Wywiad z Piotrem Michalikiem, redaktorem naczelnym kwartalnika fantastyczno-kryminalnego Qfant

Autor: Michał Sieńko Redaktor: S_p_i_d_e_r

Dodane: 07-02-2010 15:08 ()


Zapraszamy do lektury wywiadu z redaktorem naczelnym dynamicznie rozwijającego się czasopisma Qfant.

{obrazek http://img229.imageshack.us/img229/7113/15857298.jpg}  

Michał Sieńko: Witaj Piotrze. Cieszę się, że zgodziłeś się na ten wywiad. Powiedz, jak długo działa Qfant  i jak długo jesteś jego redaktorem naczelnym?

Piotr Michalik: Kwartalnik powstał w listopadzie 2008 roku. Grupka fanatyków literatury postanowiła spróbować pomóc publikować młodym pisarzom i zaoferować czytelnikom coś nowego i ciekawego, dobrze się przy tym bawiąc. Jak na razie, realizacja obu tych celów idzie nam nieźle. Nie spodziewaliśmy się, że niektóre sprawy pójdą tak szybko i sprawnie, ale to zasługa zaangażowania całego zespołu.

M.S.: Co wyróżnia Qfant od innych periodyków literackich, zarówno tych internetowych, jak i wydawanych w tradycyjnej formie?

PM: Qfant jest bardzo blisko czytelników i pisarzy, ale także wydawców. Staramy się być kładką łączącą wszystkie te wybrzeża, wszystkich ludzi, którym zależy na rozwoju literatury. Dlatego organizujemy w tym roku drugą już edycję konkursu literackiego "Horyzonty Wyobraźni" (rusza w marcu), dlatego recenzujemy tak dużo pozycji wydawanych przez polskie oficyny, a czytelnikom pomagamy zdobywać książki za darmo, organizując konkursy i prezentując wartościową literaturę, której patronujemy. Nie powiedzieliśmy, oczywiście, ostatniego słowa w kwestii nowych inicjatyw, ale na razie nie mogę zdradzać szczegółów. Konkurencja nie śpi. (ŚMIECH) To oczywiście żart, kwartalnik nie jest dla nikogo konkurencją, jesteśmy otwarci na współpracę z każdym, komu zależy na polskiej literaturze. Po prostu mamy rozpoczęte kilkanaście projektów i, drogą selekcji naturalnej, wyłonimy te najbardziej owocne, które ujrzą światło dziennie.

M.S.: Skąd się wzięła nazwa kwartalnika? Czy Qfant to skrót?

PM: Redakcja Qfantu to zespół, którego ulubioną metodą pracy jest burza mózgów, przynajmniej w trakcie kreowania danego projektu. Tak też było z nazwą. Każdy ze współpracowników dosłownie zarzucił forum redakcyjne swoimi propozycjami, a potem, poprzez głosowanie, wybraliśmy najlepszą z nich. O ile pamiętam, nazwę "Qfant" wymyślił Jacek Skowroński, mój zastępca, którego głowa aż kipi od świetnych pomysłów. "QFANT" czyli: "Qwartalnik Fantastyczny".

M.S.: Redakcja kwartalnika liczy około 30 osób. Jaki jest przedział wiekowy członków zespołu?

PM: Mawiam zawsze, że wiek to stan umysłu. Mierząc tym kryterium, redakcja składa się z bardzo dojrzałych i odpowiedzialnych ludzi. Biologicznie mają od 12 lat do czterech krzyżyków. Obawiałem się przyjmować młodych ludzi, tyle się teraz słyszy o rozbrykanej młodzieży, bez wartości i krzty pracowitości. Nic bardziej mylnego – przy tych, którzy się zgłosili, sam nabrałem kompleksów, i to poważnych. Pracowici, inteligentni, zaradni, utalentowani, jednym słowem - elita. Podobnie starsi, którzy nie zwracają uwagi na wiek ich współpracowników i traktują ich z szacunkiem. Żaden z moich kolegów redakcyjnych nie zna zwrotów: za krótki termin, za trudne zadanie, nie mam czasu, to nudne, zleć to komuś innemu. Dostają przydziały i je realizują. Pracując wśród tych ludzi, odnoszę często wrażenie, że jestem najmniej zdolnym członkiem redakcji. Nadrabiam uporem - mam nadzieję.

