"Robin Hood" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 17-05-2010 21:45 ()


Sporo było zamieszania wokół najnowszej produkcji Ridleya Scotta, która pierwotnie miała trafić do kin jako „Nottingham” i opowiadać o przeciwniku sławnego banity. Ostatecznie reżyser zdecydował się na klasyczny tytuł „Robin Hood”, skupiając się na genezie legendarnej postaci.

Twórczy eksperyment, innowacyjne podejście, a może odważna wariacja na temat anglosaskiego mitu? Takie głosy mogą pojawić się po premierze filmu. Autor zdawał sobie sprawę, iż kolejna interpretacja Robina z Loxley nie może przypominać wcześniejszych produkcji, ani być kalką dobrze znanych przygód. Musiały upłynąć prawie dwie dekady, aby ktoś zdecydował się zmierzyć z legendą ponownie. Scott odwołał się jednak do nieznanych kart z historii średniowiecznego banity. Nakręcił swoisty origin postaci, skupiając wyraźną uwagę na czynniki, które przyczyniły się do ukształtowania charakteru Robin Hooda. Jego najnowsze dzieło wpisuje się w popularny ostatnio trend - można je postrzegać jako prequel dotychczasowych odsłon, tudzież wstęp otwierający drogę kontynuacjom.

Robin Longstride jest jednym z wielu łuczników biorących udział w krucjacie króla Ryszarda Lwie Serce. Podczas oblężenia francuskiej fortecy angielski monarcha zostaje zabity. Bez władcy ofensywa wojska upada, a żołnierze z utęsknieniem wracają do kraju po  dziesięcioletniej tułaczce. Przypadek sprawia, że Robin wchodzi w posiadanie królewskiej korony, a także składa obietnicę umierającemu kompanowi. Przyrzeka zwrócić oręż ojcu zabitego żołnierza, sam korzystając z jego tożsamości podczas podróży powrotnej do Anglii. W Nottingham poznaje Marion oraz sędziwego nestora rodu Loxley, sir Waltera, który składa mu nieoczekiwaną propozycję. Zapłatą za wspomnianą przysługę będzie opowieść o człowieku, który pokazał niezłomny charakter i walkę o swoje prawa do końca.  

Scott odrzuca mit Robin Hooda, starając się nakreślić realistyczną wizję narodzin postaci banity. Koncentruje się na sytuacji panującej w dwunastowiecznej Anglii, na którą składał się konflikt z Francją oraz rosnące niezadowolenie wśród baronów i mieszkańców państwa. Kosztowne wyprawy Ryszarda doprowadziły kraj do bankructwa, a nowy monarcha w podatkach widział sposób napełnienia królewskiej kiesy. Dokładając do tego międzynarodową intrygę otrzymujemy zarys ówczesnej sceny politycznej. Za sztafażem historycznych wydarzeń autor przybliża sylwetkę protagonisty -  szlachetnego i honorowego łucznika. Powiela schemat z powodzeniem wykorzystany w „Gladiatorze” – Robin musi przebyć drogę od anonimowego, ale utalentowanego żołnierza do osławionego bohatera, potrafiącego porwać rozentuzjazmowany naród do walki. Zresztą w tym elemencie twórca posiłkuje się także kreacją Mela Gibsona w „Breaveheart”. 

W przeciwieństwie do „Gladiatora” zabrakło solidnego bodźca, uprawdopodobniającego przemianę postaci. Maximusem targały żywe emocje i bolesne przeżycia ledwie zasygnalizowane w „Robin Hoodzie”. Do pewnego momentu akcja prowadzona jest równomiernym tempem ze szczególnym uwzględnieniem skrupulatnie nakręconych scen walk. Później w poczynania twórcy wdziera się chaos, a fabuła zmienia się w zbędny kawałek papieru. Udział bohatera w krucjacie, walka we Francji czy nawet przybycie do Nottingham udanie korespondują z legendą. Natomiast Robin jako człowiek znikąd, mobilizujący baronów do walki, a także gorący orędownik podpisania przez króla Jana Wielkiej Karty Swobód, to już zbyt daleko idąca fantazja scenarzysty.

