Recenzja książki "Rok naszej wojny" Steph Swainston

Autor: Lidia 'Ogoniok' Gorzkowska Redaktor: Ejdżej

Dodane: 10-11-2006 13:15 ()


    Szczerze przyznam, że nie słyszałam o tej książce, zanim jej nie dostałam w swoje bibliofilskie łapki, z poleceniem zrecenzowania. Zaskoczyło mnie szumne hasło na okładce, okrzykujące „Rok naszej wojny” największym odkryciem brytyjskiej science fiction ostatnich lat. Przyznam, że śledzę nowinki wydawnicze i nie widziałam, by ktoś nad Wisłą specjalnie się zachwycał tą powieścią. A szkoda...

W tło fabularne powieści wprowadza nas artykuł gazety z twierdzy Lowes czytany przez cesarskiego posłańca, Kometę Janta Shirę. Dowiadujemy się, że król Biegus Rachis, przy pomocy Fyrdów z jakiegoś-tam Niziemia i jakiegoś-tam Zamku walczy z czymś takim, jak Insekty. Czytelnik zostaje zarzucony nazwami geograficznymi, przydomkami i tytułami. Niestety, przez pierwszych kilka stron czy nawet rozdziałów można się pogubić w morzu nazw miast, rzek czy szczytów górskich. Niby w odnalezieniu się ma pomóc dołączona mapka, ale kto ma czas, przy wartkiej akcji, przerywać czytanie i zaglądać na początek książki? Tym bardziej, że wspomniane mapka i nazwy geograficzne nie są najlepszą stroną powieści. To mieszanina nazw brzmiących brytyjsko z tłumaczeniami na polski oraz dziwacznymi nazwami będącymi niewymawialną mieszanką walijskiego, pseudo-gaelickiego i łaciny. Przykłady? Spróbuj wymówić „Mhadaidh” (nazwa grani w Górach Posępnych). Moim zdaniem studiowanie tej mapy jest zbyteczne. Raz, że tak naprawdę akcja powieści rozgrywa się w kilku strategicznych miejscach (Lowes, Rachis, Mika, Eske, Ondyn, Hacilith, Rumosz i Wyspa Traw), a dwa, że i tak nie pomaga w orientacji. Kiedy już czytelnik upora się z trudną geografią, może przejść do przyjemniejszej części – akcji.

Fabuła osnuta jest wokół głównego wątku – wojny mieszkańców Awii, wspomaganych przez Niziemian i Morencjan, z Insektami. Te gigantyczne robale o diabelsko silnych żuwaczkach i mocnych pancerzach, pojawiły się spod ziemi i zaczęły metodycznie przerabiać północną Awię na papyr – mieszaninę ich śliny i wszystkiego, co da sie zemleć w otworze gębowym. Insekty otaczają się od południa murem, odgradzając się od reszty świata, a mur ten przesuwają coraz dalej w głąb lądu.

W walce Ludzi, Awian i Rhydan wspomaga Zamek. Głową Zamku jest Cesarz, którego Bóg zostawił na czele świata, opuszczając go. Wizja powrotu Boga jest raczej odległa, więc Cesarz San, obdarzony przez odchodzącego Boga nieśmiertelnością, tworzy Krąg. Jest to grupa ludzi, wyłonionych spośród innych na drodze turnieju, reprezentujących pięćdziesiąt najważniejszych specjalności we wszystkich krainach. Należy tu wspomnieć o świetnym pomyśle autorki na tytuły Nieśmiertelnych. Jest w Kręgu Doktorka Słota, Łucznik Piorun, Fechmistrz Deszcz, Żeglarz Mgła, Posłaniec Kometa, Siłacz Tornado... Piękne, nieprawdaż? Tym bardziej, że w połączeniu z imionami niektórych Nieśmiertelnych brzmi to wręcz jak melodia: Piorun Raróg Mika, Kometa Jant Shira i tak dalej.

O Komecie należy wspomnieć nieco więcej, bowiem to on jest narratorem powieści. Pomysł dość ciekawy, tym bardziej, że Jant to antybohater pełną gębą. Przede wszystkim jest uzależniony od silnego narkotyku, koty, którą w czasie swej burzliwej młodości handlował na ulicach niezbyt przyjemnego miasta – Hacilith. Jest też nie do końca wierny swojej żonie. Dość powiedzieć, że nie przepuści niczemu, co ucieka zbyt wolno... Poza tym Jant jest „shirą”, co w języku Rhydan oznacza bękarta. Jego matka, Rhydanka właśnie, została swego czasu zgwałcona przez Awianina. Po biednej mamusi Kometa odziedziczył urodę i kocią zwinność a po tatusiu skrzydła. Od tych awiańskich różnią się jednak jednym drobnym szczegółem – Jant potrafi na nich latać. Taka mieszanka genetyczna pozwoliła mu stać się najszybszą osobą w Czterech Krainach. Prócz tego Kometa to notoryczny kłamca i manipulator, a do tego cynik, jakich mało.

