"Avengers" - recenzja trzecia

Autor: Michał Chudoliński Redaktor: Motyl

Dodane: 31-12-2012 18:50 ()


Przyjęło się, że koniec roku to czas zamykania spraw, podsumowań, przeglądów. Starałem się przypomnieć film, który dał mi najwięcej frajdy. Nie taki, dzięki któremu zmądrzałem. Ani też nie taki odkrywający nowe horyzonty, dotąd nieznane. Starałem się wytypować tegorocznego króla czystej, niezobowiązującej rozrywki. I choć w tym roku pojawił się „Skyfall”, produkcja skutecznie przekonująca do agenta 007, to wciąż nie mogę zapomnieć, ile radości dali mi „Avengers”.

Joss Whedon wraz z Marvel Entertainment i Disneyem dokonał czegoś niemożliwego do tej pory w kinematografii – zrobił autentyczne kino o superbohaterskim zespole, spinające znanych z poprzednich produkcji Marvela herosów. Autorowi „Firefly” i „Buffy” udało się stworzyć obraz, przy którym buzia otwiera się samoistnie na cuda jakie widzimy na ekranie, choć fabuły tutaj właściwie nie ma, pojawiają się dziury fabularne, a siłą napędową są deus exmachiny, niewytłumaczone przez autorów.

Tak, można się czepiać, że w „Avengers” agenci wywiadu chodzą w czarnych okularach nocą. Można się śmiać z głupoty protagonistów, gdy zabierają kapitulującego wroga do głównej bazy operacyjnej, nie podejrzewając go o niecne zamiary. Wielu krytyków wytykało również powierzchowność fabuły, którą można streścić w trzech zdania: Loki, brat Thora, przybywa na Ziemię w celu jej podbicia. Nick Fury zbiera najsilniejszych herosów – zielonego neurotyka, bogatego narcyza, superżołnierza pamiętającego Hitlera i parę zabójców śmiertelników – by zapobiec katastrofie. Grupa, pomimo docinek i nieporozumień, staje oko w oko z armią Boga Kłamstw w Nowym Jorku, gdzie dochodzi do wielkiej batalii i destrukcji.

Są to jednak złośliwe docinki osób, które nie pozwoliły się uwieść temu, co stanowi moc filmu – genialnie napisanych, lekkich dialogów oraz dopracowanych postaci. Tak mocno różniących się od siebie i tak wiarygodnie odegranych przez aktorów, że sceny ujawniające relacje między nimi (czyli kłótnie, ironizowanie, przyjacielskie gesty) ogląda się z ogromną przyjemnością. Z ekranu płynie autentyczne życie. Swobodnie, bez napuszenia, bez martwienia się o klimat tworzony przez scenografię. To nie „Hobbit”, gdzie bez krajobrazów Nowej Zelandii film traci wiele ze swojej nastrojowości, pomimo charyzmatycznej gry poszczególnych aktorów. To też nie „The Dark Knight Rises”, gdzie fabułę komplikuje się do tego stopnia, że nie można wytłumaczyć niektórych zwrotów akcji.

Whedon zwyczajnie zna swoją siłę. I mierzy ją na zamiary. A kiedy akcja nieco spowalnia, pozwala Tomowi Hiddlestonowi lub Robertowi Downeyowi Jr. robić to, w czym są najlepsi. Autentycznie współczuje kolejnym aktorom, którzy będą na swój sposób interpretować Lokiego czy Iron Mana. Dwaj wcześniej wymienieni aktorzy robią to w sposób perfekcyjny i w dodatku widać, że praca nad tym filmem daje im kupę zabawy. Równie wybitną kreację zapodał Mark Ruffalo, odgrywający Hulka. Pomimo tego, że w filmie Hulk potrafi w jakiś magiczny sposób panować nad swoim gniewem, co jest sporą niekonsekwencją wobec zielonego Goliata, Ruffalo doskonale oddał męczarnie Bannera, jego wysiłek w utrzymaniu wewnętrznego spokoju. Psychiczną katorgę, ażeby nie wybuchnąć, która idzie w parze z introwertyzmem i małym zakłopotaniem.