M.S.: Jaki jest sens wydawania kwartalnika w dobie Internetu i tak szybkiego przekazu informacji? Nie lepiej skupić się na codziennie aktualizowanej stronie internetowej?

PM: "Qfant" nie stara się być portalem newsowym. Tych, w istocie, jest tyle, ile drzew w lesie. Owszem, prezentujemy naszym czytelnikom nowości wydawnicze oraz ich recenzje. Jednak od samego początku naszym priorytetowym celem jest wydawanie poczytnego periodyku, gazety dla młodych pisarzy, gdzie mogą debiutować i zdobywać szlify oraz dla czytelników spragnionych dobrej, tchnącej świeżością literatury. Gdy przyjdzie na to pora, przejdziemy na papier - to nie jest kwestia natury finansowej, lecz właściwego momentu. Jeśli chodzi zaś o nasz portal, to od tego roku zamierzamy koncentrować się na autorskiej publicystyce, prezentowaniu własnych poglądów na kulturę i naukę światową. Nie jest to chór, tu nie ma dyscypliny parlamentarnej. Nie musimy się we wszystkim zgadzać, by tworzyć zgrany zespół. Już niedługo udostępnimy "tubę" portalową naszym czytelnikom, by i oni mieli możliwość wyrazić swoje poglądy, a także, być może, odkryć w sobie żyłkę publicystyczną.

{obrazek http://img706.imageshack.us/img706/9600/qfant2.jpg}

M.S.: Do kogo skierowany jest "Qfant"? Czy aspirujecie do miana popularno-naukowego czasopisma czy stawiacie raczej na ludyczność?

PM: Jak już wspomniałem, redakcja "Qfantu" nie jest tworem totalitarnym, lecz pluralistycznym. Jedno, na co jest zgoda w redakcji, to to, że nie będziemy promować literatury niepoprawnej warsztatowo, niedojrzałej fabularnie, grafomańskiej. Interesują nas autorzy wiążący z pisarstwem swoje plany życiowe, a nie niedzielni stukacze w klawiaturę, niezdolni do przyjęcia najdrobniejszej dawki krytyki, twierdzący, że kto im nie klaszcze, ten jest głupi i się nie zna. Gdy spotykamy się, co kwartał, na skype’owym zebraniu zamykającym numer (w miesiącu zdarzają dwa, trzy kilkugodzinne zebrania redakcji, w zależności od potrzeby), wybieramy takie opowiadania i publicystykę, by zarówno miłośnik hard SF, kryminału, jak i wielbiciel horrorów gore, znalazł coś dla siebie. Oczywiście, nie jest możliwe zaspokojenie wszystkich gustów, bo opowiadań w numerze jest przeważnie siedem i są przysyłane od autorów o różnych upodobaniach, a nie pisane na zlecenie. Ale i nad rozwiązaniem tego problemu pracujemy, ale o tym na razie sza! :)

M.S.: Jaką literaturę preferujesz? Fantastykę lub jej odmiany, czy może kryminały, a może coś z klasyki literatury pięknej?

PM: Kocham czytać. To mój nałóg, podobnie jak praca (nie bójmy się tego słowa, bo coś, czemu poświęcam 5-8 godzin dziennie jest już pracą) w "Qfancie". Zważywszy, że planuję powiązać moje życie także z pisarstwem, to chyba zrozumiałe, że muszę być okropnie wybiórczy w doborze literatury, którą zajmę się w wolnych chwilach (jakich wolnych chwilach?). Ostatnio czytam głównie książki przysyłane do recenzji przez wydawców. Właściwie nie musiałbym się w to włączać, bo nasz zespół recenzencki liczy 13 osób, ale choć w ten sposób staram się być na bieżąco z literaturą. Obecnie, na przykład, czytam powieść Gregory’ego Maguire’a "Wicked: Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu", która ukaże się w lutym, nakładem wydawnictwa Initium (premiera  była 5 lutego – przyp. red.). Ta lektura jest, na szczęście, wciągająca, ale niestety, zdarzają się też pozycje, przy których mam ochotę otworzyć sobie żyły. Taki już los recenzenta – nigdy nie wiesz, na co trafisz. 

