"Gniew tytanów" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 01-04-2012 22:33 ()


Gdyby do Złotych Malin dorzucić kategorię – „najbardziej niepotrzebny sequel” – to „Gniew tytanów” bez problemu zostałby zwycięzcą. Twórcy blockbusterów z Fabryki Snów nie uczą się na własnych błędach, popełniając nowe bądź dublując stare.

Akcja obrazu rozgrywa się w dziesięć lat po wydarzeniach z pierwszej części. Perseusz wiedzie spokojne życie rybaka wychowując nastoletniego syna Heliusa. Ludzie ponownie przestali modlić się do swych bogów, przez co władcy Olimpu znów tracą moc. Słabną mury Tartaru, a kolejni tytani wydostają się na powierzchnię. Zeus stara się zjednoczyć nieśmiertelnych, aby powstrzymać nadchodzącą zagładę. Niestety pada ofiarą spisku. Los ludzkości znowu leży w rękach jego syna, Perseusza.

„Gniew tytanów” prezentuje się odrobinę lepiej od poprzedniej części, jednak nie zmienia to faktu, że chciałoby się o tym filmie jak najszybciej zapomnieć. Twórcy wzięli sobie do serca wszelkie uwagi dotyczące efektów trójwymiarowych w „Starciu tytanów”, ponieważ w sequelu wyglądają one znośnie, nie znaczy to jednak, że są potrzebne. Mamy więcej hałaśliwej akcji o zróżnicowanym poziomie przyswajalności. Raz sekwencje walk wypadają przyzwoicie, chociażby z cyklopami, aby za chwilę zalać nas potokiem niewyraźnych scen, w których nie wiadomo co się dzieje (potyczka z Minotaurem). Autorzy postanowili przetestować również wytrzymałość czaszki Perseusza, bowiem Ares głową bohatera przebija wszystko co tylko możliwe w filmie. Czyżby półbóg korzystał z dobrodziejstwa adamantiowych kości jak Wolverine? Wątpliwe. Z kolei palącej się przez cały czas do boju królowej Andromedzie przypadła w udziale najbardziej zmarnowana postać w "Gniewie tytanów". Szkoda, że zapomniano ująć w oku kamery choć jeden wygrany przez nią pojedynek.

Aktorstwo w obrazie można porównać do poziomu gry polskich piłkarzy. Sam Worthington bije wszelkie rekordy beznamiętnego snucia się po ekranie, z przytroczoną niczym kamienna maska do twarzy miną cierpiętnika. Należący do Nicolasa Cage’a tytuł aktora jednego grymasu właśnie zmienił właściciela. Obrazu miernoty nie zmieniają rutyniarze w osobach Liama Nessona i Ralpha Fiennesa. Zagrali małe epizody nie wysilając się nadto, inkasując kolejne honoraria. Znana z przygód agenta 007 Rosamunda Pike, ładnie wygląda i to jej jedyny wkład w produkcję. Nie byłbym uczciwy, gdybym powiedział, że w dziele nie ma żadnej porządnej roli. Zarówno Bill Nighy – sławny rockman z „To właśnie miłość”, jak i Toby Kebbell starają się rozruszać swoimi kreacjami pozostałą część obsady. Niestety ich wsparcie z drugiego planu dość szybko zostaje stłumione. 

Ile mitologii zostało w filmie? Tyle ile boskiej mocy w Zeusie. Jonathan Liebesman raczej nie będzie pozytywnie wspominał „Gniewu tytanów”. Miał szansę stworzyć przygodowe kino akcji ze sporą domieszką parodii, o czym świadczą kreacje Hefajstosa i Agenora, a także entuzjastyczny, zaprawiony humorystyczną nutą zryw Zeusa do walki. Utrzymanie w takim tonie całego obrazu z pewnością osłabiłoby sceny najeżone patosem czy też siermiężne dialogi. Liebesman nie podchwycił jednak tego tematu, racząc nas kolejnym zbędnym sequelem. Całe szczęście, że trzeciej części raczej nikt nie oczekuje.

 4/10

Tytuł: "Gniew tytanów"

Reżyseria: Jonathan Liebesman

Scenariusz: Dan Mazeau, David Johnson

Obsada:

  • Sam Worthington
  • Liam Neeson
  • Ralph Fiennes
  • Édgar Ramírez
  • Toby Kebbell
  • Rosamund Pike
  • Bill Nighy
  • Danny Huston
  • Lily James

Muzyka: Javier Navarrete

Zdjęcia: Ben Davis

Montaż: Martin Walsh

Scenografia: Charles Wood

Kostiumy: Jany Temime

Czas trwania: 99 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus