Fragment powieści Siergieja Łukjanienki "Patrol Zmroku"

Autor: Siergiej Łukjanienko Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 03-02-2007 00:41 ()


 

Jak przystało na prawdziwą, aktywną wiedźmę, w swojej leśnej chatce Arina warzyła jakieś ziele. Stała przy rosyjskim piecu z uchwytem do garnka (nad mosiężnym kociołkiem unosiły się kłęby zielonej pary) i mamrotała:

Janowiec, trzmieliny wiele

Garść piasku ze zbocza

Wrzosu pęk i zięby szkielet

Ropa z wrzodu broczy...

Ja i Edgar stanęliśmy w drzwiach, a wiedźma, stojąc tyłem do nas, potrząsała kociołkiem i mówiła:

Znów janowiec i trzmielina

Ze trzy orle pióra...

Edgar odchrząknął i dokończył:

Aceton, kefiru krztyna

Dwie rózgi niedługie?

Arina podskoczyła, jakby zaskoczona i zawołała:

- O matko kochana!

Zabrzmiało to bardzo naturalnie, ale coś mi się wydawało, że nasza wizyta nie była dla gospodyni zaskoczeniem.

- Dzień dobry, Arino - rzekł oschle Edgar. - Inkwizycja. Proszę, żeby przerwała pani czary.

Arina zręcznie wstawiła garnek do pieca i dopiero wtedy się odwróciła. Teraz wyglądała na czterdziestoletnią, krzepką, ale przystojną wieśniaczkę. A do tego bardzo rozdrażniona. Wzięła się pod boki i swarliwie powiedziała:

- Dzień dobry, panie Inkwizytorze! I po co to czarom przeszkadzać? Co, znowu mam zięby łapać, albo orłom pióra wyrywać?

- Ta deklamacja to jedynie sposób na zapamiętanie ilości składników i kolejności działań - odparł spokojnie Edgar. - Ziele lekkiego kroku już pani zaparzyła, moje słowa nie mogły w niczym przeszkodzić. Proszę siadać, Arino, co będziemy tak stali...

- Siadanie też nam nie pomoże - odparła posępnie Arina i podeszła do stołu. Usiadła, wytarła ręce o wesolutki fartuch w rumianki i chabry, i zerknęła na mnie.

- Dzień dobry, Arino - powiedziałem. - Edgar prosił mnie, żebym wystąpił w roli przewodnika. Nie ma pani nic przeciwko temu?

- Gdybym miała, trafilibyście na bagna - mruknęła z urazą Arina. - Słucham, panie Inkwizytorze Edgarze. Po co pan przyszedł?

Edgar usiadł naprzeciwko Ariny, wsunął rękę pod połę marynarkę i wyjął małą skórzaną teczkę. Gdzie ona mu się zmieściła?

- Wysłano do pani wezwanie, Arino - rzekł łagodnie Inkwizytor. - Otrzymała je pani?

Wiedźma pogrążyła się w zadumie. Edgar otworzył swoją teczkę, wyjął wąski pasek żółtego papieru.

- Trzydziesty pierwszy rok! - zawołała wiedźma. - Ech, stare czasy... Nie, nic nie dostałam. Już panu z Nocnego Patrolu wyjaśniałam - zapadłam w śpiączkę. CzeKa mi sprawę szykowało...

- CzeKa nie jest najstraszniejszą rzeczą, jaka może się zdarzyć w życiu Innego - przerwał jej Edgar. - Proszę mi wierzyć... A więc, otrzymała pani wezwanie...

- Nie otrzymałam - powiedziała szybko Arina.

- Nie otrzymała pani - poprawił się Edgar. - Załóżmy. Goniec co prawda nie wrócił, ale różne rzeczy mogły się przytrafić najemnym pracownikom w surowych moskiewskich lasach...

Arina milczała.

Stałem oparty o drzwi i obserwowałem. Bardzo pouczające. Praca Inkwizytora przypomina pracę patrolowego, ale ta konkretna sytuacja miała dodatkowy smaczek. Ciemny mag przesłuchiwał wiedźmę, znacznie silniejszą od siebie - Edgar musiał zdawać sobie z tego sprawę. Ale za jego plecami stała Inkwizycja, a w takiej sytuacji nie ma co liczyć na pomoc „swojego" Patrolu.