M.S.: Kto jest Twoim ulubionym pisarzem i za co cenisz go najbardziej?

PM: To pytanie powinno brzmieć: kto jest twoim ulubionym pisarzem i dlaczego właśnie Stanisław Lem? Ten człowiek to kwintesencja geniuszu i naukowego wizjonerstwa. "Kongres Futurologiczny" to poemat wizjonerski, bukiet przygody, radości, gorzkich prawd. Jest to tak wielowarstwowa minipowieść, że wracając do niej po raz kolejny i kolejny, odkrywam wciąż nowe elementy, które łączą się w coraz piękniejszą intelektualnie układankę.

Zresztą, cały cykl opowiadań o przygodach Ijona Tichego (polecam "Dzienniki gwiazdowe"), ma ten sam blask boskiego geniuszu.

W polskiej literaturze może tylko Dukaj ma szansę mu dorównać i to tylko wtedy, gdy przestanie eksperymentować z formą ("Wroniec"), a weźmie się za oferowanie nam takich mistycznych uczt literackich jak "Czarne oceany" czy "Lód". Dukaj to wielki pisarz o magicznej sile umysłu. Ma nad Stanisławem Lemem tę przewagę, że jeszcze żyje. Jeśli ją wykorzysta, zaskoczy czytelników jeszcze nieraz, i to nie tylko w Polsce, ale na całym świecie.

Za tą dwójką gigantów podąża jeszcze grupka uciekinierów, która odskoczyła od peletonu banału i sztampy. Przepraszam, że nie wymienię ich wszystkich z nazwisk, ale to spora gromada i boję się, iż mógłbym o kimś zapomnieć, a to byłoby faux pas.

Może, zamiast tego, powiem, jakie lektury planuję na luty.

Czekam, przede wszystkim, na nową powieść Stefana Dardy "Słoneczna dolina". Przyznam, że spodziewam się po niej wiele, biorąc pod uwagę rewelacyjny debiut, jakim okazał się "Dom na wyrębach".

Ponadto, niezmiernie jestem ciekawy, jaka będzie powieść Stephena Kinga "Pod kopułą". Jeśli będzie na takim poziomie, jak "Ręka mistrza", to będę nieziemsko uszczęśliwiony. Lecz jeśli zjedzie ku czeluści "Komórki", wtedy ... ech, szkoda gadać.W dalszej perspektywie mam zamiar wsiąknąć w trzeci tom trylogii: "Vakkerby" Rafała Orkana, zatytułowany: "Oblężone miasto”. Ten młody chłopak ma duży potencjał i na pewno jeszcze o nim usłyszymy.

{obrazek http://img402.imageshack.us/img402/3486/skowroskijacekskowroski.jpg} 

No i Jacek Skowroński, nasz "kryminalista"... Na jego książkę wyczekuję wyjąc, razem z innymi miłośnikami brawurowo napisanych powieści sensacyjnych.

Jej, ależ się rozpisałem. Ja naprawdę kocham książki i mógłbym mówić o nich latami.

M.S.: Co takiego lubisz/czego nie lubisz w polskiej fantastyce?

PM: Nie lubię kalkowej sztampy, miernych fanfiction potolkienowskich ("Władca Pierścieni" jest jeden i dajmy mu spokój, czytajmy go wielokrotnie - to najlepszy hołd), epatowania agresją tylko dla niej samej, podobnie z seksualnością, prób udowodnienia ideologicznie błędnych tez, które obaliła już historia, prób wybielania prawdy historycznej i mesjanizmu. Nie znoszę też książek, które zapomina się w chwilę po przeczytaniu.

