"Nie bój się ciemności" - recenzja

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 04-09-2011 21:24 ()


Kiedy byłem dzieckiem nic nie przerażało mnie tak bardzo jak ciemność. Brak światła niczym gigantyczna soczewka skupiał i wyolbrzymiał wszelkie moje lęki. Każdy odgłos wydawał się nieść ze sobą zagrożenie. W skrajnych przypadkach potrafiłem przechodząc z jednego pokoju do drugiego zapalić po drodze wszystkie światła w mieszkaniu. Z wiekiem oswoiłem się z ciemnością i przekonałem się, że nie ma tam niczego poza tym, co tworzy moja wyobraźnia. Film sygnowany nazwiskiem Guillermo del Toro (odpowiedzialny za scenariusz) wydał mi się interesujący właśnie ze względu na tytuł. „Nie bój się ciemności” wydaje się być dla horroru niemal antyreklamą. Mrok i nieznane, które się w nim kryje - od wieków stanowią jeden z kamieni węgielnych budowania nastroju, atmosfery oraz uczucia osaczenia i lęku. Obłaskawiając ciemność reżyser znakomitego „Labiryntu Fauna” zdaje się strzelać sobie w stopę. Pytaniem pozostaje czy strzał ten jest strzałem w dziesiątkę czy bolesną nauczką?

Popatrzmy więc na „Nie bój się ciemności” jak na stopę. W pierwszych minutach filmu wydaje się, że pędzący pocisk mija ciało reżysera niewyrządziwszy mu  trwałych szkód. Sceny poprzedzające właściwą czołówkę, a także sama czołówka są ciekawe, trzymają w napięciu i ogólnie rzecz biorąc świetnie dałyby sobie radę jako oddzielna miniatura filmowa. Niestety, tuż po napisach początkowych nasza alegoryczna kula wykonuje ciasny zwrot i urywa twórcom duży palec. Scenarzyści zaserwowali nam bowiem do bólu stereotypową sytuację.

Skłócone małżeństwo, dziecko trafiające w ręce ojca i nowej kobiety jego życia, co prowadzi do problemów z ponowną integracją podstawowej komórki społecznej. Mam już serdecznie dość tego powielanego w nieskończoność schematu. Obserwowanie kolejnej „trudnej” rodziny walczącej o unormowanie stosunków panujących pomiędzy jej członkami prowadzi u mnie do silnego odruchu wymiotnego i uczucia frustracji wywołanego wrażeniem skrajnej powtarzalności. Byłbym w stanie to przełknąć, gdyby twórcy umieścili wzmiankowaną rodzinę w sytuacji, wywołującej może nie grozę, ale uczucie autentycznego niepokoju i niepewności. Niestety, „Nie bój się ciemności” jest filmem o wiele bardziej męczącym niż strasznym. Zamiast nękać podświadomość i pobudzać wyobraźnię do wyciągania na wierzch lęków autorzy postawili na dosłowność. Schemat straszenia w filmie opiera się na sztampowym rozwiązaniu – uśpić czujność widza, a następnie uderzyć znienacka po uszach i oczach za pomocą ogłuszających dźwięków i nagle wyskakujących skądś potworów/duchów/nietoperzy/co-tam-sobie-scenarzysta-uznał-za-straszne. Obraz bardzo szybko wpada w niezdrowy i męczący rytm, który skutecznie umniejsza przyjemność czerpaną z seansu. Ciąg „scena rodzinna – scena usypiacz czujności – nagły atak” powtarza się w produkcji z wzorcową regularnością, wprowadzając do filmu poczucie dłużyzny, monotonii i zmęczenia, a także skutecznie zabijając uczucie strachu. Co więcej, fakt, że wszystkie postaci istotne dla historii są nad wyraz bezosobowe w połączeniu z średnim/kiepskim aktorstwem stanowi gwóźdź do trumny.

Czego by o filmie nie mówić, to nie można mu zarzucić wiele odnośnie strony audiowizualnej. Po raz kolejny mamy tu do czynienia z obrazem, którego walory estetyczne znacząco (a w zasadzie miażdżąco) przewyższają walory merytoryczne. Scenografia willi, w której toczy się akcja, została wykonana niezwykle pieczołowicie. Szczególnie urzekły mnie ogrody otaczające posiadłość Blackwooda. Reżyser doskonale poradził sobie z kreowaniem niemal idyllicznej atmosfery kryjącej w sobie niezauważalne na pierwszy rzut oka zagrożenie, a także z budowaniem nastroju fałszywego bezpieczeństwa. Niestety, jak już wspomniałem, atmosfera ta służy jedynie temu, aby zastosować najstarszą sztuczkę w podręczniku scenarzystów filmów grozy. Cóż, widać nie można mieć wszystkiego. Należy również dodać, że samo „burzenie” jej również nie wygląda nadzwyczajnie. Poza sceną w łazience scenarzyści oferują nam standardowy zestaw strachów wyskakujących z szafki, pieca, spod łóżka itp. Do jednych z niewielu mocnych punktów produkcji należy doskonała ścieżka dźwiękowa. Zarówno różnorodne, jednak nieodmiennie stojące na wysokim poziomie utwory, jak i efekty dźwiękowe walnie przyczyniają się do budowania atmosfery gęstej jak smoła. Szkoda tylko, że praca dźwiękowców idzie na marne.

"Nie bój się ciemności" jest obrazem bardzo nierównym. Z jednej strony rozczarowuje kiepskim scenariuszem, dłużyzną, nieciekawymi bohaterami i kiepskim aktorstwem, z drugiej urzeka swą plastycznością, na którą składają się doskonała scenografia oraz świetne udźwiękowienie. Ostatecznie na niekorzyść dzieła przemawia wspomniany już męczący i powtarzalny tryb narracji. Nie mogę tego filmu z czystym sercem polecić fanom kina grozy, bowiem nie znajdą tu nic nowego.

 5/10

Tytuł: "Nie bój się ciemności"

Reżyseria: Troy Nixey

Scenariusz: Guillermo del Toro, Matthew Robbins

Obsada:

  • Katie Holmes
  • Guy Pearce
  • Bailee Madison
  • Jack Thompson
  • Alan Dale
  • Julia Blake

Muzyka: Marco Beltrami, Buck Sanders

Zdjęcia: Oliver Stapleton

Montaż: Jill Bilcock

Scenografia: Roger Ford      

Kostiumy: Wendy Chuck

Czas trwania: 99 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...