"7 psychopatów" - recenzja

Autor: Ania Stańczyk Redaktor: Motyl

Dodane: 18-12-2012 23:58 ()


 

Weź kartkę.

Wymyśl tytuł.

Napisz scenariusz.

 

Marty pierwsze dwa kroki ma już za sobą. I choć powinno być z górki, nie jest. Nie pomagają nawet profilaktycznie zwiększane dawki alkoholowych wspomagaczy wyobraźni. „7 psychopatów” to film, który powstaje na oczach widza. W bólach rodzi się każda linijka dialogów, a kolejne sceny powoli wkraczają w życie bohaterów. Zdesperowany wymyślacz fabuł coraz mocniej wsiąka w świat swojego skryptu, tak że w końcu ciężko jest odróżnić fikcję od rzeczywistości. Zabawy z konwencją przeprowadzone są w sposób nie zawsze subtelny, jednak zawsze dowcipny – a chyba taki był cel reżysera.

Jako miłośniczka absurdu i klimatów rodem z produkcji Tarantino, muszę szczerze przyznać, że dawno nie bawiłam się w kinie równie dobrze. „7 psychopatów” nie pretenduje do miana filmu z uniwersalnym i wiecznie aktualnym przesłaniem, który zapisze się złotymi zgłoskami w historii kina. Nie będzie również laureatem żadnych Cezarów, Oscarów, ani innych Palm w szponach Złotych Niedźwiedzi. To po prostu dobrze nakręcona historia, okraszona ciętymi dialogami, o nieprzewidywalnych zwrotach akcji. To po prostu komedia, ale uwaga! Śmieszna (tu następuje krótka dygresja autora, która nie ma nic wspólnego z omawianym filmem).

Od pewnego czasu zaczynam wątpić w komedie. Czasem uczucie to ustępuje myśli, że to może jednak z moim poczuciem humoru jest coś nie tak. A potem znów idę do kina, na kolejny „zapewniam-cię-uśmiejesz-się-do-rozpuku” i zwątpienie powraca ze zdwojoną siłą. Być może wszystkiemu winne jest moje nieuleczalne zamiłowanie do pastiszu, absurdu i ironii, których ostatnimi czasy jak na lekarstwo. Bowiem oparcie komedii na tych trzech elementach wymaga od reżyserów znacznie więcej zachodu – trzeba wykazać się inteligencją, jakieś dialogi wymyślić... A po co, skoro najlepiej i tak sprawdza się stary schemat pierdzenia na ekranie?

(tu kończy się krótka dygresja autora, która nie ma nic wspólnego z omawianym filmem, jednakże o dziwo łączy się z treścią kolejnego akapitu)

U Martina McDonagha pierdzenia nie ma. Są za to hektolitry krwi, przenikanie się rozmaitych konwencji znanych nam z historii kina, i co najważniejsze – siedmiu psychopatów. Każdy z nich jest wyjątkowy i tak charyzmatyczny, że z powodzeniem mógłby udźwignąć w pojedynkę fabułę całego filmu. W efekcie tak wysokiego stężenia krwawego obłędu ekran zamienia się w kalejdoskop, w którym obrazy zmieniają się z szaloną prędkością, nie pozwalając widzowi odetchnąć. Każda z postaci pojawiających się przed naszymi oczami jest niebywale charakterystyczna – począwszy od ciapowatego Marty’ego, przez tryskającego testosteronem Charliego, po głęboko religijnego Hansa (jak zwykle owiany aurą niesamowitości Christopher Walken). Reżyserowi udało się zebrać fantastycznych aktorów, którzy z lekkością przyjęli na siebie role zapalonych zabijaków.

Kolejne poczynania bohaterów rzadko mają wiele wspólnego ze zdrowym rozsądkiem, jednak ich efekty są, jakby nie patrzeć, „epickie” i obejmują nawet heroiczną, finałową strzelaninę. Cięte, niekiedy nawet błyskotliwe dialogi dopełniają całości, dając solidne niemal dwie godziny rozrywki, która nie kończy się na napisach... Jako niezobowiązujący film na zimne, leniwe wieczory – zdecydowanie polecam.

 7/10

Tytuł: "7 psychopatów"

Reżyseria: Martin McDonagh

Scenariusz: Martin McDonagh

Obsada:

  • Colin Farrell
  • Sam Rockwell
  • Woody Harrelson
  • Christopher Walken
  • Tom Waits
  • Abbie Cornish
  • Olga Kurylenko
  • Harry Dean Stanton

Muzyka: Carter Burwell

Zdjęcia: Ben Davis Ben Davis

Montaż: Lisa Gunning

Scenograf: David Wasco

Kostiumy: Karen Patch

Czas trwania: 110 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...