Natomiast uwielbiam pisarzy, którzy mają odwagę snuć szczere, odważne wizje, gdybać brawurowo, opowiadając nam swe marzenia, poglądy, rojenia w taki sposób, że po przeczytaniu ostatniej strony zapiera nam dech w piersiach i człowiek długo nie może zapomnieć postaci, scen, dialogów. Pisarz powinien mieć coś do przekazania, w przeciwnym razie czytanie jego książki, tak jak rozmowa z nudziarzem o pogodzie, jest dla mnie stratą czasu. Może gdybym żył wiecznie? E nie, tak samo byłoby to stratą czasu. Krótko żyjemy, a tylu jest ludzi, z którymi warto rozmawiać! Książka to telepatyczna rozmowa z autorem, tu zgadzam się ze Stephenem Kingiem.

M.S.: Jak oceniasz niedawne spory na linii Jakub Ćwiek – Fabryka Słów? W Internecie aż huczało od tego konfliktu. Na światło dzienne wyszło kilka nieciekawych informacji. Jak się okazuje, pisarze wcale nie mają tak super, jak wielu osobom może się wydawać.

PM: W listopadzie miałem przyjemność spotkać Pana Jakuba Ćwieka na "Falkonie". Najpierw podziwiałem jego rewelacyjny wykład o kanibalizmie, a potem konkurowaliśmy z jego drużyną w konkursie wiedzy o horrorach. Niestety musieliśmy zadowolić się 2. (2, 3 ?!?) miejscem i uznać jego wyższość oraz niekwestionowaną wiedzę w tej dziedzinie. Swoją drogą, była to rewelacyjna impreza. Za rok znów tam będę, i tak do końca świata...

Wracając do tematu: Pan Jakub to bardzo inteligentny i diabelnie dowcipny człowiek, co z pewnością zachęciło mnie, by sięgnąć do jego książek. Niestety, nie znam na tyle blisko jego samego, czy omawianej sprawy (mnóstwo czasu poświęcam obowiązkom qfantowym), by przesądzać, o co w niej chodzi. Wiem jedno, świat to nie Disneyland, a w sprawach finansowych, nawet z rodziną, trzeba być bardzo ostrożnym. Młody autor, o dorobku mniejszym niż Pan Ćwiek, z pewnością nie może mieć wobec wydawcy zbyt wysokich oczekiwań finansowych. Ważne dla niego jest samo wydanie powieści, a potem jej dobra sprzedaż, co zaowocuje korzystniejszą jego pozycją przy negocjacjach w sprawie drugiej książki. Autor pokroju Pana Jakuba, który już ma swoją renomę i wiernych czytelników, jest dla wydawcy lokatą kapitału i nierozsądnie by było ryzykować jego utratę. Nie sądzę, by którakolwiek ze stron konfliktu miała złe intencje lub chciała drugą oszukać. W naszych dotychczasowych kontaktach z Fabryką wszystko grało, jak w podczas koncertu filharmonicznego wirtuozów. Podejrzewam, że całe zajście to jakieś koszmarne nieporozumienie i mam nadzieję, że szybko się wyjaśni, bo cała "afera" szkodzi obu stronom sporu. A młodzi pisarze niech nie lękają się, wydawnictwa nie gryzą, i nie jest w ich interesie oszukać literata. Oczywiście, pewna doza zdrowego rozsądku i otwarte oczy podczas podpisywania każdej umowy finansowej zawsze się przydadzą.

{obrazek http://qfant.pl/images/stories/2010-01/unicorn.jpg}

M.S.: Założyłeś własne wydawnictwo. Planujesz publikować książki ambitne, beletrystykę, a może wszystkiego po trochu?

