"Ksiądz 3D" - recenzja

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 17-05-2011 23:10 ()


 

Na początku było słowo...

 

...które wsparte ilustracjami Min-Woo Hyunga tworzyło zgrabną mangę. Nie należę do miłośników azjatyckich komiksów, czytam je wybiórczo, ale muszę przyznać, że pierwotna opowieść, na której oparto scenariusz miała w sobie coś, co przykuło mnie do niej na dłużej. Kreska łączyła w sobie elementy typowe zarówno dla komiksu azjatyckiego, jak i znacznie bliższych nam komiksów europejskich. Przy całej swojej szczegółowości cechowała się również niezwykłym dynamizmem. Fabuła rozgrywająca się na trzech planach czasowych, pomimo zamiłowania naszych skośnookich braci do „mega epickości”, nie popadała w tak zwany „przesadyzm” i prezentowała logiczną historię, okraszoną ponurym nastrojem, wisielczym humorem oraz brutalnością. Pozytywnego obrazu dopełniał fakt, że całą akcję osadzono na Dzikim Zachodzie nawiedzanym przez demony, zombie oraz inne stwory z piekła rodem, co samo w sobie stanowiło dla mnie pomysł ciekawy i intrygujący.

Kiedy uświadomiłem sobie, że mamy do czynienia z rzadkim przypadkiem przerabiania mangi na film aktorski uznałem, że obraz ten warto byłoby zobaczyć choćby po to, by dowiedzieć się jak wyszło i czy „Ksiądz” okaże się podobnym niewypałem jak „Dragon Ball”. W Internecie bez problemu znalazłem zapowiedź, po obejrzeniu której doszedłem do wniosku (słusznego zresztą), że z komiksem produkcję łączy wyłącznie wymalowany krzyż na twarzy głównego bohatera. Sprawiło to, że zdecydowałem się nie oceniać filmu jako adaptacji, ponieważ już na starcie przekreśliłoby to wszelkie szanse jakie „Ksiądz” miałby na uzyskanie pozytywnej noty. Zapoznawszy się z kiepskim zwiastunem i miło wspominając czas, jaki spędziłem na lekturze oryginału do kina udałem się z negatywnym nastawieniem, które podsuwał mi rozum, ale z nadzieją w sercu, że może film nie będzie jednak taki zły.

 

Dzieje Apostolskie

 

Historia przedstawiona w „Księdzu” jest prosta jak nie przymierzając drut, a w telegraficznym skrócie przedstawia się następująco: od zarania dziejów na Ziemi trwa konflikt pomiędzy rasą ludzi a wampirów. Pozwolę sobie w tym miejscu uczynić małą dygresję. Współczesne kino w kwestii wampirów przejawia skłonność do popadania w skrajności czyniąc z tych intrygujących stworzeń zapłakane, mazgajowate łajzy (jak w sadze „Zmierzch”) lub też wręcz na odwrót, krwiożercze zdehumanitaryzowane bestie (jak na przykład w okropnych „30 dniach mroku”), które niewiele mają wspólnego z tym do czego przyzwyczaiły nas obrazy pokroju „Drakuli”, „Wywiadu z wampirem” czy choćby, należący do podobnego nurtu kina co „Ksiądz”, „Blade – wieczny łowca”.  Fakt, że wampiry w „Księdzu” wyglądają i zachowują się jak zły brat bliźniak Golluma, który zaaplikował sobie zbyt dużą dawkę amfetaminy, jasno plasuje je w tej drugiej kategorii, toteż odmawiam nazywani ich wampirami, a zamiast tego postaram się używać różnych opisowych zwrotów. Tyle tytułem dygresji, powróćmy do meritum.

Gdy ludzkość zaczyna przegrywać wojnę Kościół powołuje do życia jednostkę złożoną z Księży – ludzi o niezwykłych umiejętnościach, będących w stanie przeciwstawić się brutalnej sile i nieludzkiej szybkości krwiożerczych bestii. Ostatecznie potwory zostają zamknięte w rezerwatach, Kościół oficjalnie rozwiązuje organizację wojowniczych kapłanów, starając się zreintegrować ich ze społeczeństwem. Kiedy po latach w tajemniczych okolicznościach znika siostrzenica jednego z Księży, a jego brat z żona zostają zabici, kapłan postanawia rozwikłać zagadkę na własną rękę. W ten o to sposób powstaje scenariuszowy pretekst, aby ukazać kilka walk ze stworami, pościg za pociągiem rodem z westernów czy też masakrę miasteczka dokonaną przez hordę wygłodniałych bestii. Po bardzo mocnym początku, który sprawił, że na mojej skali wyskoczyła ocena 8/10, do filmu stopniowo wkradała się coraz większa dłużyzna powodująca, że powoli acz konsekwentnie odejmowałem od wyniku kolejne punkty.

