Andriej Diakow "Do światła" - fragment 5 oraz premiera

Autor: Insignis Media Redaktor: Kilm

Dodane: 02-07-2012 11:36 ()


Tytuł: Do światła

Autor: Andriej Diakow

Wydawca: Insignis Media

Data wydania: 27 czerwca 2012

Przekład: Paweł Podmiotko

ISBN: 978-83-61428-69-5

 

Premiera książki Andrieja Diakowa Do światła, najnowszej powieści w ramach projektu Uniwersum Mero 2033. Do każdego egzemplarza został dołączony nowy, nieznany dotąd rozdział końcowy kultowego Metra 2033, napisany przez samego Dmitrija Glukhovsky’ego!

 

Od 27.06.2012 w księgarniach książka Andrieja Diakowa Do światła wydana przez wydawnictwo Insignis Media w ramach projektu Dmitrija Glukhovsky’ego Uniwersum Metro 2033.

Z petersburskiego metra wyrusza grupa straceńców pod wodzą Tarana, doświadczonego stalkera opiekującego się dwunastoletnim sierotą Glebem. Celem wyprawy jest odszukanie tajemniczego światła, którego źródło znajduje się gdzieś w Kronsztadzie. Czy u celu czeka na nich mityczna Arka, w którą wierzą wyznawcy Exodusu, nowej religii upatrującej raju wolnego od promieniowania gdzieś we Władywostoku? A może kronsztadzkie światło wabi tylko wędrowców niczym ćmy w pułapkę?

W Rosji Do światła było największym sukcesem wydawniczym od czasu niezapomnianego Metra 2033.

Do książki dołączyliśmy nieznany rozdział końcowy kultowego Metra 2033, autorstwa samego Dmitrija Glukhovsky’ego zatytułowany Ewangelia według Artema.

Zapraszamy do mrocznego Uniwersum Meto 2033!

Uwaga! Z okazji premiery książki Diakowa Do światła, EMPIK ogłasza promocję książek z serii Uniwersum Metro 2033. Każdy, kto kupi Do światła, otrzyma rabat w wysokości 20 procent na zakup Metra 2033, Metra 2034 i Pitera.

 

Zapraszamy do odsłuchania fragmentów w niezrównanej interpretacji Krzysztofa Gosztyły.

Fragment 1

Fragment 2

Fragment 3

Fragment 4

Fragment 5

 

 

FRAGMENT PIĄTY: „Tam i z powrotem”

 

Następna doba minęła niepostrzeżenie. Gleb błąkał się po „apartamentach” Tarana, z ciekawością oglądając osobliwą maszynerię, nagromadzenia rur i regały wypełnione bronią na każdy gust i dowolnego kalibru. To tu, to tam wzrok napotykał tabliczki z tajemniczymi napisami: „SYSTEM RECYRKULACJI”, „MASZYNOWNIA”, „ZAWÓR SYSTEMU GRZEWCZEGO”. Kiedy zaczynało mu burczeć w brzuchu, szedł badać zawartość spiżarni, niezmiennie kończąc posiłek kolejną porcją boskich „brzoskwiń”.

Znalazł też główne wyjście z tego „sezamu” – na końcu schodków prowadzących w górę dostrzegł masywną hermetyczną gródź. Sądząc po zardzewiałej dźwigni mechanizmu zamykającego, stalker z tego wyjścia nie korzystał. Natomiast w dalszym końcu spiżarki, zaraz za beczkami z paliwem, Gleb odkrył mniejsze drzwi. Za mętnym szkłem zakratowanego okienka panowała absolutna ciemność. Obok drzwi, na podłodze, walała się metalowa tabliczka z tekstem wypisanym starannymi, odbitymi z szablonu literami. Wodząc palcami po łuszczącej się farbie, chłopiec przeczytał: „SCHRON NR…”. Numeru nie dało się odczytać. Niżej widniało: „Odp. Sazonow W.P. Klucze znajdują się u dyżurnego lekarza lecznicy Nr 20. Tel. 371…”. Dalej znów nieczytelnie.

