Falkonowe impresje

Autor: Agnieszka "Achika" Szady Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 09-12-2006 21:08 ()


 

OGÓLNIE

 

Kolejny rok, kolejny Falkon. Wykładane charakterystycznymi płytkami o kształcie plastra miodu korytarze IV LO wyglądają tak swojsko... Na klatce schodowej w przestrzeni między podtrzymującymi ją filarami wisiały biało-różowe, gipsowe (?) maski, co w pierwszej chwili wzięłam za dekorację związaną z Paradoksem.

Nowością była okładka informatora: w poprzednich latach falkonowe przewodniki zawsze były ozdobione czarno-białą wersją którejś z okładek „Fabryki Słów", w tym roku po raz pierwszy pojawiła się pomniejszona wersja plakatu konwentowego. Sam afisz - który wzbudził znaczne uznanie wśród fanów - przedstawiał trzy osoby z grona LSF „Cytadela Syriusza" upozowane na „filmowych" tajnych agentów, (czarne płaszcze, czarne okulary) walczących z mackowatym potworem. Wprawdzie ani wywiady ani horrory w typie Cthulhu nie stanowiły motywu przewodniego tegorocznego Falkonu (jeżeli już można mówić o jakimś motywie, to nieoficjalnie były nim „Gwiezdne wojny" ze względu na aż dziewięć punktów programu z nimi związanych), jednak taki wygląd okładki był miłą odmianą po poprzednich latach.

 

PRELEKCJE

 

Po raz pierwszy nie wzięłam udziału w żadnym z punktów programu w tradycyjnie odbywającym się na Falkonie bloku japońsko-mangowym. Wysłuchałam za to kilku prelekcji: najbardziej niezapomnianą z nich był wykład księdza Damiana Kalemby (członka Cytadeli) o „szczeblach kariery" księdza. Damian mówił językiem graczy RPG, co dawało bardzo zabawny efekt.

Prelekcji Marcina Wrońskiego „Magiczny Lublin" mogłam wysłuchać dopiero od połowy, ze względu na jej zazębianie się z konkursem, w którym brałam udział. Marcin pokazywał slajdy i opowiadał różne ciekawostki związane z Lublinem. Mówił o rzeczce, która spory kawałek płynie pod ziemią, o Zasranej Bramie, o dzielnicy żydowskiej, domu Widzącego z Lublina i o tym, dlaczego wybudowany po wojnie Plac Zamkowy widziany z góry ma wyraźnie kształt oka.

Milena Wójtowicz i Wiktoria Witkiewicz prowadziły na Falkonie dwie prelekcje poświęcone czarownicom. Jako rekwizyt miały piękny, spiczasty, czarny kapelusz, który wkładała na głowę ta z nich, która w danej chwili zabierała głos.

Interesująca była prelekcja o pokazywaniu bitew w „Gwiezdnych wojnach", ilustrowana fragmentami z filmów. Prelegenci zwrócili uwagę słuchaczy na fakt, że w Klasycznej Trylogii bitwy były pokazane od początku do rozstrzygnięcia (w przeciwieństwie do poszatkowanych fragmentów w Nowej Trylogii, szczególnie w „Zemście Sithów"), zaś kamera często pokazywała twarze zestrzeliwanych pilotów na sekundę przed śmiercią, co dodawało opowieści dramatyzmu i realizmu.

Krad i Doh, starzy (oczywiście stażem!) lubelscy starwarsowcy streścili wszystko, co z filmów, książek i dodatków wiadomo o szturmowcach. W sąsiedniej sali można też było podziwiać owoce prowadzonego przez Indianę nocnego konkursu modelarskiego: pojazdy z Gwiezdnej Sagi wykonane z tektury i butelek po napojach gazowanych. Szczególnie efektowny był X-wing, rozmiarów niemal naturalnych, jednak pierwsze miejsce zajął model snowspeedera.

