„New Avengers” tom 4: „Kolektyw” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 21-10-2012 00:07 ()


Wielbicieli produkcji sygnowanych logo Marvela raczej nie trzeba przekonywać, że jej obecnie najbardziej popularna formacja trykociarzy to w lwiej części zawodnicy wagi ciężkiej, którzy swój cenny czas zwykli trwonić na zmagania z nie mniej „twardymi zawodnikami”. Lista adwersarzy Avengers nie pozostawia pod tym względem wątpliwości. Nie inaczej rzecz się ma w przypadku najnowszego tomu przypadków Mścicieli, w którym zmuszeni są oni po raz kolejny stawić czoła zagrożeniu przybyłemu z przepastnych otchłani kosmosu.

Sztampa? Ograny standard? Zbiór zszarganych klisz? Zapewne. Zwłaszcza, że z tego typu wyzwaniami zwykli zmagać się nie tylko podkomendni Steve’a Rogersa, ale też niemal każdy heros uniwersum Marvela i DC. Na szczęście jednak ów motyw plasuje się w kategorii tzw. samograjów, które pomimo wzmożonej eksploatacji we wszelkich wymiarach kultury popularnej niezmiennie przyciągają tłumy zainteresowanych odbiorców. Odpowiedzialny za warstwę fabularną serii „New Avengers” - Brian Michael Bendis - siłą rzeczy nie mógł być w tym przypadku szczególnie oryginalny. Niemniej za sprawą umiejętnego wkomponowania „Kolektywu” w ramy reminiscencji wydarzeń ukazanych w mini-serii „Ród M” odbiorca zyskuje poczucie uczestniczenia w wydarzeniu przekraczającym „obszar” pod-uniwersum Mścicieli. Zwłaszcza, że wspomniany autor jak mało kto w swym fachu nie stroni od epickiej zadymy przy równoczesnym, zaskakująco umiejętnym ogarnianiu mnogości wątków oraz kwestii wypowiadanych przez poszczególnych bohaterów. W koncepcie fabularnej „Kolektywu” raczej trudno dopatrzeć się znamion oryginalności oraz próby wydobycia się poza schemat. Nie oznacza to jednak, że odbiorca otrzymuje produkt jakościowo niepełny. Zwłaszcza, że rys charakterologiczny przynajmniej części z udzielających się tu postaci rozpisano z wyraźną werwą (Tony Stark, Maria Hill, Peter Parker).

Paradoksalnie, w chwili gdy scenarzysta „zatrudnia” Mścicieli do oczyszczenia mrocznych zaułków Nowego Jorku ku Ziemi zbliża się kolejny „problem” wymagający ich interwencji. Tym bardziej, że Reed Richards wraz ze swą z definicji fantastyczną rodzinką tradycyjnie pałęta się po równoległych wymiarach, X-Ludzi jak zwykle trudno namierzyć, a o reaktywowanych Defendersach nie mogło być wówczas jeszcze mowy. Napięcie wzrasta, kiedy niezidentyfikowany kosmiczny przybysz dosłownie masakruje nie tak znowuż cherlawą drużynę Alpha Flight. Równocześnie intruz nieubłaganie zbliża się ku terytorium Stanów Zjednoczonych. Wejście do gry Avengers staje się zatem niezbędne. I to bez względu na animozje przejawiane wobec tej grupy przez wyjątkowo irytującą zwierzchniczkę S.H.I.E.L.D.

Dalszy rozwój wypadków, mimo że względnie łatwy do przewidzenia, nie zawodzi. Oklepany motyw pozaziemskiej agresji poprowadzono na tyle sprawnie, że nie pozostawia miejsca na poczucie znużenia. Już tylko sam proces identyfikacji z czym tak naprawdę mają do czynienia tytułowi herosi wzmaga stosowne napięcie. Nie zgorzej wypada współzawodnictwo pomiędzy Avenegers, a rządową agencją S.H.I.E.L.D. Zwłaszcza, że Maria Hill - następczyni Nicka Fury na posadzie naczelnika tej jednostki –– ani myśli tolerować swobody działania Avengers. Okoliczność, że w zamiarze ścisłej kontroli poczynań Mścicieli nie waha się korzystać z usług m.in. telepatów czyni ją tym bardziej niebezpieczną. Zwłaszcza, że w kontekście wydarzeń ukazanych w mini-serii „Ród M” herosi mają niejedno do ukrycia… Tym samym nie może być mowy o harmonijnej i bezwarunkowej współpracy pomiędzy wspominaną agencją a Mścicielami, tak jak miało to miejsce za czasów dyrektorowania jednookiego pułkownika. Bendis bardzo umiejętnie rozgrywa ów wątek generując poczucie nieformalnego zaszczucia niegdyś bezkrytycznie wielbionych bohaterów.

