"Kenshin" tom 7 - recenzja

Autor: Raven Redaktor: Motyl

Dodane: 23-06-2009 16:33 ()


Dla miłośników „Kenshina” nadszedł nareszcie ten wielki dzień. W końcu, po czterech latach przerwy (poprzedni, szósty tom, ukazał się w 2005 roku) seria doczekała się długo wypatrywanej kontynuacji. W momencie, gdy niektórzy zapewne stracili już nadzieję, że kiedykolwiek będą mogli śledzić dalsze losy bohaterów, do sklepów trafił siódmy wolumin mangi autorstwa Nobuhiro Watsukiego.

Poprzednie epizody stanowiły wstęp do tej dwudziestoośmiotomowej historii. Na ich stronach, w kilku opowieściach, mieliśmy okazję zapoznać się z rudowłosym roninem z blizną w kształcie krzyża na lewym policzku – Kenshinem Himurą. Pewnego dnia zawitał on do Tokyo, posiadając tylko sakabato -  miecz z odwróconym ostrzem, i znalazł schronienie w dojo Kaoru Kamiya. Łagodny, pogodny samuraj, którego jedynym celem jest pomaganie innym, bardzo szybko zjednał sobie sympatię kolejnych osób. Wokół niego zgromadzili się oprócz wspomnianej już Kaoru Kamiya, sierota, pochodzący z samurajskiego rodu – Yahiko Myojin oraz Sanosuke Sagara, zabijaka i weteran Sekihotai. Tylko nieliczni wiedzą, jaki sekret skrywa spokojny, rudowłosy młodzieniec. Dziesięć lat wcześniej znany był jako Siepacz Battosai, „Krwawa Klinga”, legendarny zabójca, mistrz stylu Hiten Mitsurugi-Ryu.

W najnowszym tomie przeszłość wędrowca puka do jego drzwi i to prawie dosłownie. Wracając z przyjaciółmi do dojo, zastaje zdemolowaną ścianę i rannego Sanosuke. Dla Kenshina jest to znak, że upomina się o niego ktoś z czasów Shogunatu. Wkrótce dochodzi do konfrontacji bohatera z Hajime Saito, dawnym członkiem Shinsengumi, z którym przyszło mu zmierzyć się wiele lat wcześniej. Tym razem, wynik walki ponownie pozostaje nierozstrzygnięty. Pojawienie się Saito to dopiero początek nowych problemów w życiu Kenshina. Okazuje się, że przeciwnik miał tylko ocenić jego umiejętności i sprawdzić czy dawny Battosai wciąż jest wystarczająco silny. Z kart przeszłości wyłonił się ktoś o wiele groźniejszy – Makoto Shishio. Czy Kenshin zgodzi się z nim zmierzyć i znów zabić, aby ratować swój kraj? Na to pytanie nie znajdziemy odpowiedzi w tym tomie. Otwiera on jednak nowy rozdział w historii rudowłosego ronina. Ponownie staje się on wędrowcem i wyrusza w drogę do Kyoto. Choć nie chce powrócić do dawnego zajęcia to czuje się odpowiedzialny za swoje czyny. Wyrusza na spotkanie z Shishio, ale nie wie, do czego go ta podróż doprowadzi...

„Kenshin” to manga, w której fikcja miesza się z historią Japonii. Watsuki obok postaci zmyślonych stawia bohaterów znanych z kart przeszłości, choć często do ich wizerunków dorzuca coś od siebie. Podobnie, jak w poprzednich odsłonach, pojawiają się wtrącenia, w których autor przybliża genezę poszczególnych postaci, a nadto opisuje sposób ich rysowania czy też wskazuje na źródła inspiracji (często odwołuje się do swojego zainteresowania amerykańskimi komiksami). Prowadzi w ten sposób swoisty dialog z czytelnikiem. Wśród podawanych przez niego informacji pojawiają się często wyjaśnienia niektórych wydarzeń historycznych ujętych w mandze albo problemy, jakie napotkał w trakcie rysowania.

Na uwagę zasługuje bez wątpienia kreska. Postacie są starannie zaprojektowane i narysowane. Autor dba o szczegóły, a także stara się trzymać realiów epoki. Zdarzają się oczywiście wyjątki, chociażby postać Jin’ei Udo, który pojawił się w jednym z poprzednich tomów. Jego strój był, jak sam autor przyznał, wzorowany na bohaterze amerykańskiego komiksu i odbiegał od klasycznego japońskiego ubioru. W wykonaniu Watsukiego godne podziwu są sceny walki - pełne dynamiki i widowiskowości. Twórca stara się w najszerszy sposób ukazać różnorodność stylów, którymi posługują się bohaterowie. Ciekawie przedstawia również metamorfozę Kenshina w Battosaia. Kiedy przeszłość zaczyna mieć nad nim władzę, zmienia się nie tylko jego sposób mówienia, ale także ruchy czy wyraz twarzy i oczu.

 

Zaskoczyły mnie zmiany w polskim tłumaczeniu. Niestety nie czytałam oryginału, więc trudno mi dokonać porównania, jednakże w tym tomie dla zaznaczenia różnicy w zachowaniu głównego bohatera, w zależności czy jest odbierany jako Kenshin czy jako Battosai, wprowadzono pewną zmianę. „Kenshin” w niektórych dialogach mówi w trzeciej osobie, co sprowadza się do tego, że prawie każdą wypowiedź zaczyna od swojego imienia. W poprzednich odsłonach charakter wypowiedzi Kenshina różnił się od Battosaia sposobem dobierania słów i delikatnością, ale nigdy nie mówił tak, jak doświadczamy tego teraz. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach zostanie to zmienione.

 

Dla kogo „Kenshin”? Na pewno sięgnie po niego każdy fan, który z utęsknieniem czekał na kontynuację. Tom siódmy otwiera tzw. Historię Kyoto, która obejmuje epizody 7-17. Miejmy nadzieję, że tym razem Egmont nie zrobi nam psikusa w postaci kilkuletniej przerwy i będzie kontynuował publikowanie tytułu w sposób systematyczny. „Kenshin” to pozycja dla wszystkich, którzy lubią świat samurajów, walk oraz zainteresują się opowieścią o poszukiwaniu własnej drogi w życiu, sposobu na odkupienie win. Dla tych, którzy pragną dopiero rozpocząć przygodę z tajemniczym roninem, wydawca przygotował reedycję początkowych tomów i w raz z najnowszym do księgarń trafił również pierwszy wolumin. Każdy, kogo interesuje samurajska opowieść może po niego śmiało sięgnąć.

 

Tytuł: "Kenshin" tom 7

Scenariusz: Nobuhiro Watsuki

Rysunek: Nobuhiro Watsuki

Tłumaczenie: Zbigniew Kiersnowski

Wydawca: Egmont

Data wydania: maj 2009

Liczba stron: 208

Format: 115x180 mm

Oprawa: miękka

Papier: matowy

Druk: cz.-b. 

Cena: 19 zł


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...