Kenwyn... Kenwyn Chudgwick – do jego głosu zakradł się miękki, rozmarzony ton. Rzucił jeszcze raz okiem na zdjęcia i schował je starannie. Zapatrzył się w przeciwległą ścianę. Dzidka przyjrzała mu się uważnie, ale zdecydowała się nie drążyć tematu.

– To ile tych grzanek?

– Dwie.

 

*

 

Następne dni utwierdziły ją w przekonaniu, że Rafał jest zakochany i to ciężko. Snuł się po domu zagapiony w przestrzeń, na zaczepki reagował rzadko i z wyraźnym przymusem. Często można go było przyłapać na kontemplowaniu zdjęcia, które od ciągłego wyjmowania miało już pozałamywane rogi.

Zdjęcie zresztą budziło jej podejrzenia. Kiedy go dotknęła po raz pierwszy, wyczuła dziwną aurę – z pewnością nie był to zwykły przedmiot. Była jeszcze za mało doświadczona, żeby rozpoznać wyraźnie o co chodzi, ale dziwne zachowanie brata wyraźnie łączyło się ze zdjęciem. Czy to możliwe, żeby ta... Kenwick, czy jak jej tam, użyła fotografii, żeby uzależnić od siebie Rafała? Ale po co?

Dzidka zdecydowała, że trzeba poradzić się babci, po której odziedziczyła imię i talent. Do wieczora starała się wynajdywać sobie różne zajęcia, ale na niczym nie mogła się skupić. O wpół do jedenastej w nocy odgłosy osiedla przycichły, rodzice wyłączyli telewizor i poszli spać. Dziewczyna zapaliła gaz pod czajnikiem i sięgnęła po herbatę: czarny yunnan, paczkowany w rejonie uprawy. Przez chwilę wahała się: imbir, goździki czy ziele angielskie? A może pięć ziarenek zielonego pieprzu? W końcu wyciągnęła z lodówki kłącze imbiru i wkroiła do imbryka dwa plasterki. Zalała wrzątkiem i po kilku chwilach włożyła drucianą zaparzaczkę.

Kiedy herbata się parzyła, Dzidka sprzątnęła drobiazgi z przedwojennej toaletki; z szuflady wyciągnęła nicianą serwetkę, którą rozłożyła przed zmętniałym ze starości lustrem. Ustawiła jego boczne skrzydła pod kątem, tak że odbicia utworzyły labirynt krzyżujących się obrazów. Nie było to do niczego potrzebne, ale uwielbiała ten widok.

Zapaliła świece. Najbardziej pasowałyby długie i wąskie, ale ona wolała małe „tealights” w symetrycznie umieszczonych świecznikach z mlecznego szkła. Pomiędzy nimi ustawiła imbryk i ulubioną filiżankę babci – jedyną, jaka ocalała z dziewiętnastowiecznego kompletu w różyczki.

Wyciągnęła z kontaktu wtyczkę telefonu, zgasiła światło. Świeczki wypełniły lustrzany labirynt mglistym światłem.

Zegar wskazywał dokładnie jedenaście po jedenastej. Nalała herbaty do filiżanki.

– Babciu Jadwigo, to ja, Dzidka.

Przez kilka chwil nic się nie działo, wreszcie centralna tafla lustra zmętniała jeszcze bardziej, ściemniała i odbicie dziewczyny przekształciło się w niewyraźną postać szczupłej, starszej kobiety z włosami upiętymi w nienaganny kok.

Dzidka napiła się herbaty. Postać w lustrze zrobiła to samo.

„Z imbirem? Przecież wiesz, że wolę goździki”.

– Przepraszam, babciu. Jakoś tak miałam ochotę na imbir...

„Drobiazg, złotko. Co się stało, że mnie wzywasz?”

– Rafał na tym wyjeździe do Kornwalii poznał jakąś laskę...

„Złotko, laska to może być marszałkowska. Masz na myśli, że poznał dziewczynę?”

– Kobietę chyba raczej. Wygląda na starszą od niego... ze dwadzieścia pięć, sześć bym jej dała. Chyba się zakochał, ale tak jakoś... dziwnie.

„Co to znaczy dziwnie?”

– Nie wiem... Jakby był od niej uzależniony... a jednocześnie w ogóle o niej nie mówi. O swoich poprzednich dziewczynach gadał cały czas, zapraszał je do domu...

„Chyba trudno byłoby mu ją zaprosić, skoro jest z Anglii, nieprawdaż?”

– Prawdaż, ale on się jakoś dziwnie zachowuje. Mam złe przeczucia co do tego związku.