Żałuję, że z ilustrowanej filmami prelekcji Michała Studniarka pt.: „Machinimy" zobaczyłam tylko końcowe dwie minuty, ale może będzie powtórka na jakimś innym konwencie. Natomiast w całości wysłuchałam jak Squirel, czyli Joanna Kulik, opowiadała o kilku słynnych nieodgadniętych zbrodniach z czasów przedwojennych (m.in. o sprawie Czarnej Dalii i o ćwiartującym swe ofiary zabójcy zwanym „Torso Murderer"). Krzysztof Więckowski miał wykład pt.: „Anatomia horroru, czyli co robi pisarz, aby nas przestraszyć". Wprawdzie więcej było mowy o filmach niż o chwytach literackich, ale może to ze względu na aktywność słuchaczy, którzy co chwilę podrzucali nowe przykłady.

Kilka prelekcji organizowałam (lub współorganizowałam) osobiście. „Kryptozoologia, czyli na tropach tatzelwurma" zgromadziła całą salę słuchaczy. Posiłkując się slajdami opowiedziałam im o tajemniczych, niewiadomo czy istniejących zwierzętach, takich jak mngwa, niedźwiedź z Nandi, mapinguara czy mokele-mbembe, o których doniesienia sięgają przełomu XIX i XX wieku.

Wraz z Indianą prowadziliśmy prelekcję-dyskusję o tym, jak wygląda Zakon Jedi w filmach i wszystkich dodatkach, a jak powinien wyglądać, żeby działanie takiej organizacji było sensowne. Rozważaliśmy między innymi, czy Jedi sami sobie piorą ubrania, czy Zakon ma pojazdy służbowe i jak wygląda zależność między nim a senatem Republiki. Przy zagadnieniu „Jedi w oczach społeczeństwa" wywiązała się długa i burzliwa dyskusja o Mocy, którą Księżna ładnie podsumowała, że jasna i ciemna strona Mocy to nie są partie polityczne, do których można wstępować, kiedy jest to z jakichś względów wygodne.

Stacjonarne warsztaty czyszczenia, siodłania i jazdy konnej, które - podobnie jak na Polconie - zorganizowaliśmy we dwójkę z Dexterem, udały się nad podziw. Mieliśmy wspaniały model konia zrobiony z kartonowego łba, szczotki do zamiatania, szkolnej ławki i fragmentu skrzyni gimnastycznej - koń był osiodłany prawdziwym rzędem, wypożyczonym z zaprzyjaźnionego klubu jeździeckiego. Publiczność brała żywy udział w dyskusji, a dwie osoby z poświęceniem tuptały po sali, demonstrując układ końskich nóg w stępie i kłusie.

Moje warsztaty literackie dla początkujących również bardzo się udały - choć odbyły się w niedzielę o 10:00 (czyli bladym świtem jak na standardy konwentowe), przyszło kilkanaście osób. W programowych stu dwudziestu minutach zmieściłam dokładnie całą zaplanowaną prelekcję i omówiłam błędy leksykalne, zbyt szczegółowe lub zbyt niejasne opisy, biurokratyczny styl oraz problemy z przeplataniem dialogu akcją.

 

KONKURSY

 

Konkurs Druzili i Murgena z „Kronik Drugiego Kręgu" zgromadził grupkę dość młodych fanów twórczości Ewy Białołęckiej, pochodzących z potterowskiego forum dyskusyjnego. Karteczki z pytaniami były umieszczone w dwóch miseczkach, oznaczonych wizerunkami węża: niebieskim i czarnym - w „Kronikach..." są to kolory oznaczające magów o różnych poziomach umiejętności, więc pytania były odpowiednio łatwe lub trudne. Uczestnicy uznali, że większość jest trudna, ponieważ zwykle zaczynały się od „Jak nazywał się..." i dotyczyły postaci już nie drugo- czy trzecio- ale wręcz szóstoplanowych (np. pokojówki w Zamku Magów, która nawet nie pojawia się osobiście w żadnej scenie).