- Przyjmijmy, że teraz otrzymała pani wezwanie - kontynuował Edgar. - A ja mam przeprowadzić z panią wstępną rozmowę przed podjęciem ostatecznych decyzji... A więc...

Wyjął jeszcze jeden papier i patrząc na niego, zapytał:

- Czy w marcu tysiąc dziewięćset trzydziestego pierwszego roku pracowała pani moskiewskiej piekarni mechanicznej numer jeden?

- Pracowałam - skinęła głową Arina.

- W celu?

Arina zerknęła na mnie wymownie.

- Został wtajemniczony - wyjaśnił Edgar. - Proszę odpowiedzieć.

- Zwróciło się do mnie kierownictwo Nocnego i Dziennego Patrolu - odparła z westchnieniem Arina - Inni chcieli sprawdzić, jak będą się zachowywać ludzie, żyjący zgodnie z ideałami komunistycznymi. Ponieważ oba Patrole chciały tego samego, a Inkwizycja poparła ich prośbę, zgodziłam się. Miast nie lubiłam nigdy, tam zawsze...

- Do rzeczy - poprosił Edgar.

- Wykonałam zdanie - powiedziała Arina. - Nawarzyłam ziela, które w ciągu dwóch tygodni dodawano do chleba sitkowego. To wszystko. Oba Patrole podziękowały mi, zwolniłam się z piekarni i wróciłam do siebie. A wtedy czekiści zupełnie mnie...

- Swoje skomplikowane stosunki z bezpieką opisze pani w pamiętnikach! - warknął Edgar. - Ja się pytam, dlaczego zmieniła pani recepturę!

Arina powoli wstała, jej oczy błysnęły gniewem, głos spotężniał, jakby w izbie stała nie kobieta, lecz samica King Konga.

- Proszę zapamiętać, młody człowieku, że Arina nigdy nie myliła się w przepisach! Nigdy!

Na Edgarze nie zrobiło to żadnego wrażenia.

- Nie mówię, że się pani pomyliła. Mówię, że świadomie zmieniła pani przepis. W efekcie... - przerwał.

- Co w efekcie? - oburzyła się Arina. - Gotowe ziele sprawdzono, efekt był dokładnie taki, jaki miał być!

- W efekcie ziele podziałało natychmiast - dokończył Edgar. - Nocny Patrol nie jest i nigdy był grupą skretyniałych idealistów. Jaśni rozumieli, że dziesięć tysięcy ludzi, którzy natychmiast przejdą na moralność komunistyczną, będą skazani. Ziele miało działać powoli, stopniowo, tak, żeby remoralizacja weszła w siłę za dziesięć lat, w czterdziestym pierwszym!

- No właśnie - powiedziała Arina. - Tak właśnie zrobiłam.

- Ziele zadziałało prawie natychmiast - mówił dalej Edgar. - Nie od razu zorientowano się, co się dzieje, ale już po roku liczba ludzi, poddanych eksperymentowi zmniejszyła się o połowę. Do czterdziestego pierwszego roku dożyło zaledwie sto osób - ci, którzy pokonali remoralizację, wykazali elastyczność moralną.

- Och, jak niedobrze! - klasnęła w ręce Arina. - Och, co za pech, co za pech... Szkoda ludzi... - Usiadła, popatrzyła na mnie i zapytała: - I co, Jasny, ty też myślisz, że pracowałam dla Ciemnych?

Nawet jeśli udawała, to bardzo przekonująco. Wzruszyłem ramionami.

- Wszystko zrobiono jak należy - powtórzyła z uporem Arina. - Główne składniki domieszano do mąki - a wiecie, jak ciężko było wtedy zajmować się szkodnictwem? Spowalniaczem ziół miał być cukier... - Nagle klasnęła w ręce i popatrzyła triumfalnie na Edgara. - Tu jest pies pogrzebany! Lata były głodne, pracownicy kradli cukier i dlatego ziele zadziałało przed czasem!

- Interesująca wersja - przyznał Edgar, przekładając swoje papiery.

- Nie jestem niczemu winna! - oznajmiła twardo Arina. - Skoro mądrzy patrolowi nie przewidzieli tak prostej rzeczy jak kradzieże na kombinacie, to czyja to wina?