  W czasie seansu odnosiłem wrażenie, że film jest o niczym. Ot, ksiądz i Hicks – narzeczony Lucy –  jadą na motorach, walczą z potworami, spotykają przyjaciółkę księdza, znów walczą, dalej jadą we trójkę, walczą i tak do samego końca. Nawet tuż przed finałową konfrontacją z czarnym charakterem stojącym za intrygą, kiedy to zostaje odsłonięta jej „największa tajemnica”, we wnętrzu mojej głowy kołatała się myśl - „tak myślałem!”. Nie była ona jednak efektem mojego myślenia, a raczej otępiającej wręcz przewidywalności fabuły. Dzięki Bogu reżyser i scenarzysta nie starali się wyjaśniać żadnych z nadnaturalnych zjawisk obecnych w filmie i z góry założyli, że widz łyknie przygotowaną wizję jak młody pelikan. Traktuję to jako zaletę, bo mam wrażenie, że gdyby twórcy starali się udzielić odpowiedzi na pytania -  skąd wzięły się wampiry lub nadnaturalne zdolności księży, to przepadliby z kretesem przegnieceni lawiną swoich dzikich pomysłów. O ile właściwa historia przedstawiona w obrazie trzyma się kupy, to konstrukcja świata kuleje w zbyt wielu miejscach, aby przyjąć ją inaczej niż przez aklamację. Jednak w tej beczce dziegciu znalazła się łyżka miodu. Produkcji zdecydowanie można zaliczyć na plus to, że postaci nie są płytkie. Zarówno tytułowy protagonista, a także poboczni bohaterowie wykazują więcej niż tylko szczątkowe namiastki osobowości, tak typowe dla kina akcji. Gdyby tylko aktorstwo stało na odrobinę wyższym poziomie...

 

A słowo stało się...

 

  ...filmem. Na dodatek nakręconym w rewolucyjnej technice 3D, jak nam to wmawiają producenci i reżyserzy (co prawdopodobnie było przyczyną wielokrotnego przekładania daty premiery), która akurat w „Księdzu” okazała się kompletnie zbędna. W epoce, gdy niemal wszystkie filmy atakują nas znienacka wyskakującymi z ekranu obiektami, potrzeba naprawdę wiele, aby wzbudzić może nie autentyczny zachwyt, ale przynajmniej uznanie. Choć „Ksiądz” obfituję w lepsze i gorsze sceny akcji to można było je z powodzeniem zrealizować w tradycyjny sposób. W czasie projekcji nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że efekty trójwymiarowe dodano w pośpiechu i na siłę. Zauważalne oraz ciekawe wydają się jedynie w rewelacyjnej animowanej czołówce, stanowiącej prolog do właściwej historii. Wprowadzenie zrealizowane w formie dynamicznej animacji to jeden z najjaśniejszych elementów obrazu.

Kolejnym mocnym punktem produkcji jest strona wizualna. Scenografia, kostiumy i rekwizyty, które stwarzają silne pozory autentyczności, doskonale wpisują się w tematykę, budując niesamowity klimat ultra radykalnego, religijnego społeczeństwa przedstawionego w filmie. Sceny rozgrywające w utrzymanej w odcieniach czerni oraz głębokiej szarości scenografii Katedralnego Miasta Nr 12 mile kojarzyły mi się z doskonałym „Blade Runnerem”, a przeniesienie akcji poza miejskie mury, na spalone słońcem, usiane ruinami i osadami postapokaliptyczne pustkowia, przywodziły na myśl „Mad Maxa”. Natomiast muzyka w filmie jest bardzo nierówna. O ile doskonale pamiętam podkład, jaki towarzyszył scenom wewnątrz Miasta Katedralnego, na który składały się ciężkie i monotonne chorały oraz inne pieśni religijne, to za diabła nie mogę sobie przypomnieć jaka muzyka towarzyszyła pozostałym scenom. Co innego efekty dźwiękowe. Warkot futurystycznych motocykli, którymi poruszają się bohaterowie, odgłosy rozrywanego ciała, ryk płomieni oraz odgłosy wydawane przez krwiożercze potwory brzmią nie tylko przekonująco, ale najzwyczajniej w świecie „fajnie”.

 

  Księga Wyjścia

 

Wychodząc z kina byłem w głębokiej rozterce. „Ksiądz” urzekł mnie pierwszymi 30 minutami tylko po to, by później zaserwować mi stałą tendencję spadkową. Długo zastanawiałem się, jaką powinienem mu przyznać ocenę. Rozważałem nad tym czy fakt, że film ma stosunkowo ciekawych bohaterów, fajnie brzmi i wygląda, może przeważyć nad tym, że historia nie porywa i dłuży się sprawiając, że zaledwie 90 minutowy seans wydaje się ciągnąć i ciągnąć. Jak już wspominałem, „Ksiądz” nawet nie stara się wykorzystywać w pełni motywów oryginału i jako adaptacja zawodzi na całej linii. Jako byt niezależny broni się jedynie miernie, choć stara się dzielnie kontratakować projektami kostiumów, rekwizytów oraz scenografią. Strona wizualna nie powinna jednak przeważać nad treścią. Na początku czerpałem z seansu niekłamaną przyjemność, jednak moje zadowolenie stopniowo malało aż do momentu, w którym doskonale wiedząc co się za chwilę wydarzy, oczekiwałem końca seansu. Ostatecznie po głębokich przemyśleniach doszedłem do wniosku, że wszystkie za i przeciw równoważą się dając nam film do bólu przeciętny, poniekąd zasługujący na to, by nazwać go dobrym.

Dlatego też końcowa nota wynosi 5/10.

Tytuł: "Ksiądz 3D" 

Reżyseria: Scott Charles Stewart

Scenariusz: Cory Goodman

Na podstawie mangi "Priest" autorstwa Min-Woo Hyung

Obsada:

  • Paul Bettany
  • Karl Urban
  • Cam Gigandet
  • Maggie
  • Lily Collins
  • Brad Dourif
  • Christopher Plummer

Muzyka: Christopher Young

Zdjęcia: Don Burgess

Montaż: Lisa Zeno Churgin, Rebecca Weigold

Scenografia: Richard Bridgland 

Kostiumy: Ha Nguyen

Czas trwania: 87 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...