"Smerfy" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 22-08-2011 23:13 ()


Chyba nie tak wyobrażali sobie ekranizację „Smerfów” sympatycy niebieskich ludzików, mieszkających w domkach w kształcie muchomorów. Chociaż chciałoby się rzec, iż animacja wygląda smerfastycznie, to bliższe produkcji będą słowa Marudy - nie cierpię marnych scenarzystów.

Często zapomina się, że „Smerfy” po raz pierwszy pojawiły się w komiksie Peyo ponad pół wieku temu, a serial animowany, na którym wychowało się niejedno pokolenie, zintensyfikował popularność maluchów stawiających dzielny opór podłym sztuczkom Gargamela. Odpowiedniego materiału na udany obraz było zatem co nie miara. Warto tylko wspomnieć o takich klasykach jak „Czarne Smerfy” czy „Kosmosmerf”, które pokazują kunszt Peyo, rozpiętość jego pomysłów oraz  swobodne łączenie wątków, począwszy od grozy na s-f kończąc. Sama galeria setki bohaterów pozostawiała olbrzymie pole do popisu. Jednak w rękach partaczy pokroju Raja Gosnella - odpowiedzialnego za zniszczenie animowanej ikony "Scooby-Doo" oraz scenarzystów nieskalanych iskrą bożą (na koncie "perełki" pokroju "Norbita" czy "Małolatów na obozie") - nie było szans na powodzenie projektu.

Autorzy „Smerfów” nie wzięli sobie do serca prac belgijskiego twórcy, bowiem dostarczyli wyjałowiony z jakichkolwiek pomysłów obraz, który zamiast bawić od początku straszy kliszami, a co gorsza nachalnym product placementem. Nowy Jork to jedna wielka reklama, przyprawiająca o oczopląsy i ból głowy. W miarę porządnie wypada jedynie prolog, ukazujący codzienne życie w wiosce smerfów, a także Gargamela starającego się pozyskać magiczną esencję z ciał niebieskich bohaterów. Za sprawą Ciamajdy Papa Smerf wraz z garstką podopiecznych przenosi się do Wielkiego Jabłka, a tuż za nimi podąża czarnoksiężnik z Klakierem. Dalszy tok fabuły bardzo łatwo przewidzieć. Smerfy trafiają pod strzechy Patricka Winslowa i jego brzemiennej żony, którzy starają się dopomóc im w powrocie do rodzinnej wioski. Przeszkodzić im może – cóż za zaskoczenie - sam Gargamel. W tle rywalizacji dobra ze złem czkawką odbija się wątek związany z kampanią reklamową kosmetyków - pasujący jak pięść do oka w opowieści o niebieskich bohaterach. 

Moim zdaniem autorzy niepotrzebnie osadzili akcję obrazu w świecie ludzi. Co przy "Zaczarowanej" sprawdziło się bez zarzutu, tutaj okazało się gwoździem do trumny. Gagi nie śmieszą ograniczając się do kloaki (oddawanie moczu w restauracji niech będzie trafnym przykładem), ludzkie kreacje są niewykorzystane, a smerfy wyglądają mało smerfnie. Jeżeli twórcy zdecydowali się skonfrontować bohaterów zaczarowanego lasu z hałaśliwą metropolią, to ten niecodzienny mariaż wypadł blado. Jazda taksówką, pościg w sklepie z zabawkami i zachwyt nad magicznym urządzeniem zwanym laptopem to kropla w oceanie możliwości, jakie dawało zderzenie dwóch odmiennych światów – bajkowej, kolorowej, naładowanej pozytywną energią krainy z szarym, materialistycznym światem.  

  Oddzielną kwestią pozostają dialogi - w polskiej wersji językowej rozpisane tradycyjnie przez Bartosza Wierzbiętę. Nie każdy dowcip posiada siłę rażenia, a zaproponowany humor częściej wywoływał salwy śmiechu u rodziców niż ich pociech. Zdecydowanie za mało Zgrywusa. W tym tyglu marności nie można mieć zarzutu do dwóch postaci - Marudy, bo narzekanie to polski sport narodowy, oraz Klakiera, któremu najbliżej do swojego pierwowzoru - szkoda tylko, że nie gada zbyt często. Z kolei Gargamel w kreacji Hanka Azarii to postać tragiczna, naznaczona piętnem głupoty i nieudolności, przypominająca bardziej pensjonariusza zakładu dla obłąkanych niż maga. Aktor nie znalazł koncepcji na wiarygodne sportretowanie czarnoksiężnika borykającego się z przytłaczającym bogactwem betonowej dżungli.

„Smerfom” daleko do dzieł wychodzących z taśmy produkcyjnej Pixara czy nawet wytwórni Dreamworks. Nie przeszkodziło to jednak obrazowi Gosnella osiągnąć sukces komercyjny. Świadczy to jedynie o niskich wymaganiach i niewyszukanych gustach widzów za oceanem, a także, że z łatwością nabieramy się na kino masowe ziejące przeraźliwą pustką intelektualną. Zatem do kogo kierowany jest ten film? Najmłodszym nie wszystkie elementy wydadzą się zrozumiałe, natomiast ci, którzy wychowali się na serialu animowanym i z nostalgią będą szukać w kinie czaru smerfnych opowieści srogo się zawiodą. Mogą wyjść z kina w mało smerfnym nastroju. Hollywood specjalizuje się w niszczeniu ikon popkultury. Fabryka koszmarów zarżnęła właśnie kolejny pomysł na lekki i przyjemny obraz familijny.   

 3/10

Tytuł: "Smerfy"

Reżyseria: Raja Gosnell

Scenariusz: Jay Scherick, David Ronn, David N. Weiss, J. David Stem

Na podstawie komiksu Peyo

Obsada:

  • Hank Azaria
  • Neil Patrick Harris
  • Jayma Mays
  • Sofía Vergara
  • Jonathan Winters
  • Alan Cumming
  • Katy Perry
  • Fred Armisen
  • Anton Yelchin

Muzyka: Heitor Pereira

Zdjęcia: Phil Meheux

Montaż: Sabrina Plisco

Scenografia: Bill Boes  

Kostiumy: Rita Ryack

Czas trwania: 103 minuty

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...