"Funky Koval" tom 4: "Wrogie przejęcie" - recenzja

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 24-11-2011 07:04 ()


Powiedzieć, że zwieńczenia serii przygód Funky’ego Kovala wypatrywałem niczym kania dżdżu to mało, ponieważ proces skompletowania przez mnie całej serii rozłożył się na lekko licząc 15 lat. Kiedy na okładce „Wbrew sobie” ujrzałem zapowiedź nowego tomu, który ukazać się miał blisko dwie dekady po premierze ostatniego zeszytu, poczułem euforię. Album „Wbrew sobie”, choć od biedy można było uznać go za finał historii, pozostawiał za sobą wiele luźnych wątków, które zasługiwały na to, by zamknąć je i jednocześnie uhonorować dzieło Bogusława Polcha i Macieja Parowskiego. Jak z tym zadaniem poradziło sobie tak długo wyczekiwane „Wrogie przejęcie”?

Od strony fabularnej komiks sprawia wrażenie brzydkiego kaczątka, które po wielu perypetiach ma szansę rozwinąć się w pięknego łabędzia. Niestety nie dzieje się tak, a poziom opowiedzianej historii zwyżkuje i opada niczym notowania akcji w dobie giełdowego kryzysu. Dobre sceny przeplatają się z sekwencjami nudnymi, wydumanymi i nadmiernie skomplikowanymi, aby zaciekawić odbiorcę. Owszem, komiks powinien zmuszać nas w pewnym stopniu do myślenia, ale z pewnością nie do zastanawiania się „co autor miała na myśli”. Parowski podejmuje akcję nowego albumu dokładnie w miejscu, w którym zakończył ją w trzecim tomie. Biorąc pod uwagę ile czasu minęło pomiędzy publikacją dwóch tomów jest to posunięcie co najmniej ryzykowne. Osoba nie zaznajomiona z realiami świata przedstawionego i poprzednimi perypetiami Kovala, w żaden sposób nie będzie w stanie odnaleźć się w tej historii. Jednak, jak przyznali sami autorzy, jest to dzieło przeznaczone dla fanów serii, dlatego niekoniecznie można fakt ten uznać za znaczącą wadę.

„Wrogie przejęcie” ma o wiele większy problem, a mianowicie brak zrozumienia ze strony zagorzałych miłośników serii. Narracja prowadzona jest bardzo chaotycznie, a  wiele plansz wydaje się wręcz wyrwanych z kontekstu. Ogólnie rzecz biorąc po skończeniu lektury odnosi się wrażenie, że wydawnictwu przydałoby się jeszcze kilka(naście) dodatkowych stron, które wyjaśniałyby i uzasadniały fabularne przeskoki oraz wiele innych rzeczy, które znajdziemy w komiksie. Nie chcę psuć czytelnikom zabawy, ale moje narzekania wypada poprzeć jakimś dowodem, a trudno o taki bez uciekania się do zdradzenia elementów fabuły. Ale cóż, oto i przykład: Koval zamknięty w miejskim areszcie, w trakcie przesłuchania, a na następnej stronie, jak gdyby nigdy nic, wysiada z opancerzonej ciężarówki i biegnie poprzez las oraz góry w kierunku czegoś co przypomina muzeum wsi lubelskiej. Język, którym posługują się postaci również uległ metamorfozie. Niestety na niekorzyść. Jest mniej błyskotliwy i pozbawiony wyrazistości oraz humoru, które zastąpiono wykropkowanymi wulgaryzmami oraz wtrąceniami z języków obcych. Jeśli dodamy do tego wiele mało ciekawych i „płaskich” rozwiązań wątków pobocznych, kilka wątpliwych decyzji scenariuszowych oraz na dobrą sprawę nic nie wyjaśniające, pozbawione dramatyzmu zakończenie - to okazuje się, że od strony fabularnej „Wrogie przejęcie” reprezentuje może nie fatalny, ale z pewnością niski poziom.

Strona graficzna niesie ze sobą pewną poprawę w porównamy do tomu poprzedniego. Cóż, przynajmniej jeśli chodzi o szkice. Postaci zyskały na szczegółowości i straciły na rażącej karykaturalności, jednak wciąż daleko im do poziomu, jaki reprezentował, szczytowy w moim odczuciu, tom drugi. Bogusław Polch może nie zrezygnował z „chamskiej” i grubo ciosanej konturówki, ale w znaczącym stopniu ograniczył ją. Nie razi już ona tak bardzo i nie odciąga oka czytelnika od szczegółów swoją nachalnością. Pewna asymetryczność kadrów oraz ich wzajemne przenikanie się z tłami podkreślają dynamizm rozrysowanych wydarzeń i potrafią nie tylko przykuć uwagę odbiorcy, ale również w wielu miejscach zaskoczyć go. Nie można jednak stwierdzić o szacie graficznej „Wrogiego przejęcia”, że jest bez wad. Choć postaci zyskały na szczegółach, to w bardzo widoczny sposób zubożały tła. Brakuje w nich czegoś, co można by nazwać „wystrojem”, przez co kadry sprawiają wrażenie nieco sterylnych. W wywiadzie zamieszczonym w komiksie autor podkreślił, że jest to zabieg celowy, ponieważ chciał on więcej ze szkiców uwypuklić za pomocą koloru. Nie chcę podważać autorytetu ani kompetencji Polcha, jednak wydaje mi się, że był to pomysł mocno chybiony. Kolorystyka komiksu jest niekonsekwentna i najwyraźniej nie zdecydowano się, czy ma być brudna i sponiewierana czy może też pastelowa. Z pewnością jednak nie podkreśla niczego.

„Wrogie przejęcie” okazało się dla mnie dużym rozczarowaniem. Głównie ze względu na warstwę fabularną. Odejście, nie kompletne, ale mimo wszystko zauważalne, od konwencji cyberpunkowej/hard s-f na rzecz wyciągniętej w zasadzie znikąd ezoteryki razi i nieco burzy mit Funky’ego Kovala. Co więcej, w komiksie najzwyczajniej w świecie brakuje ekspozycji, która wyjaśniłaby wiele z zachodzących na planszach wydarzeń. Niestety komiks wydaje się być mocno poszatkowany i wielu odbiorców, nawet zagorzałych miłośników serii, będzie musiało uciec się do zgadywanek i domysłów, aby móc poskładać do kupy przedstawioną historię. Wątpliwe rozwiązania scenariuszowe i co najwyżej przeciętna oprawa graficzna dopełniają obrazu dzieła, który mógł stać się czymś wspaniałym, a okazał się zawodem. Takiego finału nikt się nie spodziewał. Choć w komiksie znajduje się kilka jasnych punktów to głównym powodem, aby go nabyć jest chyba wartość sentymentalna jaką żywimy do dawnych przygód Funky’ego.

 

Tytuł: "Funky Koval" tom 4: "Wrogie przejęcie"

  • Scenariusz: Maciej Parowski
  • Rysunki: Bogusław Polch
  • Oprawa: miękka
  • Format: 215x 90 mm
  • Stron: 50
  • Cena: 21,9 zł
  • Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
  • Data publikacji: 11.2011 r.
  • Cena: 21,90 zł

Dziękujemy wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...