"Daredevil: Yellow" - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 03-11-2010 06:45 ()


Prawdopodobnie trudno o bardziej paradoksalnego bohatera niż Matt Murdock alias Daredevil. Bowiem rzeczonemu doskwiera dość istotna dolegliwość w postaci ślepoty. A jednak wbrew temu od niemal sześciu dekad Człowiek Bez Strachu z powodzeniem zaskarbia sobie przychylność kolejnych pokoleń fanów „łojąc” przy tej okazji skórę typom spod przysłowiowej ciemnej gwiazdy .

I nic w tym dziwnego skoro za kreowanie jego perypetii odpowiadali twórcy tego formatu co Gene Colan, John Byrne, Frank Miller, Joe Quesada, Brian Michael Bendis czy Ed Brubaker. Wraz z początkiem XXI stulecia z tematem obrońcy Hell’s Kitchen zmierzyli się Jeph Loeb i Tim Sale, być może jeden z najbardziej udanych duetów twórczych ostatnich dwóch dziesięcioleci. To właśnie w efekcie ich współpracy zaistniały tak wyjątkowe tytuły jak „Superman: Na wszystkie pory roku”, „Wolverine/Gambit: Victims”, a w pierwszym rzędzie „Batman: The Long Halloween” uznawany za jeden z najciekawszych utworów traktujących o Mrocznym Rycerzu. Również „Daredevil: Yellow” cieszy się opinią komiksu co najmniej wybitnego. Z miejsca wypada nadmienić, że tak wysokie notowania nie są przypadkowe.

Natasza Romanova, Typhoid Mary, Elektra – to tylko ważniejsze spośród całkiem licznej gromadki kobiet z jakimi wiązał się w trakcie swej kilkudziesięcioletniej kariery Matt Murdock. Jednak to Karen Page wypada uznać za szczególnie wyjątkową z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze cicha, skromna i wyzbyta choćby cienia krwiożerczości dalece kontrastuje z wspomnianymi paniami, które nierzadko osobiste problemy zagłuszały wyszukanym w swej formie krzywdzeniem bliźnich (chociaż ci często w pełni na to zasługiwali). Niegdysiejsza pracownica biurowa kancelarii „Nelson & Murdock” wprowadzała co prawda niemało zamieszania w życiu zarówno Matta jak i jego przyjaciela, a zarazem wspólnika Foggy’ego. Już sama jej obecność (dodajmy, że całkowicie bezwiednie z jej strony) generowała napięcie w ramach nieformalnego trójkąta, które zresztą Stan Lee, twórca cyklu, eksploatował jak tylko mógł. Polscy czytelnicy mieli zresztą okazję przekonać się o tym podczas lektury opublikowanych u nas w latach 2006-2007 dwóch tomów „Essentiali” zawierających pierwsze kilkadziesiąt epizodów serii „Daredevil vol.1”. Po drugie towarzyszyła Mattowi niemal od pierwszych chwil jego podwójnej kariery i stąd pomimo późniejszych licznych związków „Śmiałka” (jak zwykło się go określać we wczesnych komiksach TM-Semic) to właśnie ona na trwałe zapisała się w jego sercu.

Początek niniejszej opowieści zastaje Matta w wyjątkowo trudnym momencie jego życia, bowiem Karen, z którą rzeczony planował ślub zginęła z ręki jego śmiertelnego adwersarza znanego jako Bullseye (nie zaznajomionym z tematem wpada zaproponować spolszczonego przez polską filię Egmontu „Diabła Stróża” opublikowanego u nas w 2004 roku). Totalnie zdruzgotany opiekun Hell’s Kitchen sięga po „terapię”, za sprawą której już co najmniej raz udało mu się wydobyć ze stanu niemal kompletnego załamania (więcej w tym temacie na kartach kanonicznej wręcz opowieści „Born Again”): ucieka we wspomnienia. Tym samym czytelnik zyskuje okazje ponownego przyjrzenia się niemal idyllicznym czasom początków kariery Człowieka Bez Strachu. Stąd też tytuł mini-serii nawiązujący do koloru pierwotnego kostiumu Matta, w którym gromił on nowojorskich przestępców w pierwszych sześciu epizodach poświeconego mu cyklu. Swoisty „wiek niewinności” przyszłego lidera „Hand” pełen jest wspomnień związanych z jego młodzieńczą miłością wobec Karen i to właśnie wokół tego wątku płynie główny nurt fabuły. Jak zawsze w przypadku opowieści o wymowie awanturniczej (a za taką niewątpliwie wypada uznać konwencję superbohaterską) nie mogło zabraknąć dynamicznych scen konfrontacyjnych. Stąd mamy okazję być świadkami pierwszych starć Daredevila z zabójcami jego ojca, jak również oponentami obdarzonymi nadnaturalnymi zdolnościami. A jak na złożoną z sześciu epizodów mini-serię galeria takowych jest tu nad wyraz obfita: Electro, Owl, Purple Man, a pośrednio również Matador (na szczęście tę nieszczególnie udaną postać jedynie zasygnalizowano). Loeb nie silił się na modyfikację znanej od lat wersji początków Matta Murdocha, bowiem treści rozpisane niegdyś przez Stana Lee umiejętnie przełożył on na język współcześnie stosowanej narracji. Taktykę tę wypada uznać za najwłaściwszą przede wszystkim z tego względu, że pierwotna wersja genezy Daredevila wciąż brzmi przekonująco i w swej zasadzie nie wymaga modernizacji. Dlatego też przynajmniej części nadwiślańskich czytelników obecna tu fabuła wyda się co najmniej znajoma, co nie oznacza, że nużąca.

