"Brzydka prawda" - recenzja

Autor: Ania Stańczyk Redaktor: Motyl

Dodane: 18-09-2009 17:12 ()


O wojnie płci powiedziano już chyba wszystko. Powstały miliony książek na ten temat, że wspomnę choćby o kultowym tytule „Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus”. Kino także nie pozostawiło tego jakże chwytliwego motywu w spokoju - niemal co druga komedia romantyczna zawiera w sobie wątek rozważania na temat różnic pomiędzy płcią piękną i tą mniej urodziwą. Popularność tychże produkcji skłania twórców do częstego sięgania po wyeksploatowany temat.

 „Brzydka prawda” nie stawia na oryginalność, a na powielanie doskonale znanych stereotypów i udowadnianiu w prostacki sposób, że są one prawdziwe. Akcja filmu rozgrywa się w małym amerykańskim miasteczku, a dokładniej - w lokalnej telewizji. Główną bohaterką obrazu jest Abby Richter, młoda, atrakcyjna i pewna siebie producentka, zajmująca się porannymi audycjami. Świetnie zorganizowana, uporządkowana, praktyczna i wierząca w misję swojej firmy. Dodajmy jeszcze, samotna i wciąż poszukująca mężczyzny doskonałego.

Kiedy oglądalność stacji Sacramento zaczyna gwałtownie spadać, jej szefowie postanawiają zatrudnić kontrowersyjnego prezentera telewizyjnego Mike’a Chadwaya, prowadzącego program o wdzięcznej nazwie: „Brzydka prawda”, w którym wypowiada się on na temat kobiet, mężczyzn i ich związków. Uważany za eksperta w tych sprawach, opisuje potrzeby mężczyzn dosadnie i bez ogródek, a dzwoniących na antenę widzów (zwłaszcza ich żeńską część) potrafi szybko zmieszać z błotem, udowadniając im, że nie mają racji. Mike szybko zyskuje sympatię szefostwa, które doskonale zdaje sobie sprawę, że to dzięki niemu lokalna telewizja ma rekordowe wyniki oglądalności.

Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że są oni z Abby totalnymi przeciwieństwami. Oczywiście widz praktycznie od samego początku opowieści zdaje sobie sprawę, jak się to wszystko skończy, w myśl popularnej maksymy „kto się czubi, ten się lubi”. Mało tego, prawie wszystkie posunięcia postaci są przewidywalne. Jest jednak kilka śmiesznych momentów, na uwagę zasługuje moim zdaniem scena w restauracji, a także wszelkie wyczyny prowadzącego w studio telewizyjnym.

Kwestie, poza kipiącymi testosteronem mądrościami Mike’a, są dosyć drętwe i sztampowe. Tyrady o seksie to najzabawniejsza część dialogów. Jednak humor, czasami wulgarny, nie każdemu może przypaść do gustu. Aktorstwo w „Brzydkiej prawdzie” nie powala, ale też nie zasługuje na potępienie. To po prostu kawał rzemieślniczej roboty, bez niuansów, często za to występuje granie twarzą, zwłaszcza w przypadku odgrywającej główną bohaterkę Katherine Heigl. Zdecydowanie jest to film jednego aktora - Gerarda Butlera (tym razem nie musiał krzyczeć „This is Sparta”) - to on tutaj śmieszy, oburza, prowokuje, napędza fabułę. Po prostu jest go pełno.

Podsumowując, „Brzydka prawda” to film raczej przeciętny, niezobowiązująca rozrywka, po której nie pozostaje ani odczucie zachwytu, ani żalu po pieniądzach wydanych na bilet do kina.

4/10

Tytuł: "Brzydka prawda"

Reżyseria: Robert Luketic      

Scenariusz: Kirsten Smith, Karen McCullah Lutz, Nicole Eastman

Obsada:

  • Katherine Heigl
  • Gerard Butler
  • Bree Turner
  • Eric Winter
  • Nick Searcy
  • Jesse D. Goins
  • Cheryl Hines C

Scenografia: Missy Stewart      

Kostiumy: Betsy Heimann

Muzyka: Aaron Zigman

Czas trwania: 101 minut

 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji

 

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...