„Boisz się, że wyjedzie? Złotko, nie możecie wiecznie być razem.”

– Wiem, ale czy jest jakiś sposób...

„Żeby się odkochał?”

– Raczej żeby sprawdzić, kim ona jest i jakie ma zamiary.

„Podróż we śnie? Wiesz, że to ryzykowne.”

Dzidka kiwnęła głową, bawiąc się łańcuszkiem od zaparzaczki.

„Dobrze. Zatem kiedy?”

– Jutro. W sobotę nie muszę wcześnie wstawać.

„Pamiętasz, jak masz się przygotować?”

– Pamiętam, ale lepiej powtórz – Dzidka znała rytuał przygotowania na pamięć, ale chciała jeszcze trochę pobyć w obecności babci. To dodawało jej otuchy i wiary, że wszystko będzie dobrze.

 

*

 

Największym problemem było wykradzenie Rafałowi zdjęcia z Kornwalii. Nosił je w portfelu, więc jasne było, że od razu zauważyłby brak. Dzidka zdecydowała się wreszcie na nieco rozpaczliwy krok: wykorzystując chwilę, kiedy brat się kąpał, zakradła się do jego pokoju i ostrymi nożyczkami odcięła równy, dwumilimetrowy pasek przy brzegu odbitki. W końcu liczy się aura przedmiotu, a do tego wystarczy jego część.

Kilkugodzinny post przed wieczorem nie stanowił problemu, bo z nerwów i tak straciła apetyt. Herbata z goździkami smakowała tak sobie.

– Pijesz z mojego kubka?! – Rafał z mokrymi włosami wszedł do kuchni.

– Nie boję się, zdezynfekowałam go – pokazała mu język. – W ramach zadośćuczynienia mogę po tobie sprzątnąć łazienkę. Zakład, że nachlapałeś jak guziec rzeczny...

Posprzątała, przy okazji zdejmując z obramowania wanny kilka włosów. Spaliła je nad świeczką tuż przed snem i to było ostatnie przygotowanie. Trochę niewygodnie zasypiało się w babcinej grubej, srebrnej bransoletce na ręku, wiedziała jednak, że to zapewni jej bezpieczeństwo. Dość długo przewracała się z boku na bok, starając się skupić na zapamiętanym widoczku ze zdjęcia, którego skrawek miała pod poduszką. Rafał, Kenwyn, Kornwalia... Rafał, Kenwyn... Kornwalia... Kornwa...

 

*

 

Stała w wąziutkiej, brukowanej uliczce między szeregowo ustawionymi domkami z szarego kamienia. W oknach miały niciane firanki, nad wejściami – wiszące doniczki, z których kipiały fioletowe i różowe kwiaty, jednak miasteczko sprawiało wrażenie wyludnionego, jak pięknie utrzymany skansen.

Czuła się niepewnie wśród tych okien, zza których ktoś mógł ją śledzić, tych drzwi, które w każdej chwili mogły się otworzyć... Ruszyła w stronę wylotu uliczki. Po kilku krokach zorientowała się, że idzie po piasku. Domy stawały się mniejsze... nie, to w ogóle nie były domy, tylko wiklinowe kosze plażowe, odwrócone tyłem do niej. Ich rząd ciągnął się w nieskończoność, przecisnęła się więc między dwoma luźniej ustawionymi i wyszła na plażę. Szarozielone morze pod szarym niebem lizało brzeg niewielkimi falami.

– Kenwyn Chudgwick! – krzyknęła na całe gardło. Nie musiała krzyczeć, ale w ten sposób czuła się pewniej. – Pokaż się!

W oddali ukazała się kobieca postać, maszerująca gibkim, seksownym krokiem przez piach. Nagle, w ułamku sekundy jak trzask migawki, otoczenie zmieniło się: Dzidka stała na porośniętym skąpą, ostrą trawą szczycie urwiska – w dole morze, już nie tak spokojne jak przed chwilą, kłębiło się na skałach.

Kobieta znienacka znalazła się na wyciągnięcie ręki od niej. Miała na sobie obcisłe, czarne spodnie i fioletowy sweterek.

– Czego chcesz, mała? – spytała, opierając ręce na biodrach i mierząc Dzidkę pogardliwym spojrzeniem. Dziewczyna poczuła się nagle głupia, chuda i brzydka jak wymokły kurczak.

Wzięła się w garść.

– Czego TY chcesz od mojego brata? – powiedziała ostro. – Jesteś od niego chyba z pięć lat starsza!

– Siostrzyczka?... – postawa kobiety zmieniła się ledwo dostrzegalne: z szyderczej stała się... podejrzliwa? Ostrożna? Tak, chyba ostrożna.