PM: Tak, wydawnictwo Unicorn Books ma bardzo poważne plany wydawnicze. Gdybym wymienił same nazwiska autorów, z którymi prowadzimy negocjacje, to pospadalibyście z krzeseł. Wydajemy pozycje dla smakoszy głębokiego nurtu, na przykład: pamiętniki wampira z okolic Grenoble, który zakochuje się w owcy (tak, tego ujęcia tematu jeszcze nie było) "Ugryź, albo strzyż". Nie zapominamy także o fanach lżejszej rozrywki intelektualnej i już niedługo zaprezentujemy czternastostronicową nowelkę lapońskiego dzwonnika, Jakmnie Lebpeka "Trzy dni w balonie", opowiadającą historię życia niemieckiego pioniera baloniarstwa, Clausa fon Szpadama, który postawił sobie za cel przelecieć swój kraj, ale zapomniał o napełnieniu helem drugiej butli. Kolejni autorzy, których, co tu ukrywać, unikają wydawcy, czekają na swoją kolej. Jesteśmy bezkompromisowi i kontrowersyjni. Szukajcie nas w dobrych księgarniach.

M.S.: Planujesz napisanie książki, prawda? O czym będzie?

PM: Nawet nie planuję, lecz piszę. Właśnie jestem na urlopie, zarówno w pracy "głównozarobkowej" (urzędasem jestem) jak i w "Qfancie" (cała władza poszła w ręce ludu) i wyżywam się literacko. Ośmielę się dać linka do fotorelacji z moich prac, mam nadzieję, że nie potraktujecie go jako reklamy i nie wystawicie nam rachunku (ŚMIECH). (i tak pewnie mało kto dotarł, czytając moje przynudzanie, do tego miejsca).

Pisanie idzie nieźle. To będzie taka hybryda, bo nie lubię utartych ścieżek. Nieco utopia, antyutopia, powieść sensacyjna i psychologiczna rozprawka o naturze ludzkiej. No, to po takiej zachęcie muszę chyba wydać ją pod pseudonimem, żeby ktokolwiek po nią sięgnął. (ŚMIECH)

Obiecuję jednak, że będzie wartka i zabawna. W końcu uważam się za pokornego ucznia Lema, który, jak wiemy, potrafił rozbawić do łez, a także pilnym studentem Jacka Skowrońskiego, który ciosa mi kołki na głowie, gdy zaczynam pisać jak akademik. To dzięki niemu cokolwiek potrafię. Dziękuję też żonie, i mamie, i... (o sorry, to nie ta kartka).

Książkę chcę skończyć do maja, to znaczy, jej pierwszą, publiczną wersję, z którą zacznę szukać wydawcy. Wcześniej będę katował przyjaciół i znajomych, ale tylko takich, którzy wiedzą, że gdybym chciał oklasków, to bym sobie je nagrał na mp3 i odsłuchiwał, a od nich wymagam brutalnie szczerej oceny.

M.S.: Zamierzasz wydać także siebie? Nie byłbyś jedynym twórcą, który publikuje we własnej oficynie.

PM: Nie, nie, Unicorn Books to taki żart, eksperyment publicystyczny, ćwiczenie na wyobraźnię, które każdemu polecam. Kiedyś z pewnością pomyślimy o własnej oficynie, ale jeszcze nie teraz.

Natomiast sam pomysł, by publikować we własnej oficynie, przeraża mnie - powiem szczerze. To tak, jakby prezes dużej firmy zaproponował swoim pracownikom tomik wierszy własnego wypieku i zmuszał ich, niejako, do zjadania - nawet zakalca - ze smakiem i okrzykami radości. Mam przyjemność pracować ze szczerymi, inteligentnymi ludźmi i przyzwyczaiłem ich już do tego, że domagam się prawdziwych, brutalnych opinii o mojej twórczości. Jednakże podejrzewam, że pomimo to, oszczędzają z czystej sympatii swoje jadowite, recenzenckie zęby, bo nie chcą wychodzić na nie wiem kogo. Inaczej się ocenia znajomego, inaczej obcego, nie ma na to rady. Dlatego też chcę zaproponować moją książkę zupełnie obcym ludziom, by zdecydowali, czy ma ona potencjał, moc przyciągania czytelników i zarabiania pieniędzy. Nie bójmy się tego słowa. Pisarz pisze też dla pieniędzy. Jeśli ma pieniądze z pisania, to nie musi, tak jak ja na przykład, pracować w urzędzie i ma więcej czasu na pisanie. Nie można pisać książek z doskoku, co weekend. Książkę pisze się codziennie i to nie tylko wstukując ją do komputera, ale też jadąc autobusem i wymyślając kolejne dialogi, szukając na twarzach współpasażerów ciekawych spojrzeń i domyślając się ich osobowości. Tak chcę żyć i tego chce chyba każdy pisarz.