Taka koncepcja narracji powoduje pewne ciekawe zjawiska. Czytelnik ma możliwość odwiedzenia swoistych zaświatów, czyli krainy Przejścia, dokąd trafiają, po przedawkowaniu koty, stworzenia z różnych krain. Jant, jako nieśmiertelny, którego Krąg utrzymuje z dala od zimnych łap śmierci, raz na jakiś czas zażywa ilość narkotyku zbliżoną do dawki śmiertelnej i przenosi się do Przejścia. O sile jego nałogu może świadczyć fakt, że zdołał zbudować tam spory pałac. W głowie się może zakręcić od opisów tego miejsca. Wieczni Klienci na Wiecznym Targu, którzy najpierw kupują do wyczerpania zapasów gotówki, a potem wszystko sprzedają, by móc znów kupować, tygrysy sznurkozębne, całkowicie niegroźne i sepleniące, geopardy z kwadratowymi łatami, Zębaci i ich kult ludzkiego ciała, najlepiej rozczłonkowanego... Kraina ta jest tak dziwaczna, że łatwiej uwierzyć, że to narkotyczny sen, niż inny wymiar.

Poza tym sama opowieść wydaje się bardziej wiarygodna. Kiedy, po zażyciu koty, Jant zapada w stan odrętwienia, my także mamy luki w historii wydarzeń. Poza tym Kometa wie najwięcej, to jemu są powierzane najściślejsze tajemnice i najbardziej sekretne listy. Tym bardziej, że w ciągu dwustu lat praktyki zdołał wyrobić duplikaty wszystkich potrzebnych pieczęci i bez przeszkód dowiaduje się tego, co nie jest przeznaczone dla jego uszu. Natomiast jego cyniczne komentarze ubarwiają nędzną rzeczywistość Krain.

Kometa wprowadza czytelnika w ten świat barwnymi opisami miejsc i wartkimi sprawozdaniami ze wszystkich wydarzeń, w których uczestniczy. Razem z nim czytelnik rzuca się w największe piekło na froncie i razem z nim przeżywa mniej brutalne, ale może bardziej niebezpieczne, rozgrywki pomiędzy Nieśmiertelnymi... Trzeba być naprawdę opornym, by nie dać się wciągnąć w ten tętniący życiem świat widziany oczami odmieńca. Tym bardziej, że akcja jest skonstruowana naprawdę dobrze. Wydarzenia są ze sobą odpowiednio powiązane, nie brak zarówno krwawych walk, jak i subtelnych rozgrywek intelektualnych. Wszystko jest odpowiednio wyważone i okraszone odrobiną cynicznego humoru Janta i dosadnego autorki, czego przykładem może być chociażby nazwa jednego z barów w Epsilonie, stolicy Przejścia - „Jaja buhaja”.

Niestety tłumaczka nie ustrzegła się kilku błędów. Najbardziej w pamięć zapadł mi początek rozdziału piętnastego, kiedy Kometa kroczy po gobelinie. Być może to nie jest błąd rzeczowy, ale przez moment wyobraźnia podsuwała mi obraz Janta idącego po zawieszonej na ścianie, kolorowej tkaninie. Zdarzyło się kilka zdań, które „zazgrzytały w zębach”, ale absolutnie nie przeszkadza to w odbiorze powieści. Tym bardziej, że w tej koncepcji narracji, autorka mogła sobie pozwolić na takie lekkie zawirowania językowe. Wszak to opowieść, a taka forma literacka rządzi się swoimi prawami.

Na koniec może nieco o przyporządkowaniu gatunkowym „Roku naszej wojny”. Wspomniane już szumne hasło na okładce każe zaliczyć tę powieść do science fiction, jednak podczas czytania, na myśl przychodzą obrazy typowe dla fantasy – karczmy, zamki, dwory, konie, łuki i miecze. W pewnym momencie jednak następuje opis Janta, który biega (i lata) w dżinsach i koszulce. Wyobraźnia różnie sobie z tym radzi. Ja ten miks określiłam mianem „dżinsowego fantasy”.

Tak, wszystko fajnie, powiecie, ale gdzie ta nowatorskość? Fakt, wszystko to gdzieś, kiedyś już było. Przejście nieodmiennie kojarzy się z równie dziwaczną i psychodeliczną Krainą Cudów (lub Czarów, jak kto woli), Nieśmiertelni przywodzą na myśl Schwytanych z opowieści o przygodach Czarnej Kompanii, wielkich robali pełno w kiepskich amerykańskich horrorach z lat osiemdziesiątych, ludzie ze skrzydłami to choćby „Generał Daimos”. No dobra, tylko pokażcie mi powieść, która to wszystko tak ładnie i zgrabnie łączy, spina opowieścią tak ciekawego bohatera i nie powoduje, że po kilkudziesięciu stronach czytelnik nie wie, kto jest kto i o co chodzi. „Rok naszej wojny” jest solidnym kawałkiem powieści, który wnosi nieco świeżości do zakurzonego świata sztywnych podziałów na fantasy i science fiction. Z pełną odpowiedzialnością postawię ją obok Sapkowskiego.

 

Lidia 'Ogoniok' Gorzkowska

 

 

Tytuł: Rok naszej wojny

Tytuł oryginału: Year of Our War

Autor: Steph Swainston

Wydawnictwo: Solaris

Rok i miejsce wydania: 2005, Olsztyn

Liczba stron: 370

Wymiary: 125 mm x 195 mm

Okładka: miękka


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...