- Wszystko by się zgadzało - rzekł Edgar, podnosząc jeden z dokumentów, - gdyby nie to, że pierwszy eksperyment przeprowadziła pani właśnie na pracownikach kombinatu. To pani raport, poznaje pani? Po tym eksperymencie oni nie mogli już kraść cukru. Pozostaje nam tylko jedna możliwość - specjalnie położyła pani całą operację.

- A może rozpatrzymy jeszcze inne wersje? - powiedziała żałośnie Arina. - Na przykład...

- Na przykład - donos pani przyjaciółki Luizy - zaproponował Edgar. - Luiza twierdziła, że w czasie operacji zobaczyła przypadkiem, jak kontaktuje się pani z nierozpoznanym Jasnym magiem - obok trybun hipodromu. Podobno długo o czymś dyskutowaliście, targowaliście się, a potem Jasny wręczył pani jakiś pakunek, pani skinęła głową i uścisnęliście sobie ręce. Luiza usłyszała nawet zdanie: „Zrobię tak, że nim rok upłynie..." Przypominam, że w czasie eksperymentu miała pani zakaz kontaktowania się z Innymi. Czy tak?

- Tak - przyznała Arina i pochyliła głowę. - Luiza żyje?

- Niestety nie - odrzekł Edgar. - Ale jej zeznania zostały zaprotokołowane.

- Szkoda... - wymruczała Arina, nie precyzując, czego konkretnie żałuje. Ale nietrudno się domyślić, że Luiza i tak miała sporo szczęścia.

- Może mi pani powie, z jakim to Jasnym się pani kontaktowała? Co obiecała pani zrobić i co pani za to otrzymała?

Arina pokręciła głową, uśmiechnęła się do mnie z goryczą.

- Co to za pech mnie prześladuje... Zawsze wpadam na drobiazgach... jak z tym czajnikiem...

- Arino, jestem zmuszony zabrać panią na dalsze przesłuchanie - oznajmił Edgar. - W imieniu Inkwizycji...

- Spróbuj, drugorangowy! - prychnęła drwiąco Arina... i zniknęła!

- Weszła w Zmrok! - krzyknąłem, odrywając się od ściany i szukając wzrokiem swojego cienia. Edgar zawahał się, jeszcze sprawdzał, czy wiedźma nie rzuciła iluzji.

Na pierwszym poziomie znaleźliśmy się niemal jednocześnie. Zerknąłem na Edgara z pewną obawą - w kogo przemieni go świat Zmroku?

Ale nie, prawie się nie zmienił. Tylko włosy miał teraz rzadsze.

- Głębiej! - machnąłem energiczną ręką. Edgar poruszył głową, podniósł dłoń do twarzy i ta dłoń jakby go wessała.

Inkwizytorskie sztuczki...

Na drugim poziomie, gdzie domek przemienił się w chatę, zatrzymaliśmy się i popatrzyliśmy na siebie. Ariny rzecz jasna nie było.

- Weszła na trzeci poziom... - szepnął Edgar. Jego włosy zniknęły zupełnie, czaszka wydłużyła się jak kacze jajo. Poza tym wyglądał całkiem zwyczajnie.

- Możesz? - zapytałem.

- Raz mi się udało - wyznał szczerze Edgar. Od naszych oddechów płynęła para. Nie było bardzo zimno, ale napływał wilgotny chłód...

- Ja też - przyznałem się.

Wahaliśmy się jak zarozumiali pływacy, którzy nagle uświadomili sobie, że rzeka jest bardzo rwąca i zimna. Żaden z nas nie miał odwagi zrobić pierwszego kroku.

- Antoni... pomożesz? - zapytał w końcu Edgar.

Skinąłem głową. Gdybym nie chciał mu pomóc, po co wchodziłbym w Zmrok?

- Chodźmy - powiedział Inkwizytor, w skupieniu patrząc pod swoje nogi.

Kilka chwil później znaleźliśmy się na trzecim poziomie, gdzie tak właściwie powinni się pchać jedynie magowie pierwszego stopnia.

Wiedźmy nie było.

- Ale z niej spryciara... - szepnął Edgar, rozglądając się. Dom-szałas rzeczywiście robił wrażenie. - Antoni... ona sama go budowała. Może tu długo przebywać...

Powoli - przestrzeń stawiała opór - podszedłem do ściany. Rozsunąłem gałęzie, rozejrzałem się.