M.S.: Co sądzisz o praktyce, jaką stosuje np. Jacek Dukaj – czy wg Ciebie recenzowanie książek kolegów i koleżanek po fachu jest słuszne czy raczej karygodne?

PM: Pisałem o tym powyżej. Trudno jest oddzielić przyjaźń od opinii o książce przyjaciela. Ale w jakimś stopniu jest to możliwe. Na pewno, gdyby mój przyjaciel, Jacek Skowroński, napisał knota, to usłyszałby: "Jacek, rozumiem, że to taki żart? Ty czytałeś to w ogóle? Może dałeś mi nie ten wydruk?" Potem wypunktowałbym delikatnie, ale szczerze, mankamenty książki i plusy, o ile jakieś by były (uff, na szczęście znam twórczość Jacka i wiem, że nie będę musiał być tak okrutny). I tego samego domagam się od każdego mojego przyjaciela czy znajomego. Ponadto należy zauważyć, że recenzent pisząc o grafomanii w sposób pochlebny, czy o dobrej książce jak o knocie, podkopuje swoją reputację i robi sobie krzywdę. Po prostu jego opinii nikt nie będzie traktował poważnie, a w jeszcze gorszym wypadku - nie będzie ich chciał czytać. Recenzowanie sobie wzajemnie książek to zwyczaj utarty na "uniwerkach", przynajmniej za moich czasów. Dobry czy zły, sam nie wiem, na uczelni - chyba niezbyt chwalebny. Ja osobiście zawsze wolę, gdy ktoś, kto mnie ledwo toleruje, powie mi: "wiesz Michalik, no jakieś postępy robisz, słabe to co prawda, słabe, ale poprawiasz się", niżby miał mi ktoś piać niezasłużone hymny pochwalne. Oczywiście, nie nadaje się to na recenzję do Internetu, ale dla mnie brzmi niczym bajeczny komplement. Jacek Dukaj, jak już pisałem wcześniej, to bardzo inteligentny człowiek (ba!), i nie sądzę, by ładował się w kanał, który może obniżyć mu reputację jako znawcy literatury. A to, że nagnie, niechcący być może, tu czy tam swoją opinię z uwagi na znajomość, to nie znaczy, że jest zdolny do tego, by ryzykować swoją reputację i promować knota. Książki które poleca, w dalszym ciągu zamierzam wpisywać do swojego kalendarzyka lektur, podobnie jak propozycje każdego innego człowieka, którego cenię i szanuję jako znawcę literatury.

M.S.: Już nieraz słyszałem, że teksty publikowane w Internecie są słabe pod względem merytorycznym czy kompozycyjnym. Jak Ty oceniasz poziom recenzji internetowych? Są lepsze czy gorsze od tych publikowanych w papierowych periodykach? A teksty literackie?

