"Pieśniarz Wiatru" - fragment

Autor: William Nicholson Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 28-03-2010 17:46 ()


 

Brzydkie słowa wypowiedziane na głos

 

Opuszczając Pomarańczową Dzielnicę z Bosmanem przy boku i Mumpo kilka kroków za nimi,

Kestrel nie miała żadnego planu, chciała tylko odejść jak najdalej od znienawidzonej szkoły. Nogi poniosły ją jedną z czterech głównych ulic miasta, wprost do amfiteatru, gdzie stał Pieśniarz Wiatru.

Aramanth zostało zbudowane na planie okręgu, można by wręcz rzec, że na kształt bębna – otaczały je wysokie mury, wzniesione dawno temu, by chroniły ludzi przed wojowniczymi plemionami z pustynnych pustkowi. Od pokoleń nikt nie odważył się zaatakować potężnych Aramanthan. Mimo to mury wciąż stały i mało kto się poza nie zapuszczał. Czy w świecie za nimi było coś, czego można by pragnąć? Na południu leżał tylko skalisty brzeg, o który nieustannie uderzał olbrzymi, szary ocean, zaś na północy znajdowały się jałowe pustynne nie użytki, rozciągające się aż po odległe pasmo górskie. Nie było tam pożywienia, luksusów, bezpieczeństwa. A w obrębie murów ludzie mieli wszystko, co niezbędne do życia, mało tego – niezbędne do życia dobrego. Każdy mieszkaniec Aramanth wiedział doskonale, jakim jest szczęściarzem, mogąc żyć w tej oazie pokoju, dostatku i równych szans.

Miasto tworzyły dzielnice w kształcie koncentrycznych pierścieni. Zewnętrzny, skryty w cieniu murów, wypełniały wielkie sześcienne bloki Szarej Dzielnicy. Następna była Kasztanowa Dzielnica, zabudowana niewysokimi domami, a potem pierścień małych domków z tarasami, które tworzyły Pomarańczową Dzielnicę. Tam mieszkała rodzina Hathów. Najbliżej centrum miasta leżała Szkarłatna Dzielnica, pełna obszernych domów, z których każdy miał własny ogród z czarującym labiryntem ścieżek, przez co wydawał się jedyny w swoim rodzaju i wyjątkowy – choć oczywiście wszystkie były pomalowane na czerwono. W samym sercu miasta lśniła swą krasą Biała Dzielnica. Tu wyrastał Pałac, z którego Imperator Creoth Szósty, ojciec wszystkich Aramanthan, spoglądał w dół na swoje dzieci - obywateli.

Tu stały wspaniałe domy rządzących miastem, zbudowane z marmuru albo polerowanego wapienia, pełne surowego piękna. Tu znajdowała się ogromna, wsparta na kolumnach Sala Osiągnięć, gdzie w widocznym miejscu prezentowano punktacje rodzin – zaś na wprost niej, po drugiej stronie placu, na którym królował posąg Imperatora Creotha Szóstego, wznosił się pełen okien budynek Uniwersytetu Egzaminatorów, siedziby Rady Egzaminatorów, najwyższej władzy państwowej w Aramanth.

Obok rynku, w cieniu ogromnych murów Pałacu Imperialnego, u zbiegu czterech głównych ulic, był amfiteatr. Olbrzymia półkolista konstrukcja została niegdyś zaprojektowana tak, by pomieścić całą populację Aramanth podczas debat i wyborów, które musiały się odbywać przed wprowadzeniem systemu punktacji. Obecnie miasto liczyło zbyt wielu mieszkańców, żeby wszyscy zdołali się pomieścić w dziewięciu marmurowych rzędach, amfiteatr wykorzystywano jednak podczas koncertów, recitali i, rzecz jasna, corocznego Wielkiego Egzaminu, kiedy to głowy rodzin przystępowały do sprawdzianu mającego ustalić punktację ich rodzin w nadchodzącym roku.

