"Transformers: Dark of the Moon" - recenzja druga

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 05-07-2011 21:52 ()


Revange of the Fallen = Fall of the Vengefull

 

O Michaelu Bayu krąży opinia, że jest to reżyser, któremu trudno odróżnić efekty specjalne od fabuły. Najczęściej spotykanym stwierdzeniem dotyczącym jego filmów jest to, że zawsze są one niesamowicie wręcz efektowne, pełne dziur fabularnych i błędów logicznych. Mając w pamięci choćby „Armageddon” trudno się nie zgodzić z tym tokiem myślenia. Pomimo  owych charakterystycznych cech, kino Baya odznacza się rentownością inwestycji i raz po raz dostarcza hollywoodzkim włodarzom ogromnych ilości gotówki. Tak samo rzecz miała się z „Transformers”. Część pierwszą zgodnie chwalono za umożliwienie powrotu do życia zdawałoby się wymarłej serii. Część druga z kolei została zarówno przez krytyków, jak i widzów zmieszana z błotem za głupotę scenariusza, dłużyzny i nadmierne eksponowanie bynajmniej nie aktorskich atrybutów Megan Fox. I oto przed ogromnymi robotami stoi najtrudniejsza z przemian. Czy Optimusowi i spółce uda się przetransformować porażkę, jaką okazała się „Zemsta upadłych” w film godny uwagi nie tylko ze względu na efekciarskość?

 

Transformers – robots in disguise

 

Tuż przed seansem wdaliśmy się w kilka gorących dyskusji dotyczących oczekiwań stawianych przed najnowszą odsłoną przygód „Transformers”. Osobiście byłem święcie przekonany, że to co za chwilę ujrzymy, w myśl zasady „więcej, mocniej, bardziej”, okaże się filmem niewyobrażalnie efektownym, a zarazem przebijającym pod względem głupoty nawet słynne „happy time” z części pierwszej i mechaniczną mosznę z sequela. Moje oczekiwania zostały zaspokojone jedynie połowicznie. „Dark of the Moon” okazał się bowiem filmem, który w porównaniu do „Zemsty....” wspina się wręcz na wyżyny intelektualizmu. Ale od początku, najnowsza część przygód robotów ukrywających się na Ziemi opowiada o poszukiwaniu tajemniczego artefaktu z zamierzchłej przeszłości Cybertronu – potężnej technologii, która mogła raz na zawsze zakończyć wojnę pomiędzy Autobotami a Decepticonami. Ówczesny przywódca Autobotów starał się wywieźć ów artefakt i ukryć go, ale zrządzeniem scenariusza rozbił się na Księżycu. Współcześni spadkobiercy Autobotów starają się przechwycić rozbity statek zanim zrobią to Decepticony.  Ta z pozoru prosta historia rozwija się i komplikuję, czyni to jednak w sposób kontrolowany oraz nieprowadzący do zbytniego chaosu. Całość, choć z pewnością nie wybitna została zgrabnie przedstawiona, w sposób łatwo przyswajalny dla odbiorcy. Stosunkowo prosty i pozbawiony wydumanych zwrotów fabularnych, a jednocześnie obfitujący w dynamiczne sceny akcji scenariusz doskonale wpasowuje się w specyfikę filmu Baya. Od historii o wojnie robotów nie wymagam niczego więcej jak w miarę logicznego uzasadnienia konfliktu i właśnie to otrzymałem, dlatego też nieskomplikowaną oraz w miarę spójną fabułę „Dark of the Moon” uznaję za plus.