PM: Recenzje w Internecie mają sporą przewagę nad opiniami w periodykach papierowych. Są o wiele łatwiej dostępne i dzięki temu czytelnik może sobie je porównać z innymi, a co więcej, poczytać, co sądzą o tych książkach sami czytelnicy. Tu nie da się wciskać kitu, bo pod taką recenzją, o ile pozwala na to portal, można umieszczać komentarze. Co do konstrukcji: recenzja jest opinią, napisaną w taki sposób, by nie zdradzając za bardzo treści książki, zachęcić, lub wprost przeciwnie, ostrzec potencjalnego czytelnika. Jak każda inna wypowiedź, musi mieć swoją formę. Jeśli autor po prostu ględzi, streszczając przy okazji pół książki, albo pisze: "fajna książka, mówię wam", no to nikt go nie weźmie poważnie. Recenzent musi podać argumenty. U nas na portalu recenzje są przesiewane dwustopniowo. Najpierw kierowniczka publicystyki, osoba ze sporym doświadczeniem publicystycznym i dużą ogładą językową, ocenia, czy całość trzyma się kupy, czy wszystkie akcenty są dobrze rozłożone (oczywiście recenzentem nie może być każdy, lecz jedynie osoba, która udowodni w teście, że potrafi pisać recenzje, z innymi nasza Natalia nie współpracuje), a potem recenzja leci do korekty, gdzie jest ociosywana z baboli przeróżnych, potem wraca do autoryzacji i tak krąży, aż do finalnego consensusu  trzech osób (autor, korektor, kierownik). Mamy wewnętrzne zasady pisania recenzji dla początkujących, czyli: na co zwracać uwagę (fabuła, dialogi, styl, narracja), pisać od siebie, a nie ferować niezawisłe sądy. Natomiast z czasem recenzent, pod czujnym okiem bardziej doświadczonych kolegów, nabiera wprawy (o ile jej wcześniej nie miał) i może kreować recenzje bardziej żywiołowo, uzupełniając je o własne pomysły. Recenzja ma odpowiedzieć czytelnikowi na pytanie: czy ta książka jest dla mnie i dlaczego. Jeśli to robi w sposób zjadliwy i kreatywny, to spełnia swoje zadanie. Oczywiście, recenzent musi mieć ogładę literacką, być oczytany, by nie zachwycić się kalką, opowiadającą o przygodach elfa i krasnoluda, którzy idą zniszczyć pierścień w lawie wulkanu. Gdy recenzent wychwala kreatywność takiego dzieła, to jest zwyczajnie niewiarygodny.

Zanim pochopnie ocenimy osiągnięcia internetowych twórców, musimy zdać sobie sprawę z jednego: w Internecie są miliardy ludzi i dostęp do niego jest nieograniczony, za wyjątkiem Chin i innych dyktatur, które nie mają zielonego pojęcia, jak zreformować swoje społeczeństwo i uniknąć oddania władzy, a przede wszystkim - rozlewu krwi. Współczuję na równi obywatelom Chin, jak i ich betonowemu kierownictwu. Jedni i drudzy są niewolnikami systemu i nie znają smaku wolności. Wracając do meritum: te miliardy ludzi sądzą, że wystarczy przeczytać raz czy dwa "Władcę pierścieni", albo obejrzeć "Zmierzch", by dać sobie radę z napisaniem tekstu literackiego. Ci sami ludzie mają często problemy z gramatyką, ortografią (przyganiał kocioł garnkowi, sam mam problemy z interpunkcją, i nazywam to anarchią interpunkcyjną, roztargniony jestem, ale zauważenie problemu to pierwszy krok w kierunku jego rozwiązania) i nie dostrzegają, że wyrobienie sobie jako takiego warsztatu pisarskiego to ostra harówa. I ci ludzie, wpuszczeni do oazy wolności jaką jest Internet, klaszczą sobie wzajemnie, umacniając swoje błędne mniemanie o sztuce pisarskiej, a garstka ludzi szczerych, którzy mówią im z dobrej woli prawdę, jest zakrzykiwana i wyzywana od idiotów. Ten tłum grafomanów publikuje blogi i umieszcza swoje, wymagające jeszcze wielu szlifów, dzieła na forach, zalewając je niczym fala tsunami. Robią sobie w ten sposób ogromną krzywdę, bo gdyby popracowali nad tymi tekstami i warsztatem, to doszliby o wiele dalej, a tak, większość z nich tkwi w miejscu, tworząc literackie barachło i wystawiając całej społeczności twórców internetowych tragiczną opinię.