Po przestudiowaniu tabliczki chłopiec popadł w zadumę. To dlatego Taran nie mieszka na stacji. W schronie przeciwlotniczym jest znacznie bardziej komfortowo niż w jakimkolwiek namiocie. A za drzwiami, sądząc ze wszystkich oznak, jest przejście łączące schron z podziemiami szpitala… No tak, bo jak inaczej przenosić tu rannych i chorych?

Chłopiec znów wyjrzał przez okienko i skulił się. Ciemność za drzwiami była prawie nierealna. Absolutna. „A w szpitalu pewnie zostały lekarstwa!” – przemknęła mu przez głowę niespodziewana myśl. Gleb wyobraził sobie, jak wraca na Moskiewską z tobołem pełnym tabletek i bandaży. „A to się nasi ucieszą! A wujek Nikanor może zmięknie, no i zabierze mnie z powrotem!”

Pomysł tak bardzo się chłopcu spodobał, że zaczął się krzątać po bunkrze w podnieceniu, zbierając potrzebne rzeczy. Gleb założył byle jak maskę przeciwgazową, wyciągnął zatyczkę z „puszki” filtra, chwycił leżącą na warsztacie ciężką latarkę i zdecydowanym ruchem pociągnął ciężkie drzwi. Starannie naoliwione zawiasy nie skrzypnęły. Czyli stalker rzeczywiście używa tego wyjścia. Chłopiec zamarł w drzwiach i zaczął nasłuchiwać. Oprócz jego własnego sapania spod maski nic nie było słychać. „Nie ma się czego bać” – uspokoił sam siebie Gleb, włączając latarkę. Ta mrugnęła parę razy i oświetliła korytarz przyćmionym światłem. „To nic, ujdzie! Ja tu szybciutko. Tam i z powrotem…”

Tyle że nijak nie udawało się przekroczyć granicy światła i ciemności. Nogi drżały zdradziecko, nie chcąc się podporządkować. „Dam radę… Myślałby kto, wielka rzecz! Dojdę do końca korytarza i popatrzę, co jest dalej…”

Gleb w końcu się odważył i ruszył naprzód. Blada strużka ledwo rozpraszała mrok na dystansie paru metrów. Chłopiec prawie fizycznie czuł, jak ciemne „nic” opiera się nikłemu światłu w jego dłoni. Ledwie powłócząc nogami, Gleb co chwila oglądał się za siebie, na coraz odleglejszy jasny kontur drzwi. A korytarz prowadził go dalej w ciemność. Po ciele pełzł mu lepki strach. Pojawiał w końcach palców stóp, falą przetaczał się po całym ciele i osiadał w tyle głowy.

Gdzieś przed nim rozległ się wyraźny szmer. Na czoło Gleba wystąpił pot. Jak zaczarowany szedł powoli naprzód, próbując dostrzec źródło tego dźwięku. Paraliżujący strach nie pozwalał mu się odwrócić i co sił pobiec w stronę zbawczego światła bunkra. Chłopiec nie miał siły, by odwrócić się plecami do nieznanego. Chciał tylko jednego – jak najszybciej zobaczyć, co jest przed nim. Upewnić się, że to przeciąg szura liśćmi po podłodze albo szczur grzebie w poszukiwaniu jedzenia. Niczego innego po prostu nie może tam być! NIE MOŻE!

Z ciemności wyłonił się zarys zakrętu. Chłopiec poświecił za róg. Kolejny korytarz prowadzący donikąd. I puste otwory drzwi po bokach. Ostatni raz zerknąwszy na dalekie drzwi schronu, Gleb zniknął za rogiem. Sądząc z wyglądu, zaczynały się tu już podziemne pomieszczenia szpitala. Niskie betonowe sufity, sterty potłuczonego szkła na podłodze i porozrzucane tu i tam rdzawe szkielety szpitalnych łóżek… Gdzieś powinny być schody na górę, na parter… Po zbadaniu paru komórek Gleb stanął na progu dużego pomieszczenia, którego dalsza ściana ginęła w mroku.