Zadowalające są również gra aktorska i kreacje bohaterów filmu. Powracają niemal wszystkie znane twarze, plus kilka nowych. Zaletą produkcji jest niewątpliwie fakt, że zdecydowanie ograniczono elementy humorystyczne w postaci rodziców protagonisty na rzecz znacznie poważniejszych relacji pomiędzy Autobotami i Decepticonami. Ogólnie rzecz biorąc najnowsza odsłona serii ma o wiele poważniejszy ton, a także mroczniejszy charakter niż niemal slapstickowe poprzedniczki. Mniej tu żartów za to więcej scen przedstawiających dyskusję na temat wojny oraz wewnętrzne refleksje i odczucia bohaterów. Nie czyni to z „Transformers 3” filmu psychologicznego o mechach, ale stanowi miłą odmianę oraz bardziej pasuje do opowiadanej historii o wojnie, zdradzie i zagładzie. Aktorstwo stoi w większości przypadków na zadowalającym (ludzcy protagoniści) lub nawet nieco wyższym poziomie (Peter Cullen i Hugo Weaving jako głosy przywódców dwóch zwalczających się frakcji transformersów).

Na osobny komentarz zasługuje usunięcie z obsady Megan Fox i zastąpienie jej przez postać Carly. Ruch ten wywołał szczególnie gorące debaty męskiej części widowni, jednak w moim odczuciu był uzasadniony. Megan, która według mnie najlepiej sprawdziłaby się w produkcjach przeznaczonych dla dorosłego odbiorcy, w poprzedniej części poświęcono zbyt wiele czasu ekranowego. Wyciągnąwszy wnioski, reżyser ograniczył rolę Carly, więc na ekranie jest jej tyle, ile być powinno. Rosie Huntington-Whiteley jest aktorką o niebo lepszą niż Fox, co wielki wyczynem nie jest, ale sekwencje z jej udziałem ogląda się z przyjemnością, nawet mimo nieco drętwych dialogów niezbyt oddających chemię pomiędzy parą bohaterów.

 

Transformers – bitwa o Chicago

 

Należy to powiedzieć już na wstępie sekcji poświęconej stronie audio-wizualnej filmu. Pod tym względem „Transformers: Dark of the Moon” absolutnie miażdży widza atakując jego percepcję lawiną efektownych, wyszukanych i niesamowicie zrealizowanych bodźców, że w zaciemnionej sali kinowej można mieć problemy z odszukaniem swojej szczęki, która już w otwierającej scenie gigantycznej bitwy transformersów odrywa się od reszty ciała i rozpoczyna swobodny spadek w kierunku podłogi. A to dopiero początek. Ogromne roboty wykreowano po mistrzowsku. Dla ludzi lubiących statystyki podam kilka przykładów – przeciętny robot w filmie składa się z około 1 600 000 wieloboków tworzących niemal 300 000 elementów pokrytych prawie 3000 teksturami. Ci, których nie przekonują suche liczby muszą zobaczyć film na własne oczy. Postacie są pełne detali, które rozpalą do białości każdego technofetyszystę, oraz animowane w tak naturalny sposób, że bez trudu jestem sobie w stanie wyobrazić Optimusa i Ironhide’a spacerujących po ulicach.

Niesamowite wrażenie robią nie tylko same modele Autobotów i Decepticonów, ale przede wszystkim ich interakcje z otoczeniem. Chaos i zniszczenie będące wynikiem walk toczonych przez stalowych gigantów oddano w filmie perfekcyjnie. Tony sypiącego się gruzu, łamanych rusztowań, deszcz szklanych odłamków oraz eksplozje wyglądają realistycznie oraz naturalnie, a brutalne starcia pomiędzy robotami porażają swoją dynamiką, a także zawartym w nich ładunkiem czystej mocy i energii. Należy tu zaznaczyć, że najnowsza odsłona serii jest filmem bardzo brutalnym – pod warunkiem, że uznamy szalejące po ekranie roboty za istoty żywe w równym stopniu co ludzie. Nie chodzi mi tu o sceny Decepticonów pacyfikujących miasto i dziesiątkami zabijających ludzi na ulicach. Jeżeli uświadomimy sobie, że potężne maszyny toczące ku uciesze widza zażartą walkę są czującymi i myślącymi istotami, to sceny miażdżonych głów, odrywanych kończyn czy rozpruwanych korpusów zaczynają niepokoić. W filmie nie brak scen dosadnie przedstawiających ową „technologiczną brutalność” sprawiającą, że atmosfera produkcji staje się gęstsza, mroczniejsza, co doskonale współgra ze scenariuszem przedstawiającym wieloletni konflikt między maszynami. Stanowi to miłą odmianę od nieco cukierkowej części pierwszej i głupkowatej części drugiej.

