W głąb duszy Nietoperza

Autor: Michał Chudoliński Redaktor: Motyl

Dodane: 15-09-2009 20:08 ()


 

Mija 70 lat od wykreowania najwspanialszej postaci kultury masowej, Batmana. Jest znany pod różnymi imionami. Najczęściej mówią o nim Mroczny Rycerz - miejska legenda siejąca strach i spustoszenie w kręgach przestępczych, a zarazem symbolizująca nadzieję i sprawiedliwość dla bezbronnych i niewinnych.

Obrońca fikcyjnego miasta Gotham, będącego ciekawą pod względem architektonicznym hybrydą posępnego gotyku ze stylizacją art déco, po dziś dzień jest stawiany obok takich ikon kultury rozrywkowej, jak James Bond, Indiana Jones, Darth Vader czy Conan Barbarzyńca. Skąd się to bierze?

 

 

Narodziny mitu popkultury

 

Batman jest dziedzicem teatralności Zorra, siły Doc Savage’a, pulpowości Cienia (enigmatycznego bohatera amerykańskich słuchowisk radiowych) oraz intelektu Sherlocka Holmesa. Pomimo tego, że postać ta pojawiła się przed 1939 roku, w powieści kryminalnej Mary R. Rinchard „Kręte schody”, to za jej ojców uznaje się scenarzystę Billa Fingera i grafika Roberta Kane’a, którzy chcieli stworzyć ludzką przeciwwagę dla nieziemsko potężnego Supermana. Pierwsze historie z Człowiekiem-Nietoperzem miały formę mrocznych kryminałów z zagadką detektywistyczną w tle. Następnie, po ustanowieniu dynamicznego duetu z młodym pomocnikiem Robinem, stał się dość wzniosłą i patetyczną postacią, co było sygnałem nadejścia infantylizacji jego legendy.

Apogeum tej sytuacji przypadło na okres lat 50-tych i 60-tych ubiegłego stulecia, kiedy Batman stawiał czoło fantastycznym stworom, a na ekranach telewizorów puszczano kiczowaty dla dzisiejszego odbiorcy serial z Adamem Westem w roli głównej. W następnym trzydziestoleciu, kiedy Batman ulegał stopniowemu odbrązawianiu i krytyce ze strony twórców, czego konsekwencją było przedstawienie rycerza Gotham jako spartańskiego, będącego na krawędzi zdrowia psychicznego, samotnika, obciążanego śmiercią swoich rodziców i osób, których nie zdążył uratować. Wraz z nadejściem ponurych czasów zmieniły się również zagrożenia, jakim musiał stawić czoła. Oprócz kolorowej galerii łotrów byli to również narkomani, handlarze ludźmi i bronią oraz przeróżnego rodzaju kataklizmy, często przerastające ludzką naturę samozwańczego obrońcy działającego poza prawem.

 

Tańczący z diabłem przy świetle księżyca

 

Batman jest postacią unikalną w obrębie kreacji superbohaterskich. I nie chodzi tutaj o brak jakichkolwiek supermocy (jeżeliby nie liczyć odziedziczenia olbrzymiej fortuny) czy bogatą listę antagonistów, których trudno wtłoczyć w ramy czarno-białej klasyfikacji. Można domniemywać, że sedno sukcesu tego konceptu tkwi zarówno w twórcach, którzy pracowali i pracują nad rozbudowywaniem jego świata, jak również w samej istocie i głębi psychologicznej herosa. Nad jego przygodami pracowała czołówka komiksowych pisarzy i rysowników (wspomnijmy jedynie Franka Millera, Alana Moore’a, Petera Milligana, Granta Morrisona, Tima Sale’a, Dave’a McKeane’a, Billa Sienkiewicza), którzy w najlepszych historiach nie bali się poruszać problemów nękających współczesne społeczeństwa.

 

Tymi kwestiami w znaczącej mierze były pytania o naszą tożsamość w otaczającej, pędzającej w szaleńczym rytmie rzeczywistości. Maska jako drugie oblicze skrywające nasze prawdziwe ja czy też dezintegracja i dewiacje społeczne w postaci popadania w nałogi. Nade wszystko jednak przewodnim motywem jest obłęd wynikający z przytłaczającej samotności i anomii, przeżycia tragicznych sytuacji. W tym druzgocącym obrazie dramatów i cierpień, Batman wcale się nie jawi jako olśniewająca persona będąca wzorem do naśladowania. Protektor jest równie skomplikowaną i spaczoną postacią jak kryminaliści, których chwyta każdej nocy. Przede wszystkim odbiorca nie wiem dokładnie, co tak naprawdę motywuje Batmana do syzyfowej walki ze zbrodnią, która nigdy nie zakończy się ze względu na nieodwracalnie nasiąkniętą złem naturę ludzką. Na pewno jest to coś więcej niż śmierć rodziców przeżyta na własnych oczach, czy też kuszący smak zemsty przemieniany na perswazyjną przyjemność z zadawania bólu nikczemnikom. Ten zagadkowy impuls skłaniający do kontynuowania absurdalnego konfliktu z patologiami, za którym idzie wyrzeczenie się własnego szczęścia w imię misji i powołania, każe się głęboko zastanowić nad jego stanem psychicznym. Czy w rzeczywistości jest równie szalony jak maniacy i seryjni mordercy, których dostarcza do zakładu psychiatrycznego znanego pod nazwą Azylu Arkham? W każdym razie te rozważania można zamknąć w jednym zdaniu – Batman przegrywa nawet wtedy, gdy wydaje się, że pokonał siły zła, a jego praca polega zwykle na ratowaniu z opresji przypadkowych osób, przy czym nie potrafiąc przyjść z pomocą tym, na których mu zależy. Ten tragizm jest pociągający. W końcu ludzi zawsze interesował mrok, tajemniczość, a zarazem dramat życia.