Autor wizualnej strony tegoż przedsięwzięcia z czasów rozpoczęcia serii – David Finch – na dobre pożegnał się z jej realizacją ustępując pola Stevenowi McNivenowi (m.in. „Meridian” z wydawnictwa CrossGen; „Civil War”) i Olivierowi Coipelowi („Avengers vs. X-Men”). I chociaż obaj graficy wywiązują się z powierzonego im zadania poprawnie, to jednak nadużywanie przez nich stylistyki, którą umownie moglibyśmy określić mianem „tabletowej” przyczynia się do poczucia nienaturalności kreślonych przezeń postaci. Asceza w kontekście ujmowania tła najwyraźniej okazała się dla obu panów aż nazbyt kuszącym rozwiązaniem goniących ich terminów. Natomiast miłym zaskoczeniem jest udział w „Kolektywie” Mike’a Deodato Jr., którego polscy czytelnicy być może pamiętają z opublikowanej na kartach kwartalnika „Mega Marvel” opowieści „Thor: Worldengine” (nr 4/1997). To właśnie jemu dane było zilustrować skrypt autorstwa wówczas niezbyt jeszcze znanego Warrena Ellisa, powitany nad Wisłą i Wartą z wyraźnie umiarkowanymi odczuciami. Bo pomimo znamion zależności stylistyki wspomnianego twórcy od wyjątkowo popularnej w połowie lat dziewięćdziesiątych maniery rodem z produkcji Image (co widać zwłaszcza w kontekście Czarodziejki), warsztat Deodato Młodszego wyraźnie odbiegał od preferowanych wówczas standardów vide Jim Lee i Marc Silvestri. Tymczasem po drugiej stronie Atlantyku szczególne uznanie zdobył sobie za udział w tworzeniu perypetii Wonder Woman (nr 90-100 publikowane pomiędzy wrześniem 1994 a lipcem roku kolejnego). Nieprzebierające w środkach, ekspresywnie rozrysowywane heroiny (w tym czasie Diana zmagała się o odzyskanie swej pozycji zagarniętej przez zbrutalizowaną Artemidę) prędko skupiły uwagę publiki zaskoczonej niespotykanym dotąd w serii natężeniem dramatyzmu. Mimo że młodemu twórcy dane było zilustrować zaledwie dwanaście epizodów „Wonder Woman vol.2”, to jednak zlecenie zrealizował na tyle brawurowo, że nadal wspominany jest przez fanów walecznej Amazonki ze szczerą nostalgią. Także dlatego, że za jego sprawą Diana wyraźnie zyskała dodatkowego powabu (zapewne właśnie z tego powodu Rob Liefeld zdecydował się zatrudnić Deodato Młodszego przy produkcji cyklu „Glory”, traktującego o wojowniczce spokrewnionej z Amazonkami).

Nie inaczej rzecz się ma w przypadku dam zrzeszonych w szeregach Mścicieli. Szczególnie udanie prezentuje się Carol Danvers alias Ms.Marvel, z dynamizmem i pasją ujęta w trakcie konfrontacji z pozaziemskim intruzem. Z nie mniejszą werwą Deodato Jr. zaprezentował Sentry’ego (swoją drogą miło, że Bendis zdecydował się w końcu aktywować tę postać), który stacza z „Kolektywem” pojedynek na skalę iście kosmiczną, Magneto, a także odzianego w nowy kostium Spider-Mana. Cieszy przy tym większe zaangażowanie grafika w ukazywaniu tła niż ma to miejsce w pracach jego udzielających się w niniejszym tomie kolegów. W porównaniu z ich propozycjami postacie Deodato Jr. przejawiają znacznie więcej naturalnej żywiołowości. Tym bardziej żal, że „Kolektyw” to zarówno pierwszy jak i ostatni występ tego artysty w ramach „New Avengers vol.1”. Za substytut pocieszenia można uznać okoliczność jego walnego udziału w realizacji serii „Dark Avengers”. Niewykluczone, że także ów cykl pewnego dnia doczeka się polskiej edycji.

Niestety zespół redagujący naszą wersję niniejszego tytułu nie ustrzegł się jednej, acz istotnej wpadki. Z miejsca rzuca się w oczy brak stosownego wprowadzenia w fabułę na podobnej zasadzie jak miało to miejsce w albumie „Ród M”. A takowe byłoby tym bardziej mile widziane, bowiem dla czytelnika nie zaznajomionego z innymi publikacjami Marvela z okresu premiery „Kolektywu” (np. serią „Young Avengers”) może wydać się co najmniej zastanawiający udział Visiona. Bo jak zapewne pamiętają osoby znające treść „Avengers Disassembled”, za sprawą machinacji Wandy Maximoff wspomniana postać zakończyła swój żywot. Tymczasem w niniejszej odsłonie przypadków Nowych Mścicieli syntezoid zdaje się być w całkiem dobrej kondycji. Ponadto nie poinformowano z jakich powodów Spider-Man przywdział kostium sporządzony dlań przez Tony’ego Starka. Być może przyjdzie jeszcze czas na wyjaśnienie tych niedopowiedzeń przy okazji zapowiedzianego spolszczenia mini-serii „Civil War”. Póki co potencjalny odbiorca może poczuć się jednak nieco zdezorientowany…

„Kolektyw” wypada uznać za udany „etap przejściowy” pomiędzy „Rodem M” a powszechnie wychwalaną „Civil War”. Zaostrza przy tym apetyt na nieuchronnie zbliżającą się „Wojnę Domową”, która już niebawem podzieli społeczność zarówno Mścicieli, jak i pozostałych osobowości uniwersum Marvela.

 

Tytuł: „New Avengers": "Kolektyw”

  • Scenariusz: Brian Michael Bendis
  • Szkic: Steve McNiven, Mike Deodato Jr., Olivier Coipel (gościnnie Jack Kirby)
  • Tusz: Dexter Vines, Joe Pimentel, Drew Geraci, Drew Hennessy, Livesay, Rick Magyar, Danny Miki, Mark Morales, Mike Perkins, Tim Townsend
  • Kolor: Morry Hollowell, Dave Stewart, Richard Isanove, Jube Chung, Jose Villarrubia
  • Przekład: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca: Mucha Comics
  • Data publikacji: 6 października 2012 r.
  • Okładka: twarda
  • Format: 170 x 260mm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Stron: 160
  • Cena: 79 zł

Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie komiksu do recenzji.

 Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie na kartach miesięcznika „New Avengers vol.1” nr 16-20 (kwiecień-sierpień 2010 r.) oraz „New Avengers Annual” (czerwiec 2006 r.)


comments powered by Disqus