To wcale nie przypominało ludzkiego świata.

Po niebie płynęły stalowe obłoki - jak stalowe opiłki w glicerynie. Zamiast słońca wysoko w górze rozpływała się purpurowo-ognista plama - jedyna barwna plama w szarym mroku. Aż po horyzont ciągnęły się powykręcane niskie drzewa, z których wiedźma zbudowała swoje domostwo. Zresztą, czy to w ogóle były drzewa? Żadnych liści, jedynie splecione gałęzie...

- Antoni, ona zeszła głębiej... jest poza kategoriami... - powiedział stojący za mną Edgar. Odwróciłem się i popatrzyłem na maga. Ciemnoszara skóra, łysa, wydłużona czaszka, zapadnięte, ale ludzkie oczy. - Jak wyglądam? - Edgar wyszczerzył się w uśmiechu. Niepotrzebnie - zęby miał spiczaste, ostre, jak rekin.

- Nie za bardzo - wyznałem. - Pewnie i ja nie lepiej?

- To tylko iluzja - odparł niedbale Edgar. - Trzymasz się?

Trzymałem się. Drugie zanurzenie w głębiny Zmroku było łatwiejsze.

- Musimy zejść na czwarty poziom! - powiedział Edgar. W jego oczach płonął ogień fanatyzmu.

- A co, jesteś magiem poza kategoriami? - odparłem sceptycznie. - Edgarze, nawet stąd jest mi ciężko wrócić!

- Możemy połączyć siły, patrolowy!

- Jak? - stropiłem się. Istnieje pojęcie kręgu Siły, ale to rzecz niebezpieczna i wymaga co najmniej trzech Innych... Poza tym, jak połączyć Ciemną i Jasną Siłę?

- To już mój problem! - Edgar energicznie pokręcił głową. - Antoni, w przeciwnym razie ona ucieknie! Ucieknie na czwartym poziomie! No zaufaj mi!

- Ciemnemu?

- Inkwizytorowi! Jestem Inkwizytorem, rozumiesz? Antoni, zaufaj mi, rozka... - Edgar zamilkł i już innym tonem dokończył: - Proszę cię!

Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Hazard? Zapał łowcy? Pragnienie schwytania wiedźmy, która zgubiła tysiące ludzi? Prośba Inkwizytora?

A może zwykła ciekawość, pragnienie zobaczenia czwartej warstwy Zmroku? Najtajniejszych głębin, gdzie nawet Heser nieczęsto zagląda, gdzie jeszcze nigdy nie była Swietłana?

- Co mam zrobić? - zapytałem rzeczowo.

Twarz Edgara rozjaśnił uśmiech. Wyciągnął rękę - jego palce kończyły się teraz haczykowatymi szponami - i powiedział:

- W imieniu Traktatu, równowagi, której strzegę... wzywam Światło i Ciemność... proszę o Siłę... W imieniu Ciemności!

Pod jego ponaglającym wzrokiem, ja również wyciągnąłem rękę i powiedziałem:

- W imieniu Światła...

Trochę przypominało to przysięgę między Jasnym i Ciemnym, ale tylko trochę. Na mojej dłoni nie zapłonął jasny płomyk, na dłoni Edgara nie pojawił się strzęp ciemności. Wszystko wydarzyło się na zewnątrz - szary, rozpływający się świat nagle zyskał ostrość. Nie pojawiły się kolory, nadal byliśmy w Zmroku, ale za to pojawiły się cienie. Jak na ekranie telewizora, gdy zupełnie usunie się kolor i doda kontrastu.

- Nasze prawo zostało uznane - szepnął Edgar, rozglądając się. Jego twarz promieniała. - Uznano nasze prawo, Antoni!

- A gdyby nie uznano? - spytałem podejrzliwie.

Edgar skrzywił się i odparł wymijająco:

- Różnie bywało... Ale jednak uznano! Idziemy!

W nowym, kontrastowym Zmroku łatwiej było się poruszać. Podniosłem swój cień z taką łatwością, jakbym robił to w zwykłym świecie.

I znalazłem się tam, gdzie mogą przebywać jedynie magowie poza kategoriami.

 

 

Dziękujemy wydawnictwu Mag za udostępnienie fragmentu do publikacji.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...