Graficznie ów tytuł prezentuje się wręcz znakomicie i nie brak opinii, że jest to jak do tej pory szczytowy popis możliwości jedynego w swoim rodzaju i natychmiast rozpoznawalnego stylu Tima Sale’a. Paradoksalnie rzeczony zawdzięcza to nie tylko przekonującym wizerunkom głównych postaci, umiejętnemu ujmowaniu dynamiki, przemyślanemu komponowaniu kadrów w ramach planszy podkreślającego dramatyzm danej sceny, ale też wysmakowanej kolorystyce autorstwa Matta Hollingswortha. Pomimo dominacji ciepłych odcieni (jak chociażby żółć kostiumu tytułowej postaci) zaułki Nowego Jorku emanują przekonującym mrokiem. Niektóre ujęcia kompozycyjne, pomimo swej pozornej prostoty, imponują pomysłowością (np. rzut kulą na kręgielni). Te oraz inne zalety tegoż swoistego requiem dla Karen Page pozwalają umiejscowić ów tytuł na wysokiej pozycji pośród komiksów nie tylko ostatniej dekady.

„Daredevil: Yellow” stanowi część „barwnej” trylogii, na którą składają się ponadto „Hulk: Grey” oraz „Spider-Man: Blue” autorstwa tegoż samego duetu twórczego. A jednak tylko mini-seria z udziałem alter ego Matta Murdocka doczekała się statusu klasyka i niemal z miejsca wpisała się w kanon najważniejszych opowieści z udziałem niewidomego herosa. Tym bardziej szkoda, że jak dotąd żaden z naszych wydawców nie zdecydował się na jego spolszczenie. Z półformalnych źródeł można wnioskować, że już przed trzema laty z takim zamiarem nosili się decydenci Muchy. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że duńska centrala tegoż wydawnictwa opublikowała ów tytuł na tamtejszym rynku. Niestety póki co projekt ten nie wyszedł poza bardzo wczesną fazę planowania i raczej trudno przypuszczać by coś się w tym temacie miało zmienić. Tym bardziej, że wzmiankowany „Diabeł Stróż” wbrew oczekiwaniom został u nas przyjęty zaskakująco chłodno. Stąd prawdopodobnie przyjdzie nam się kontentować jedynie anglojęzycznym wydaniem. A niewątpliwie warto po nie sięgnąć, bo warstwa zarówno fabularna jak i graficzna tegoż komiksu znacznie wyrasta ponad przeciętność przypisanej Daredevilowi konwencji. Wciągająca lektura i równocześnie uczta dla wrażliwego na ilustracyjną biegłość oka.

Tytuł: „Daredevil: Yellow”

  • Scenariusz: Jeph Loeb
  • Szkic i tusz: Tim Sale
  • Kolory: Matt Hollingsworth
  • Liternictwo: Richard Starkings & Comicraft’s Wes Abbott
  • Wydawca: Marvel Comics
  • Data publikacji: 2002 rok
  • Okładka: miękka
  • Format: 17 x 26
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 144
  • Cena: 14,99 $

Pierwotnie opublikowano w ramach mini serii „Daredevil: Yellow” w styczniu 2001 r. oraz pomiędzy wrześniem 2001 r., a styczniem 2002 r. Zawiera ponadto reprodukcje okładek wydania zeszytowego.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...