"Kawaler de Lagardere" - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 15-06-2011 20:19 ()


Ci spośród grona czytelniczej braci, którzy jeszcze przed kilkoma laty z rozrzewnieniem wspominali publikowaną w „Świecie Młodych” twórczość Tadeusza Raczkiewicza obecnie mogą czuć się nad wyraz dopieszczani. Wydawnictwo Ongrys sukcesywnie przypomina dawne dzieła „ojca” Tajfuna, czego przejawem jest opublikowany niedawno album „Kawaler de Lagardere”.

Przeglądając kolejne stronice tegoż tytułu trudno wyzbyć się odczucia obcowania z dziełem aż nazbyt przesadnie archaicznym - tak od strony formalnej, jak i konstrukcji fabularnej. Tyle, że akurat w tym przypadku podobne odczucia są jak najbardziej wskazane. Rzecz bowiem powstała przed niemal dwudziestoma laty na potrzeby „Świata Młodych”, a jej klimat z miejsca zdradza inspiracje awanturniczymi powieściami utrzymanymi w duchu maniery płaszcza i szpady. I nic w tym dziwnego, bo treść komiksu luźno nawiązuje do bestsellerowej powieści pióra Paula Févala pt. „Le Bossu”, opublikowanej pierwotnie w roku 1857 (a z czasem przenoszonej również na mały i duży ekran). Podobnie jak pierwowzór, również komiks Raczkiewicza przenosi czytelnika do przełomu XVII i XVIII stulecia, czyniąc go świadkiem intrygi księcia z rodu Gonzagów dążącego do przejęcia majątku Filipa Lotaryńskiego. Sęk w tym, że na przeszkodzie zbrodniczych zamierzeń staje Henryk de Lagardere, bystry i nie mniej biegły w szermierce szlachcic. To z kolei staje się osią fabuły naznaczonej licznymi pościgami i rzecz jasna pojedynkami, bez których nie sposób wyobrazić sobie pełnokrwistej opowieści z wzmiankowanego gatunku płaszcza i szpady.

Autorska spółka nie uniknęła niestety „potknięć” chwilami aż nazbyt prędko przenosząc czytelnika poprzez czas i przestrzeń. To z kolei wprawia w poczucie, że tym mało eleganckim sposobem prawdopodobnie omijamy znaczne fragmenty literackiego pierwowzoru. Widać jednak taką metodykę transkrybowania powieści na język komiksu obrał Tadeusz Raczkiewicz (co zresztą można stwierdzić na podstawie wcześniejszych tytułów z jego dorobku). Naczelna intryga zdaje się jednak wystarczająco przekonująca - o ile rzecz jasna zechcemy pamiętać, że utwór ten powstał według prawideł rządzących nieco już archaicznym gatunkiem literatury.

Fascynatów IX Muzy, których pamięć sięga lat osiemdziesiątych nie trzeba przekonywać, że Tadeusz Raczkiewicz był jednym z najbardziej lubianych komiksowych twórców angażujących się na potrzeby „Świata Młodych”. Stąd też raczej trudno przypuszczać, aby „Kawaler de Lagardere” miał realne szansę zainteresować nieco młodszych wielbicieli historyjek obrazkowych, którym nie dane było „załapać” się na czasy świetności legendarnej gazety. Ci jednak, którzy z rozrzewnieniem wracają myślami do czasów publikacji m.in. „Piętnastoletniego Kapitana” czy „Dwóch lat wakacji” zyskają rzadką okazję, aby poczuć ten sam entuzjazm, z jakim podziwiali prace gubińskiego twórcy na przestrzeni lat osiemdziesiątych. Pod względem estetyki graficznej „Kawaler…” w niczym nie odbiega od klasycznych prac tego autora. I chociaż nie ustrzegł się on błędów rysunkowych charakterystycznych dla utalentowanych samouków (zaburzenia proporcji, nieprzekonujące skróty perspektywiczne przejawiające się chwilami nieco komicznym ujmowaniem postaci), to jednak bez tych pozornych mankamentów komiks zatraciłby jedyny w swoim rodzaju urok przypisany wyłącznie pracom Tadeusza Raczkiewicza. Nie zabrakło nawet muszkietera o charakterystycznym „habsburskim” owalu twarzy zaskakująco przypominającym głównego bohatera „Tajemnicy Kamiennego Lasu”.

Jak wyżej wspomniano „Kawaler…” młodzieniaszkiem nie jest, gdyż liczy sobie już niemal dwie dekady. Fakt zapoznania czytelników z tą opowieścią dopiero w roku 2011 spowodowany został zakończeniem rynkowego bytu „Świata Młodych”, bowiem zrządzeniem losu druk premierowego epizodu komiksu Raczkiewicza zaplanowano na schyłek lipca 1993. Tyle, że publikacji gazety zaprzestano zaledwie tydzień wcześniej… Jakby tego było mało kolor i tekst plansz przepadł w redakcyjnych archiwach. Autorowi pozostały zatem czarnobiałe plansze z „dymkami” pozbawionymi tekstów. Jak się jednak okazało wystarczająco wiele, aby zrekonstruować fabułę. Walny udział w tym przedsięwzięciu miał Leszek Kaczanowski – założyciel wydawnictwa Ongrys, a zarazem autor monografii poświęconej komiksom w „Świecie Młodych”. Swoją drogą zastanawiające jest jak w realiach wspomnianego roku 1993 zostałby przyjęty ów tytuł. Wszak czasy dla tego typu produkcji łatwe nie były. Celujące w tytułach superbohaterskich TM-Semic bezdyskusyjnie zdominowało ówczesny rynek przeżywając najlepszy rok w swoich dziejach (co przejawiło się w rekordowej liczbie opublikowanych tytułów). Na pytanie czy wprawiony w szermierce kawaler de Lagardere podołałby konkurencji w osobach pierwszoligowych gwiazd DC i Marvela trudno udzielić dziś jednoznacznej odpowiedzi.

Podobnie jak w przypadku części wcześniejszej oferty Ongrysa, również i ten tytuł doczekał się edycji kolekcjonerskiej wzbogaconej o autograf Tadeusza Raczkiewicza oraz Leszka Kaczanowskiego, a także 24 strony zawierające m.in. szkice koncepcyjne, pominięte sekwencje, projekty okładki, jak również refleksje autorów na temat powstania i publikacji albumu. Bezdyskusyjnie gratka dla kolekcjonerów jak również wszystkich miłośników dobrego komiksu.

 

Tytuł: „Kawaler de Lagardere”

  • Scenariusz: Leszek Kaczanowski
  • Rysunki, kolor i okładka: Tadeusz Raczkiewicz
  • Wydawca: Ongrys
  • Czas publikacji: maj 2011 roku
  • Okładka: miękka, lakierowana
  • Format: 215 x 290 mm
  • Papier: matowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 48
  • Cena: 32 zł

Dziękujemy wydawnictwu Ongrys za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...