Na samym środku amfiteatru, gdzie białym marmurem wyłożono koło, stała dziwna drewniana konstrukcja, znana jako Pieśniarz Wiatru. Wszystko w nim było nie tak. Nie był biały. Nie był symetryczny. Brakowało mu wyrafinowanej prostoty, jaka charakteryzowała całą Białą Dzielnicę. Przy każdym powiewie wiatru chwiał się to w jedną, to w drugą stronę, a przy mocniejszych podmuchach wydawał z siebie posępny, jękliwy dźwięk. Co roku na zebraniu Rady Egzaminatorów ktoś zgłaszał, by zastąpić Pieśniarza bardziej godnym symbolem miasta, i co roku tę propozycję odrzucano. Plotka głosiła, że robił to sam Imperator. Tak naprawdę ludzie przywiązali się do Pieśniarza Wiatru – był stary i stał tu od zawsze, zaś pewna legenda mówiła, że kiedyś konstrukcja znowu zaśpiewa.

Kestrel Hath przez całe życie kochała Pieśniarza Wiatru. Kochała, bo był nieprzewidywalny, niczemu nie służył, a jęcząc, jakby dawał znać, że nie podoba mu się uporządkowany świat Aramanth. Czasem, kiedy frustracja, jaką przynosiło życie, stawała się nie do zniesienia, Kestrel zbiegała w dół wzdłuż dziewięciu rzędów marmurowych ław, siadała na białych płytach chodnikowych i mówiła do Pieśniarza przez godzinę albo dłużej. Nie rozumiał jej, rzecz jasna, a skrzypiące dźwięki, które wydawał, nie były odpowiedziami, lecz Kestrel tak nawet wolała. Nie zależało jej na zrozumieniu. Chciała tylko wyrzucić z siebie gniew i bezsilność i nie czuć całkowitej samotności.

Tego dnia, jak dotąd najgorszego, Kestrel odruchowo ruszyła w stronę amfiteatru. W domu nie było nikogo – ojciec nie wrócił jeszcze z biblioteki, a matka siedziała w przychodni, gdzie Pinpin przechodziła badanie rozwoju fizycznego dwulatków. Dokąd zatem Kestrel mogłaby pójść? Później została oskarżona, że uknuła swój niegodny plan, ale nie należała do ludzi planujących coś wcześniej. Działała pod wpływem impulsów i rzadko sama wiedziała, co za chwilę zrobi. Bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że to Bowman szedł za nią, bo przeczuwał, że siostra wpakuje się w kłopoty. A Mumpo podążał za Kestrel, bo ją kochał.

Ulica prowadząca do centrum biegła obok Kompanii Tkackiej. Była pora lunchu, dlatego tkacze wylegli na dziedziniec i ćwiczyli.

– Dotknij ziemi, dotknij nieba! – wykrzykiwał ich trener. – Dziś się bardziej starać trzeba!

Tkacze zginali się i rozciągali w idealnej synchronizacji. Kawałek dalej dzieci natknęły się na sprzątacza, który przycupnął obok wózka na śmieci i jadł lunch.

– Pewnie nie macie żadnego śmiecia, którego moglibyście rzucić? – zapytał ich.

Dzieci przeszukały kieszenie. Bowman znalazł kawałek zwęglonego tostu, który schował, żeby nie ranić uczuć matki.

– Po prostu rzuć go na ulicę. – Oczy sprzątacza zalśniły.

– Wrzucę go do pańskiego kubła – powiedział Bowman.

– Tak, jasne, wykonaj całą robotę za mnie – odparł gorzko sprzątacz. – Nie martw się tym, jak wyrobię normę, nie wspominając o jej przekroczeniu, skoro nikt nie wyrzuca śmieci na ulicę. Nie przejmuj się tym, jak sobie poradzę. Jesteś z Pomarańczowej, tobie to dobrze. Nie przyszło ci do głowy, że też chcę być coraz lepszy, tak jak każdy inny? Spróbowałbyś pomieszkać w Szarej Dzielnicy. Moja żona marzy o mieszkanku w Kasztanowej, jednym z tych z małymi balkonami.

Bowman upuścił swój tost na ziemię.

– O, tu jesteś – powiedział sprzątacz. – Najpierw trochę poszukam, zanim cię zmiotę.