{obrazek http://img228.imageshack.us/img228/9441/hwtop.jpg}

Tymczasem jest wielu pisarzy, którzy nie wypuszczają trzech opowiadań tygodniowo, by pochwalić się nimi babci, cioci i kumplowi z klasy, lecz wiążą z pisarstwem swoją przyszłość. To z ich twórczością mieliśmy możliwość obcować przy okazji organizowanego przez "Qfant" i kilka portali literackich konkursu "Horyzonty Wyobraźni". Napłynęło ponad pięćset prac. Nie ukrywam, było nieco prac kiepskich totalnie, kilka porno, kilka fanfików, ale o wiele mniej, niż można by się spodziewać. Ponad sześćdziesiąt procent autorów przekroczyło magiczną ocenę średnią 6/10, czyli ich prace po szlifach fabularnych i warsztatowych mogłoby śmiało być publikowane w naszym kwartalniku, a także w papierowych gazetach. A czołówka, czyli pierwsza setka (niestety, do ścisłego finału weszło tylko dwadzieścia prac, z czego jury wyłoniło sześciu laureatów. Ktoś musiał wygrać, gdyby wygrali wszyscy, nie wygrałby nikt), to ludzie naprawdę bardzo zdolni. Jeśli znajdą w sobie upór i pasję, ich nazwiska z pewnością zobaczymy w przyszłości na okładkach książek. Mamy zdolnych, młodych pisarzy, którzy w zaciszu swych domostw szlifują warsztat i wymyślają fabuły, od których nam oko zbieleje. Nie zwracajmy uwagi na krzykaczy, którzy trąbią: "jestem największym pisarzem na świecie, a kto tak nie uważa, ten głupek". Taki już urok Internetu. "Qfant" powstał właśnie po to, by zaprosić do siebie tych zdolnych i pomóc im, najlepiej jak umiemy.

M.S.: O Twoich literackich zainteresowaniach już trochę powiedziałeś. Interesują Cię również konwenty i/lub gry fabularne?

PM: Po tym, co przeżyłem w listopadzie, interesuje mnie tylko jeden konwent – FALKON. Organizacyjnie świetny! Nie słuchajcie złośliwych, którzy Wam wytykają drobne potknięcia. Było rewelacyjnie. Oni narzekają, a Wy robicie swoje i wielkie brawa za to. Żałuję tylko, że nie umiem się klonować i nie mogłem być jednocześnie wszędzie. Życie to niestety sztuka wyborów, a Wasza impreza obfitowała w tyle atrakcji, że każdy z nich był bolesny. Pozdrawiam, przy okazji, wszystkich uczestników, stworzyliście niesamowity klimat, którego nigdy nie zapomnę. Mamy świetną młodzież, tylko trzeba chodzić na imprezy kulturalne, gdzie ona bywa, a nie na stadiony pełne dresiarzy.

Gry fabularne znam tylko z opowieści paru kolegów i lektury jednego czy dwóch podręczników. I bardzo dobrze, bo znając siebie i swoje podejście, to wsiąkłbym w nie totalnie. Wydają się fascynujące. Trzeba mieć wyobraźnię, by w nie grać, a cóż lepszego, niż bawić się w towarzystwie ludzi z inteligentną fantazją. Jeśli miałbym 4-5 żyć, z pewnością jedno z nich poświęciłbym na gry fabularne.

M.S.: Dziękuję, Piotrze, za tę wyczerpującą rozmowę. Mam nadzieję, że jeszcze nieraz przyjdzie nam rozmawiać o fantastyce i tematach z nią związanych. Pozdrawiam.

PM: Oj, coś tak czuję, że znając moją anarchię interpunkcyjną i gadulstwo, ten wywiad będzie bardzo wyczerpujący dla korekty. Dla czytelnika, mam nadzieję, nieco mniej. Również dziękuję i też liczę na to, że spotkamy się na kolejnych Waszych imprezach i przegadamy pół nocy.

Korekta: Natalia Bieniaszewska


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...