Mógłbym jeszcze długo zachwycać się monumentalnymi efektami specjalnymi, doskonale nakręconą bitwą o Nowy Jork (która właściwie jest bezkrwawa), kwestiami tak śmiesznymi i celnymi, że weszły do współczesnego kanonu towarzyskich ripost. Trzeba jednak podkreślić, że największym atutem „Avengers” jest jego… potencjał towarzyskości. Chodzi o to, że obecnie jest to jeden z niewielu filmów, który można obejrzeć bez zażenowania w grupie, tworzonej zarówno przez dzieci, jak i dorosłych. W trakcie takich grupowych seansów przy piwie i popcornie dzieje się przyjacielska magia, w trakcie której mogą toczyć się naprawdę żywiołowe dyskusje na temat konkretnych scen, tudzież bohaterów. Akcja filmu potrafi tak ponieść, że możemy się zakochać nawet w byle jakiej piosence Soundgarden, która dzięki temu obrazowi stała się dość popularnym hitem.

 Dzięki swojemu entuzjazmowi i pozytywnemu szaleństwu, Jossowi Whedonowi w „Avengers” udało się coś, co nie powiodło się w tym roku ani Jacksonowi ani Nolanowi – połączył pokolenia, zrewolucjonizował kino superbohaterskie, przełamał kolejne bariery produkcyjne. Stworzył nową formułę blockbustera w przemyśle kulturalnym. To poprzez ekranizację „Avengers” przekonał do siebie ludzi dysponującymi pieniędzmi w tym biznesie, stając się bogiem fanów, jakim niegdyś na początkach swych karier byli George Lucas, Steven Spielberg czy Tim Burton, kiedy pracowali nad „Nową nadzieją”, „E.T.” czy „Sokiem z żuka”. Wreszcie, chodzi też nie tyle o to, że Whedon znalazł sposób na sukcesywne ukazywanie słabo znanych marek komiksowych na ekranach kin, ale nade wszystko udowodnił, że nie trzeba ich urealniać i kreować w gotyckich, ponurych atmosferach. Przekonał wszystkich, że adaptacje komiksowe mogą być humorystyczne, jasne, pełne postaci, z którymi się utożsamiamy i kochamy. Nie przeżywającymi jakiś potwornych, egzystencjalnych traum.

Właśnie dlatego „Avengers” zyskał status produkcji kultowej, kamienia milowego gatunku. Ten film zmienił zasady gry, a co za tym idzie – status quo. Będzie się do niego wracać, jak do „Imperium kontratakuje”, „Ostatniej krucjaty” czy „Ósmego pasażera Nostromo” i wychowywać na jego świetności kolejne pokolenia fanów. Od tej pory cokolwiek Whedon zrobi będzie śledzone przez wielu, wielu ludzi. Rzadko ktoś zdobywa ten zaszczyt i szczyt sławy zarazem.

 9/10

Tytuł: "Avengers"

Reżyseria: Joss Whedon

Scenariusz: Joss Whedon, Zak Penn

Obsada:

  • Robert Downey Jr.
  • Chris Evans
  • Mark Ruffalo
  • Chris Hemsworth
  • Scarlett Johansson
  • Jeremy Renner
  • Tom Hiddleston
  • Samuel L. Jackson
  • Gwyneth Paltrow
  • Clark Gregg
  • Cobie Smulders
  • Stellan Skarsgard
  • Paul Bettany

Muzyka: Alan Silvestri

Zdjęcia: Seamus McGarvey

Montaż: Lisa Lassek, Jeffrey Ford

Scenografia: James Chinlund

Kostiumy: Alexandra Byrne

Czas trwania: 142 minuty 


comments powered by Disqus