Podejmując próbę scharakteryzowania osoby banity, Scott musiał liczyć się z głosami porównującymi jego dzieło z minionymi wersjami. Postaci Crowe’a nie brak charyzmy, ale trudno w niej dostrzec zawadiacki styl Errola Flynna, majestatyczną postawę Seana Connery’ego czy też szelmowski uśmiech Kevina Costnera. Robin w najnowszej interpretacji rzadko sięga po kołczan, a scen, kiedy może się wykazać jako łucznik jest raptem kilka. Ponadto siłą poprzednich produkcji był humor, w „Robin Hoodzie” potraktowany zdawkowo. W obrazie brakuje także przeciwnika z prawdziwego zdarzenia. Nie jest nim ani Godfrey – poprawnie zagrany przez Marka Stronga (ile razy można wcielać się w rolę oprychów – „Sherlock Holmes”, „Kick-Ass”), a tym bardziej król Jan – przypominający bardziej błazna niż monarchę. Natomiast Szeryf z Nottingham jest figurą marginalną, nie wzbudzającą kompletnie żadnych emocji. Nikt chyba nie byłby w stanie przyćmić występu Alana Rickmana, co mogło również odstraszyć Scotta od pierwotnego zamysłu nakręcenia filmu z wiodącą rolą tej postaci (zarówno Szeryfa jak i Robina miał zagrać Crowe). W małej acz wyraźnej kreacji błyszczy weteran kina, Max von Sydow, dając popis aktorskiego rzemiosła na mistrzowskim poziomie.

Oddzielny akapit należy poświęcić Marion. Udanie w niniejszej roli zaprezentowała się Cate Blanchett, kradnąc na ekranie każdą chwilę ze swoim udziałem. Oglądając aktorkę w kostiumowej produkcji odnosi się nieodparte wrażenie, że jej miejsce pozostaje w komnatach królowej Elżbiety I, a nie u boku banity z Sherwood. Wątek romantyczny między Robinem a Marion, Scott rozpoczął w tradycyjnym stylu - od wzajemnych przytyków i animozji, co ubarwiło nieco ponurą scenerię obrazu. Jednak później reżyser ocknął się z przeświadczeniem, że film zbliża się ku końcowi, więc trzeba na ekranie rzucić sakramentalne „kocham cię”. Nienaturalność tej sceny (zwłaszcza dzięki topornemu Crowe’owi) powoduje, że cały urok niknie, pozostawiając uczucie niedosytu. Kiepsko poprowadzony wątek znajduje swoje rozwiązanie w kuriozalnej scenie finałowej, która burzy nieco wizerunek obrazu, a reżyserowi tej klasy nie powinna się przytrafić.

Reasumując, Scott dostarczył nam sprawnie nakręcone widowisko, z solidnymi scenami batalistycznymi, bogatą scenografią, niezłym aktorstwem oraz rozmytą fabułą. Myślę, że miłośnicy jego twórczości i talentu Russella Crowe’a będą w pełni usatysfakcjonowani, pozostali mogą poczuć się rozczarowani. Robin Hood, jakiego pamiętamy, powróci w kolejnym epizodzie, jeżeli tylko takowy ujrzy światło dzienne.

                                                                                              Korekta: Ania Stańczyk

 

Tytuł: "Robin Hood"

Reżyseria: Ridley Scott

Scenariusz: Brian Helgeland

Obsada:

  • Russell Crowe
  • Cate Blanchett
  • Max von Sydow
  • William Hurt 
  • Mark Strong 
  • Oscar Isaac 
  • Danny Huston 
  • Eileen Atkins 
  • Mark Addy 
  • Kevin Durand 
  • Scott Grimes   

Muzyka: Marc Streitenfeld    

Zdjęcia: John Mathieson    

Montaż: Pietro Scalia    

Kostiumy: Janty Yates 

Czas trwania: 140 minut    

 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...