"Mission: Impossible - Ghost Protocol" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 30-12-2011 20:54 ()


Reżyser Brad Bird podjął się misji niemożliwej - nakręcenia czwartej części cyklu, który – jak się wydawało, już dawno przeszedł do historii. Mając do dyspozycji kapryśnego i kontrowersyjnego gwiazdora w osobie Toma Cruise'a oraz sprawnych wyrobników w drugoplanowych rolach - kolokwialnie mówiąc, porwał się z motyką na słońce. Miał niewielką szansę powodzenia, ale wykorzystał ją bezbłędnie, dostarczając najlepszy obraz akcji w 2011 r.

"Mission: Impossible - Ghost Protocol" nie tylko odświeżył główny zamysł serii, ale również tchnął życie w podupadły cykl. Za sprawą wirtuozów pióra - André Nemeca i Josha Appelbauma - comeback Ethana Hunta prezentuje się nie gorzej niż odsłona, która wyszła spod ręki Briana de Palmy. Wprawdzie nie można do końca przyrównać dzieła Birda do obrazu sprzed 15 lat, bowiem środki jakimi dysponowali obaj reżyserzy znacznie się różnią, to nie można twórcy „Ratatuj” odmówić ambicji.

Świat znowu zdany jest na łaskę nieprzeciętnych umiejętności agenta Impossible Mission Force. Tym razem ekstremista o pseudonimie Cobalt zamierza zaprowadzić pokój na naszej planecie wywołując konflikt atomowy. Kradzież kodów do głowic nuklearnych, zuchwałe włamanie na Kreml to tylko niektóre działania szaleńca starającego się zaprowadzić nowy porządek. Jedyną osoba, która może stawić czoła machinie zagłady, jest niezawodny agent Hunt, przebywający na krótkim, acz w pełni zasłużonym urlopie w rosyjskim ośrodku odosobnienia. 

„Ghost Protocol” niebezpiecznie zbliża się do granicy, jaką wyznaczył cykl o przygodach agenta Jamesa Bonda, ale mimo to pozostaje w pełni autonomicznym tworem. Autorom można zarzucić, iż w kilku momentach zbytnio popuścili wodze fantazji, a skrzynia z gadżetami wydaje się nie mieć dna. Jednak uczynili to w jedynym, słusznym celu – zapewnienia rozrywki na najwyższym poziomie. Można nie pałać sympatią do Toma Cruise’a, ale aktor w skórze Hunta czuje się nad wyraz dobrze i mimo upływu lat nadal trzyma formę, a sporą część niebezpiecznych scen wykonuje samodzielnie.  

Widać również, że nad wizerunkiem głównego bohatera scenarzyści nieco popracowali, nie pozostawiając go na łasce mniej lub bardziej trafnych rozwiązań fabularnych. Na twarzy Hunta przybyło kilka bruzd i zmarszczek, a zdarza mu się również odwiedzić lokalny szpital w celu podratowania nadwątlonego zdrowia. Twórcy dają do zrozumienia, że nie jest niezniszczalny, posiada słabości, co nie zmienia faktu, że misja jest dla niego priorytetem. Zaryzykuję stwierdzenie, że jego historia zatoczyła koło. Ethan na oczach widzów przeszedł ewolucję od utalentowanego agenta, do lidera grupy mającej za wszelką cenę zapobiec katastrofie. W czwartej części jest mózgiem operacji, zajmując pozycję niegdyś obsadzoną przez Jona Voighta. Nadto scenarzystom udało się zręcznie nawiązać do wydarzeń z poprzednich odsłon, subtelnie sygnalizując fakty z osobistego życia Hunta, tworząc z nich tło dla głównej intrygi. 

Brad Bird odszedł od poważnego tonu pierwszej części wprowadzając sporo luzu i humoru, a nawet pozwalając sobie na autoironię. Niemniej z zadania powierzonego mu przez Paramount Pictures wywiązał się wzorowo, udowadniając że kino akcji nie jest mu obce zarówno w wersji animowanej, jak i fabularnej. Naszpikował obraz fenomenalnymi sekwencjami akcji. Scena otwierająca film - bunt w rosyjskim więzieniu odbywający się przy akompaniamencie piosenki Deana Martina - robi piorunujące wrażenie. Dalej akcja nie zwalnia ani przez moment, a sceny wspinaczki po najwyższym budynku świata, pogoni w burzy piaskowej czy pościgów samochodowych na długo pozostają w pamięci. Paradoksalnie „Ghost Protocol” mógł okazać się gwoździem do trumny Cruise’a, którego ostatnie produkcje zbierały fatalne oceny. Tymczasem nie dość, że odbudował pozycję gwiazdora w Hollywood, to jeszcze sprawił, że coraz śmielej mówi się o następnej odsłonie. Hunt dorobił się grupy następców i nie musi sam mierzyć się z misjami niemal niemożliwymi. Pytanie tylko czy aktor będzie chciał porzucić rolę, która odpowiada za renesans jego kariery? 

W obrazie Cruise'a wsparli: Simon Pegg, znany z „M:I 3” jako Benji Dunn - spec komputerowy, Paula Patton - agentka Carter, która pokazała się z solidnej strony w duecie z Denzelem Washingtonem w „Deja vu” oraz enigmatyczny analityk Brandt w interpretacji Jeremy'ego Rennera. Pegg jak zwykle okazał się niezawodnym inicjatorem scen humorystycznych, Patton nie ma sobie równych w okładaniu kobiet i mężczyzn po gębie, nie tracąc nic ze swego seksapilu, natomiast najbardziej niewdzięczną rolę otrzymał Renner, który o uwagę widza musiał konkurować z Cruisem. Z czasem zaczął radzić sobie coraz pewniej i nie wiadomo czy to jemu w udziale nie przypadnie spuścizna po byłym mężu Nicole Kidman. Dla zagorzałych fanów serii nie zabrakło również smaczków i gościnnych występów – miły ukłon w kierunku widza.

Bird i spółka zapewnili ponad dwie godziny (najdłuższa część serii) soczystej akcji, nie zawsze błyskotliwych dialogów, szalonych oraz niebezpiecznych akrobacji, walk i pościgów, których stężenie na milimetr taśmy wystarczyłoby na kilka filmów. Agenci błyskawicznie zmieniają lokacje, a autorom nie brakuje pomysłów, aby ich misję gmatwać do granic możliwości. Jednym słowem, twórca „Iniemamocnych” zdał swój egzamin śpiewająco. Misja wykonana.

8/10

  Korekta: Ania Stańczyk

Tytuł: "Mission: Impossible - Ghost Protocol"

Reżyseria: Brad Bird

Scenariusz: André Nemec, Josh Appelbaum

Obsada:

  • Tom Cruise
  • Paula Patton
  • Simon Pegg
  • Jeremy Renner
  • Michael Nyqvist 
  • Vladimir Mashkov
  • Samuli Edelmann
  • Anil Kapoor
  • Léa Seydoux
  • Josh Holloway

Muzyka: Michael Giacchino

Zdjęcia: Robert Elswit

Montaż: Paul Hirsch

Scenografia: James D. Bissell

Kostiumy: Michael Kaplan

Czas trwania: 133 minuty 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...