Dzieło Baya ukazuje brutalną wojnę w całym jej mrocznym splendorze. A żeby dodatkowo wgnieść widza w fotel czyni to w technologii 3D. Sens stosowania trójwymiarowego obrazu w filmach jest tematem dla wielu widzów dyskusyjnym i znaczna część odbiorców uważa efekt 3D za próbę naciągania widzów na droższy bilet. Jednak według mnie jej zastosowanie w „Transformers 3” jest w pełni uzasadnione. Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że jest to tylko zasłona dymna odwracająca uwagę od niedoróbek scenariuszowych lub wizualnych. Walka, gdy przed naszymi oczami przelatują pociski i odłamki, a tytaniczne zmagania rozgrywają się niemal na wyciągnięcie ręki, jest o wiele bardziej efektowna i emocjonująca. Również cyfrowe modele statków inwazyjnych i robotów wyglądają interesująco wyposażone w głębię, niż jako płaski obraz. 3D zastosowane w „Dark of the Moon” to świetny przykład zgodności technologii z założeniami, a także koncepcją filmu.

Niesamowita strona wizualna wspierana jest przez bardzo dobre udźwiękowienie. O ile muzyka nie stoi na najwyższym poziomie i często najzwyczajniej ginie w zgiełku bitew, o tyle efekty dźwiękowe nie ustępują swoim wizualnym odpowiednikom. Odgłosy walki potężnych maszyn zawierają w sobie siłę, którą porównać można chyba tylko z odgłosem zderzenia dwóch rozpędzonych pociągów towarowych. Poza czystą i niemal fizycznie odczuwalną mocą, najnowsza odsłona serii po prostu ciekawie brzmi. Odgłosy towarzyszące wystrzałom, eksplozjom czy też „funkcjom życiowym” maszyn są interesujące i na tyle obce, by podkreślić ich pozaziemski rodowód, a zarazem na tyle znajome, aby widz nie tracił czasu na rozważania w stylu „co to do diaska miało być?”.

 

Transformers - more than meets the eye

 

Transformers: Dark of the Moon” okazał się pozytywnym zaskoczeniem. Co prawda nie jest to film ani ambitny, ani intelektualny, ale przecież nie tego należy oczekiwać po eskapistycznym kinie science-fiction. W dziedzinie dostarczania prostej i niewyszukanej rozrywki film Baya prześciga wszystko o kilka długości, co ostatnio dane mi było widzieć. W produkcji tej znalazło się miejsce zarówno na (dość) ciekawą i (stosunkowo) inteligentną historię, wartką akcję połączoną z wgniatającymi w fotel efektami specjalnymi oraz na odrobinę humoru i romansu. Obraz jest niemal idealnym wakacyjnym filmowym koktajlem i mogę go z czystym sercem polecić.

 6/10

Transformers 3 - recenzja pierwsza

 

Tytuł: "Transformers: Dark of the Moon"

Reżyseria: Michael Bay

Scenariusz: Ehren Kruger

Obsada:

  • Shia LaBeouf
  • Rosie Huntington-Whiteley
  • Josh Duhamel
  • John Turturro
  • Tyrese Gibson
  • Patrick Dempsey
  • Frances McDormand
  • John Malkovich
  • Kevin Dunn
  • Julie White
  • Ken Jeong
  • Buzz Aldrin
  • Bill O'Reilly

Muzyka: Steve Jablonsky

Zdjęcia: Amir M. Mokri

Montaż: William Goldenberg, Roger Barton, Joel Negron

Scenografia: Nigel Phelps

Kostiumy: Deborah Lynn Scott

Czas trwania: 154 minuty


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...