Kestrel była już daleko, a Mumpo szedł tuż za nią. Bowman musiał biec, żeby ich dogonić.

– Kiedy zjemy lunch? – zapytał Mumpo.

– Przymknij japę – powiedziała Kestrel.

Kiedy przemierzali plac, zegar na wieży pałacowej wybił drugą. Tang! Tang! Ich koledzy i koleżanki z klasy właśnie wracali do ławek, a doktor Batch zaraz zaznaczy, że troje nieobecnych uczniów wyszło bez pozwolenia. To oznaczało utratę kolejnych punktów.

Przeszli wzdłuż rzędu marmurowych kolumn, które otaczały najwyższy rząd ławek w amfiteatrze, a potem schodami na dół.

Mumpo zatrzymał się gwałtownie na wysokości piątego rzędu i usiadł na białym marmurowym stopniu.

– Jestem głodny – oznajmił.

Kestrel nie zwracała na niego uwagi. Zeszła na sam dół, a Bowman za nią. Mumpo też chciał to zrobić, teraz jednak, gdy uświadomił sobie, że jest głodny, nie mógł myśleć o niczym innym. Siedział na stopniu, obejmując ramionami kolana, i całym sercem tęsknił za jedzeniem.

Kestrel zatrzymała się w końcu u stóp Pieśniarza Wiatru. Jej wściekłość wywołana sprawdzianem Pinpin, złośliwością doktora Batcha i presją uporządkowanego życia w Aramanth sprawiła, że dziko pragnęła zdenerwować, zaniepokoić, zszokować – choć nie wiedziała kogo ani co – by rzucić przeszkodę na równą i prostą drogę, jaką podążał świat, choćby na chwilę. Przyszła do Pieśniarza Wiatru, bo był jej przyjacielem i sojusznikiem. Dopiero u jego stóp uświadomiła sobie, co teraz zrobi.

Zaczęła się wspinać.

Zejdź! – zawołał do niej Bowman. Ukarzą cię. Spadniesz. Zrobisz sobie krzywdę.

Nie obchodzi mnie to.

Podciągnęła się na platformę i zaczęła wspinać wyżej, na wieżę. Nie było łatwo. Konstrukcja kołysała się na wietrze, a śliskie rury nie stanowiły dobrego oparcia dla stóp. Ale Kestrel była twarda i zręczna, trzymała się mocno, wchodząc coraz wyżej.

– Hej! Ty! Złaź natychmiast! – z górnych rzędów amfiteatru dobiegł ostry krzyk.

Urzędnik w szkarłatnej szacie dostrzegł Kestrel i pospiesznie zbiegł po schodach. Na wysokości piątego rzędu natknął się na siedzącego Mumpo i przystanął, by go przepytać.

– Co wy sobie wyobrażacie? Dlaczego nie jesteście w szkole?

– Jestem głodny – powiedział Mumpo.

– Głodny? Dopiero co jadłeś lunch.

– Nie jadłem.

– Wszystkie dzieci o godzinie pierwszej jedzą w szkole lunch. Jeśli nie zjadłeś swojego, to wyłącznie twoja wina.

– Wiem – rzekł nieszczęśliwy Mumpo. – Ale i tak jestem głodny.

Kestrel dotarła już do szyi Pieśniarza i dokonała interesującego odkrycia. W szerokiej metalowej rurze wycięto otwór. Nad nim wyryto strzałkę wskazującą dziurę, a nad nią – rysunek. Wyglądał jak litera P, której ogonek kończył się zawijasem obejmującym całą literę.

Urzędnik w szkarłatnych szatach dotarł do Pieśniarza.

– Chłopcze – zwrócił się ostro do Bowmana – co ona robi? Kim ona jest?

– To moja siostra.

– A ty kim jesteś?

– Jej bratem.

Srogi mężczyzna go denerwował, a zdenerwowany Bowman robił się straszliwie logiczny. Urzędnik, coraz bardziej oszołomiony, spojrzał w górę.

– Złaź na dół, dziewczyno! – zawołał do Kestrel. – W tej chwili! Co ty tam wyprawiasz?