„Kalambury antymasonki", prowadzone przez Dominikę i Ejdżeja, zgromadziły dużo osób, zarówno uczestników jak i kibiców. Nazwa konkursu wzięła się stąd, że organizatorzy mieli dość „masońskich znaków", którymi posługują się na kalamburach niektóre drużyny i zabronili pokazywania/rysowania wszystkiego, co nie jest samym hasłem. Hasła dobrali tak, aby w miarę łatwo było je przedstawić - bez nazw własnych i rzeczowników abstrakcyjnych. Istotnie, łatwiej jest pokazać „Górę białego pióropusza" niż „Algorytm pustki", więc uczestnicy bawili się doskonale.

Dobrze zorganizowany był też konkurs wiedzy o Świecie Dysku Magdy i Pawła Iwanowiczów (dla niewtajemniczonych: to rodzeństwo, nie małżeństwo). Oprócz standardowego testu wiedzy, w jego skład wchodziły rysowanki i pokazywanki, rozpoznawanie cytatów oraz dopasowywanie pierwszych i ostatnich zdań do tytułów książek.

 

SPOTKANIA AUTORSKIE

 

W tym roku na Falkonie pojawiło się mniej pisarzy niż zazwyczaj - zapewne dlatego, że trzy miesiące wcześniej w Lublinie odbył się Polcon. Jak zwykle dopisali: Andrzej Pilipiuk i Jacek Komuda (którzy jeżdżą chyba na wszystkie konwenty, na które ich zaproszą), Marek S. Huberath i Romuald Pawlak. Z „młodych wilków polskiej fantastyki" obecni byli Marcin Wroński i Milena Wójtowicz, która zresztą jako mieszkanka Lublina obecna jest niejako z definicji. :-)

 

 

POKAZY

 

Na Falkonie można było zobaczyć pokazy sztuk walki i tańców celtyckich, a także fireshow, czyli pokaz tańca z ogniem i połykaczy ognia. Oczywiście odbył się on w nocy na dworze (na boisko szkolne trzeba się było dostać przechodząc po ciemnej skarpie i przez dziurę w płocie).

Występujący (członkowie LSF Cytadela Syriusza) mieli na próby tylko dwa tygodnie, więc choć nie grzeszyli zbytnim profesjonalizmem, to trzeba przyznać, że szło im świetnie jak na tak krótki czas przygotowania. Wprawdzie nigdy nie było wiadomo, czy wyrzucony w górę płonący kij spadnie na ziemię czy też z powrotem trafi do ręki żonglera, jednak te drobne niedociągnięcia tylko dodawały pikanterii całemu przestawieniu. Kulminacją emocji był moment, kiedy płonące pojo wyśliznęło się jednemu z tancerzy i pięknym łukiem poleciało wprost w publiczność. Na szczęście nikomu nic się nie stało.

 

 

PODSUMOWANIE

 

Oficjalne zakończenie konwentu zgromadziło głównie Lublinian oraz tych z przyjezdnych, którzy nie musieli zbytnio spieszyć się na pociąg czy autobus. Organizatorom zostało trochę niewykorzystanych nagród, które, jak zwykle, rozlosowali między obecnych - tym razem nie metodą rzucania w tłum, lecz zadawania pytań typu „w którym roku zmarł Asimov".

Falkon 2006 był udanym konwentem. Wzięło w nim udział ponad dziewięćset osób, ledwo mieszcząc się w dwóch sąsiadujących ze sobą budynkach szkół. W jednym z nich, jak co roku, działała stołówka, w której konwentowicze za jedyne 5 zł mogli zjeść dwudaniowy obiad z kompotem - fakt szczególnie doceniany przez brać uczniowsko-studencką, nie grzeszącą, jak wiadomo, nadmiarem gotówki. A w niedzielę kto chciał, ten mógł bez opuszczania terenu imprezy wziąć udział w mszy, co powoli staje się specyfiką lubelskich konwentów.

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...