Znowu coś zaszeleściło… Teraz już znacznie bliżej. Chłopiec zaczął gorączkowo szukać latarką po bokach, próbując pochwycić ruch. Krąg bladego światła na mgnienie wyłapał z ciemności niewyraźną wysoką postać i przesunął się dalej w bok. Chłopiec kątem oka zdążył dostrzec ten obrazek i natychmiast skierował latarkę na odległy kąt piwnicy. Nierówne, przyćmione światło deformowało zarysy przedmiotów, rzucając na ściany dziwaczne cienie. Gleb nijak nie mógł dokładnie obejrzeć tej rozmytej postaci przed nim… Tak jakby ktoś zawinięty od stóp do głów w bezkształtne szmaty stał w kącie za karę. Pokraczny garb na plecach… Chłopiec zrobił krok naprzód. Jeszcze jeden… Przez ułamek sekundy wydało mu się, że postać się poruszyła. Albo to latarka podskoczyła mu w drżącej ręce…

Jeszcze jeden krok… Postać przed nim nabierała coraz wyraźniejszych kształtów. Jeszcze trochę, zapewniał sam siebie Gleb, i wytwór wyobraźni zniknie, ustępując miejsca banalnej stercie rupieci, których pełno w piwnicy. No tak… Bo co to może być innego!

Potem latarka zgasła. Stało się to tak nagle, że chłopiec zastygł, bojąc się nawet oddychać. I w tej absolutnej ciszy coś przed nim zaszeleściło… Oczami wyobraźni Gleb ujrzał przerażający obrazek: masywna postać powoli prostuje ramiona, odwraca się i zrzucając na ziemię na wpół zbutwiałe rupiecie, wyciąga przed siebie długie, węzłowate ręce z ostrymi jak brzytwa pazurami…

Chłopiec zarzęził z przerażenia i cofnął się. W absolutnych ciemnościach wydało mu się, że tuż przed jego twarzą coś gwałtownie przecięło powietrze. Gleb padł na plecy i przebierając nogami po pokrytej pyłem podłodze, zaczął się gorączkowo wyczołgiwać.

Niezmierzoną przestrzeń piwnicy wypełniło ogłuszające, przeciągłe wycie. Włosy na głowie stanęły mu dęba. Przerażenie lodowatą falą zalało świadomość. Nie zdając sobie sprawy z tego, że to on sam krzyczy ze strachu, Gleb rzucił się do ucieczki, natykając się w ciemności na niekończące się ściany podziemia. Rozumiejąc, że bez światła nie odszuka drogi powrotnej, rozpaczliwie zaczął się miotać, potknął się o coś i runął na stertę połamanych mebli. Poczuł ból w stłuczonym boku, stracił oddech. Przez chwilę wydawało mu się nawet, że maska przeciwgazowa się zepsuła – tak ciężko było wdychać powietrze, w którym czuć było gumą.

Charcząc i dusząc się, chłopiec zaczął obmacywać podłogę w poszukiwaniu jakiejś broni. Jego ręka sama powędrowała do kieszeni. Czując w dłoni gładki metal zapalniczki, nieco się uspokoił. Odetchnął głęboko. Potem wyciągnął ją i potarł kółkiem o krzesiwo. Ciemność rozstąpiła się, ustępując miejsca mikremu ognikowi w podniesionej ręce. Oświetlając sobie drogę drżącym płomykiem, Gleb przekradł się po zakamarkach kompleksu piwnicznego i wreszcie zobaczył właściwy korytarz. Przed nim majaczyły znajome drzwi schronu. Chłopiec pognał korytarzem, dał nura do środka i zatrzasnąwszy ciężkie drzwi, osunął się bezsilnie na podłogę. Drżał cały z emocji. Zsunął z twarzy wilgotną maskę przeciwgazową, zacisnął w dłoni drogocenną zapalniczkę i się rozpłakał.

 

 

 

 


comments powered by Disqus