– Małpiszon – odkrzyknęła Kestrel, wspinając się

wyżej.

– Co? – zapytał urzędnik. – Co ona powiedziała?

– Małpiszon – odparł Bowman.

– Nazwała mnie małpiszonem?

– Nie jestem pewien. Mogła tak nazwać mnie.

– Ale to ja do niej mówiłem. Kazałem jej zejść na dół, a ona w odpowiedzi nazwała mnie małpiszonem.

– Może myśli, że tak ma pan na imię.

– Nie mam tak na imię. Nikt nie ma na imię Małpiszon.

– Nie wiedziałem. Ona chyba też nie wie.

Urzędnik, skonfundowany drżącym, lecz rozsądnym głosem Bowmana, odwrócił się z powrotem do Kestrel, która była już prawie na samym szczycie.

– Nazwałaś mnie małpiszonem? – krzyknął.

– Małpiszon pry-pry pryskaliwkuje! – zawołała w odpowiedzi Kestrel.

Urzędnik odwrócił się do Bowmana. Twarz aż mu stężała od poczucia słuszności.

– O! Sam słyszałeś! To zniewaga! Jeśli nie zejdziesz, złożę na ciebie skargę! – zawołał do Kestrel.

– Złoży pan na nią skargę, nawet jeśli zejdzie – zauważył Bowman.

– Oczywiście – odparł urzędnik. – Ale jeśli nie zejdzie, to złożę większą. Zasugeruję odjęcie punktów twojej rodzinie! – krzyknął do Kestrel.

– Pluskaj-duskaj! – zawołała Kestrel. Była na wysokości jednego z szerokich skórzanych wiatrołapów i kiedy wykrzyknęła obelgę, dźwięk spłynął w dół rurami Pieśniarza i sekundę czy dwie później w odrobinę zniekształconej formie wydobył się z rogów:

– Pluskaj-aj-aj-duskaj-aj-aj!

Wtedy Kestrel wsunęła głowę w skórzany wiatrołap i wrzasnęła:

– Baja jeż!

Dudniący głos wydobył się z rogów:

– Baja-aja-aja jeeeż!

Słysząc to, urzędnik osłupiał.

– Ona zakłóca popołudniowe zebranie! Usłyszą ją na Uniwersytecie!

– Pryska, pryska, pryska, liwka! – wykrzyknęła Kestrel.

– Pryyyska, pryyyska, pryyyska, liiiwka! – zadudnił Pieśniarz, roznosząc dźwięk po całym amfiteatrze.

Z Uniwersytetu, powiewając białymi szatami, wysypali się najwyżsi urzędnicy miejscy, żeby zobaczyć, co zakłóca im popołudnie.

– Nieeenawidzęęę szkoooły – zaśpiewał wzmocniony głos Kestrel. – Nieeenawidzęęę punktaaacji!

Egzaminatorzy słuchali tego zaszokowani.

– Ma jakiś napad – uznali. – Straciła rozum.

– Ściągnijcie ją! Poślijcie po szeryfów!

– Nie będę starać się baaardziej! – krzyczała Kestrel. – Nie będę sięgać wyyyżej! Nie będę lepsza

juuutro, niż jestem dziiiś!

Wokół zbierało się coraz więcej ludzi zwabionych hałasem. Długi wąż wycieczki szkolnej z Kasztanowej Dzielnicy, która zwiedzała Salę Osiągnięć, stanął między podwójnym rzędem kolumn, słuchając głosu Kestrel.

– Nie kocham Imperatora-ora-ora! – płakała

dziewczynka. – W Aramanth-anth-anth nie ma chwały-wały-ały!

Dzieci westchnęły. Ich nauczyciel był zbyt zszokowany, by wydobyć z siebie głos. Po schodach zbiegła grupa odzianych na szaro szeryfów z pałkami w dłoniach.

– Ściągnijcie ją! – wrzasnął urzędnik w szkarłatnych szatach.

Szeryfowie uformowali krąg wokół śpiewaka.

– Jesteś otoczona! Nie wymkniesz się! – zawołał kapitan.

 

Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie fragmentu do publikacji.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...