 

Moloch z półmroku poczęty

 

Jeszcze ciekawsza jest relacja protektora z miastem, które obiecał bronić. Jak wiemy, miejsce zamieszkania, a przede wszystkim jego sława, wpływają w jakiejś mierze na postępowanie ludzkie. Nie zapominajmy zatem, Gotham jest nieodłącznym bohaterem wydarzeń. Można je przyrównać do dziwnej, rozchwianej emocjonalnie kobiety (pierwszymi budynkami były zakłady psychiatryczne, w których leczono zwyrodnialców i degeneratów). Wydaje się, że nieopisana aura tego miasta pcha ludzi do czynienia zła lub popadania w nienormalny stan. Miasto to często jest przedstawiane jako stacja poprzedzająca piekło – jest brudne, szare i zdegradowane. Już dawno by umarło, gdyby nie determinacja Batmana, który odgrywa rolę lekarza niezłomnie realizującego terapię dla niezrównoważonej pacjentki, która zawsze jakimś cudem wymyka mu się spod kontroli. W rzeczywistości klimat miasta staje się źródłem wszelkich nieszczęść spotykających obywateli i katuszy Nietoperza, który z każdym rokiem staje się coraz bardziej oschły i zimny.

 

Paralelne rzeczywistości

 

Innym aspektem jest wieloznaczna interpretacja postaci zamaskowanego mściciela. W odróżnieniu od innych trykociarzy, Batman może odgrywać wiele różnych ról – od nieprzebaczalnego śledczego zamyślonego nad upadłością człowieczeństwa, poprzez poświęcającego się misjonarza, na wojowniku z własnym kodeksem honorowy kończąc. Niemniej, poprzez swą genialną prostotę i oryginalność, Nietoperz jawi się niektórym niemalże jako gombrowiczowska forma, którą można do woli zmieniać i modyfikować oraz umiejscawiać w bardzo odległych, często egzotycznych realiach. Dzięki komiksom z serii „Elseworlds” (mieszczących się w świecie odmiennym od głównego kontinuum postaci) możemy czytać przygody Batmana jako średniowiecznego rycerza bądź bojownika z czasów rewolucji proletariackich. Mało tego, można odnaleźć komiksy, w których Batman jest kobietą czy cyborgiem. Gdyby tak pójść dalej, liczne adaptacje filmowe, serialowe i animowane komiksów o pogromcy złoczyńców również są odrębnymi, autorskimi wizjami tej legendy. Jeżeli chodzi o ekranizacje na srebrnym ekranie to mieliśmy do czynienia z mieszaniem groteski z niemieckim ekspresjonizmem filmowym (Burton), kolorową tandetą (Schumacher) oraz bliskim, acz niekonsekwentnym urealnianiem mitologii (Nolan). Najlepsze z nich cechują się artyzmem, aktorskim popisem oraz ciekawą krytyką demokracji, dla której lekarstwem jest silna, konserwatywna ręka szeryfa z długimi uszami.

 

Niekończąca się batalia

 

Dziś Batman, dzięki ekranizacjom Nolana, przeżywa renesans, mimo że przeciętnie sobie radzi w sferze komiksowej. Tam plan prowadzenia jego dalszych perypetii wydaje się jak na razie mało ujednolicony i innowacyjny. Nie zmienia to jednak faktu, że Batman nadal daje ludziom nadzieję zamiany tragedii i żalu w motywację i cel, nadając tym samym sens naszemu życiu. Paradoksalnie, tę otuchę daje nam osoba operująca strachem i mrokiem, wierząca w siebie i wątpiąca. I właśnie ten paradoks przyciąga ludzi, którzy w Nietoperzu widzieli zapowiedź śmierci czy też końca pewnego okresu w naszym bytowaniu.

 

Artykuł pierwotnie ukazał się w 15 numerze Magazynu Fantastycznego.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...