– On nie odziedziczył Daru jak ty, prawda? – zapytała Kenwyn.

– Co?... Nie... to znaczy... – Dzidka za późno zorientowała się, że popełniła błąd. W rękach tamtej znalazł się nagle bury kot. Trzymała go mocno za kark, ale nie wyrywał się, jakby otumaniony.

– Sama widzisz – zaśmiała się kornwalijska wiedźma. – Już jest mój, nie muszę nawet go trzymać – brutalnie rzuciła zwierzaka na ziemię: spadł na cztery łapy i potulnie usiadł u jej stóp, owijając się ogonem.

– Rafał!!! – krzyknęła Dzidka, ale kot nie zareagował. Pobiegła w jego stronę – znienacka odległość między nią a Kenwyn zwiększyła się gwałtownie, jakby ktoś zmienił ogniskową lornetki. „To na nic”, uświadomiła sobie. „Myśl. Jesteś czarownicą.”

Coś zaciążyło jej nagle na lewej ręce. Prawda, bransoletka po babci. Dzidka dotknęła jej i skupiła się.

Dzidka.

Jadwiga.

– Rafał, złotko, wracaj do domu – głos, który wydobył się z jej warg, nie należał do niej. Bury kot ocknął się nagle i pobiegł w jej stronę. Kenwyn wrzasnęła z wściekłości i skoczyła za nim, ale był już na rękach siostry. Przytuliła go mocno.

Kolejny wrzask Kornwalijki zawibrował w powietrzu. Grunt pod stopami Dzidki zaczął nagle pękać jak kra, klif z hukiem osuwał się do morze. Rzuciła się do ucieczki, ale horyzont przechylił się i biegła pod stromą, niemal pionową górę. Potknęła się, podparła ręką, przyciskając do siebie kota drugim ramieniem. Nie, to już nie był żywy kot, lecz kukiełka z materiału, topornie pozszywana grubą nicią. Dziewczyna krzyknęła z rozpaczą na ten widok i w tym samym momencie runęła w dół.

 

*

 

Poderwała się gwałtownie, ręce zaplątane w czymś, ktoś chwycił ją za ramiona – szarpnęła się i nagle wszystko odzyskało ostrość i właściwe proporcje. Klęczała na łóżku, omotana kołdrą, mama trzymała ją w pół z wyrazem troski. Za oknem był jasny dzień.

– Dziuniu, co się stało? Czemu tak krzyczałaś, coś ci się śniło?

– Yhy – jęknęła słabo. Wyplątała się z kołdry i przejechała rękami po włosach.

– Śpisz w bransoletce? Co to za nowe obyczaje?

Zanim zdążyła odpowiedzieć, obok stojącego w progu pokoju ojca w piżamie przepchnął się Rafał w bokserkach, ziewając i drapiąc się po gołym torsie.

– Jak ONA będzie się tak drzeć o szóstej rano, to ja się wyprowadzam – zawiadomił obecnych.

– Do Kornwalii? – zaryzykowała Dzidka, zezując na niego ostrożnie. Skrzywił się z niesmakiem.

– Dlaczego akurat do Kornwalii? Tam wieje i ogólnie pogoda jest obrzydliwa. No, wymiana była fajna, ale żeby zaraz tam mieszkać?...

Dzidka wydała z siebie zduszony chichot, który po chwili przeszedł w histeryczny śmiech. Kiwała się w skłębionej pościeli, obserwowana przez zaniepokojonych rodziców i brata, który przewracał oczami i kreślił sobie nader wymowne kółka na skroni.

 

*

 

Wieczorem siedzieli wszyscy przy tradycyjnej sobotniej kolacji. Dzidka była szczęśliwa, bo dyskretna kontrola zawartości braterskiego portfela wykazała całkowity brak zdjęcia, a Rafał podejrzanie chętnie wyniósł tego dnia śmieci. Matka opowiadała ojcu o planowanej reorganizacji ich biura. Rafał wpakował w siebie solidną porcję ryżu po kaszmirsku, zapił herbatą i rozpierając się w krześle oznajmił:

– Zapomniałem wam powiedzieć, że u nas na roku ogłosili już nabór na wymianę w następnym semestrze. Wyobrażacie sobie, gdzie? Do Transylwanii!

 

Koniec

 

Od autorki: Tekst ten powstał w ramach konkursu na forum dyskusyjnym "Nowej Fantastyki". Tematem było: rodzeństwo + tęsknota + Kornwalia + jeden z listy dość dziwnych przedmiotów.

 

Ilustracja: jestem_wredna


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...