"Internat" - recenzja

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 04-11-2012 08:49 ()


Nie wiem, jak wielu z Was zdarzyło się mieszkać w szkole z internatem, jednak z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że są to miejsca tyleż urokliwe, co - ze względu na wszelkiej maści regulaminy i zasady - upierdliwe. A przy tych wszystkich swoich wadach i zaletach odrobinę niepokojące. Kto spał wcześniej w twoim łóżku? Jakie tajemnice kryje szkolne poddasze? O czym wychowawcy nigdy nie opowiedzą mieszkańcom internatu? Wszelkie rekordy biją pod tym względem natomiast szkoły i internaty angielskie. Ponure, architektonicznie przytłaczające surowością gmaszyska, zrzucające na barki uczniów przygniatający ciężar historii i wieloletnich tradycji. Wymarzone miejsce, aby osadzić w nich akcję filmu grozy. Z takiego właśnie zamysłu wyszli twórcy obrazu „Moth Diaries”, w Polsce przetłumaczonego tyleż udatnie, co prostolinijnie jako „Internat”. Jak wyszło?

Historia przedstawiona w produkcji zaczyna się w zasadzie nijak i sztampowo. Ot, nastolatka Rebeka, trapiona problemami związanymi z samobójstwem ojca, powraca po wakacyjnej przerwie do żeńskiej szkoły z internatem. Jest pełna radości na myśl o spotkaniu z koleżankami, zwłaszcza zaś ze swoja najlepszą przyjaciółką, Lucy. Radość nie trwa jednak długo. Jej kres nastaje wraz z pojawieniem się w placówce tajemniczej Ernessy, która wyraźnie separuje dwie dotąd nierozłączne przyjaciółki i wydaje się wywierać na Lucy niezwykle toksyczny wpływ. Wkrótce dochodzi do serii tajemniczych wypadków, w których centrum wydaje się stać właśnie Ernessa. Pomimo swojej prostoty i braku większej głębi, fabułę obrazu mimo wszystko śledzi się z ciekawością. Choć widz będzie w stanie przewidzieć bieg wydarzeń, to obraz absorbuje jego uwagę. Znalazło się w nim nawet miejsce na maleńki zwrocik akcji, który może nie tyle stawia film na głowie, co wprowadza pewną miłą dla oka różnorodność. I choć „Internat” w zasadzie nie straszy, to zawiera kilka scen wywołujących leciutki niepokój.

Z pewnością za sporą część przyjemności płynącej z seansu wdzięczni powinniśmy być aktorkom. Dziewczęta pomimo młodego wieku w swoich rolach wypadają naturalnie, a emocje odgrywane przez nie sprawiają wrażenie niewymuszonych i autentycznych. Osobna uwaga należy się Lily Cole, wcielającej się w rolę Ernessy. Jest to aktorka, której nietypowa, osobiście kojarząca mi się z hybrydą człowieka i kosmity, fizjonomia wydatnie zwiększa otaczającą jej postać aurę tajemnicy i niepokoju. Moim zdaniem doskonały wybór.

Od strony technicznej produkcja prezentuje solidny poziom średni, by nie rzec wręcz, rzemieślniczy. Wszystko co powinno się w filmie grozy znaleźć jest na swoim miejscu. I sprawia wrażenie wyciągniętego z magazynu, w którym gromadzi się wszelakiej maści i rodzaju typowe dla obrazów grozy utensylia. Mroczny, pełen cieni i zakamarków budynek? Jest. Nastrojowa i podkreślająca atmosferę (choć brzmiąca znajomo dla fanów horrorów) muzyka? A jakże. Ukryte pamiętniki, w których zapisano dawno zapomniane, acz przerażające historie? No pewnie. Wszystko to znajdziemy w „Internacie”, odpowiednio doświetlone i ubrane w adekwatne barwy. Jak już wspomniałem, solidne rzemiosło.

„Internat” to film może bez polotu i większej finezji, ale zrealizowany porządnie oraz w duchu gatunku do jakiego przynależy, z dodatkowym bonusem w postaci roli zjawiskowej Lily Cole. Ci, którzy film pominą nie stracą zbyt wiele, ci którzy wybiorą się do kina raczej nie wyjdą z seansu z poczuciem straconego czasu i pieniędzy.

 4/10

Tytuł: "Internat"

Reżyseria: Mary Harron

Scenariusz: Mary Harron

Obsada:

  • Lily Cole
  • Sarah Gadon
  • Sarah Bolger
  • Judy Parfitt
  • Scott Speedman
  • Melissa Farman

Muzyka: Lesley Barber

Zdjęcia: Declan Quinn

Montaż: Andrew Marcus

Scenografia: Sylvain Gingras

Czas trwania: 85 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus