"Star Trek" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 07-06-2009 20:14 ()


Kiedy  projekt o roboczym tytule "Star Trek XI" otrzymał zielone światło, tylko najwięksi optymiści wierzyli, że po „Nemezis” serię stać na pełną rehabilitację. Czasami wystarczy odrobina chęci, a w tym przypadku było to umiejętne obsadzenie właściwych ludzi na właściwych miejscach. Od czasu pojawienia się „Zagubionych” J. J. Abrams uchodzi za niekwestionowanego króla seriali i rozrywki dla mas. Nic więc dziwnego, że to jemu przypadła rola odświeżenia nieco już przykurzonych i zramolałych bohaterów kosmicznej wędrówki. Jednak sam reżyser nie podołałby temu wyzwaniu, gdyby nie fantastyczna obsada ekipy statku U.S.S. Enterprise.  

Chyba wszyscy zdawali sobie sprawę, iż dalsze brnięcie w coraz mniej interesujące losy Picarda i spółki oznacza finansowe samobójstwo oraz podkopywanie wieloletniej popularności cyklu. Zapadła decyzja o restarcie serii, przy którym stało się nieuniknione wpuszczenie świeżej krwi do krwioobiegu produkcji. Ten prosty zabieg spowodował, iż otrzymaliśmy historię w stylu: „Jak to się stało, że Kirk i Spock wyruszyli w kosmos, aby skopać tyłki złym obcym”. Abrams dostarczył widzom deficytowy towar, czyli kino rozrywkowo-widowiskowe pełną gęba, trochę w stylu gwiezdno-wojennej space opery, ale nadal z przeważającą ilością "space" niż "opery".

Reżyser odrzucił jakiekolwiek ograniczenia, albowiem mógł nakręcić nudny obraz o szkoleniach, intensywnych treningach, zdobywaniu harcerskich zasług i podobnych archaizmach. Ograniczył je do minimum i od razu rzucił bohaterów na głębokie wody, w wir nieustającej przygody. Już scena otwierająca, pokazująca akt narodzin Kirka, zwiastuje bohaterowi burzliwe i pełne wrażeń życie przyszłego kapitana statku. Twórcy postawili na akcję, a dokładniej rozpędzili film do największej wartości warp. Zawrotne tempo nie opuszcza nas aż do napisów końcowych.  

Gdyby w całym tym galimatiasie skoków w czasoprzestrzeni doszukiwać się logiki, to chyba nawet Spock musiałby dać za wygraną. Dlatego Abrams puszcza oko do widza, mówiąc: to kino akcji na najwyższym poziomie, w którym pewne kwestie i niedorzeczności trzeba ignorować i pozwolić się ponieść nieograniczonej wyobraźni. Podróże w czasie, prędkość warp czy kolejne walki przy użyciu fazerów nie mają wiele wspólnego z logiką. Jej miejsce zastępuje konfrontacja i misja do spełnienia.  Fabuła nie jest odkrywcza i nawet nie stara się taką być.

W nowym „Star Treku” cały restart oparto o podróż w czasie, często wykorzystywaną w serialu i filmach  siłę inicjującą bieg wydarzeń. W rzeczywistości, w której nie ma jeszcze znanej nam załogi U.S.S. Enterprise, pojawia się romulański statek. Jego kapitan, Nero, szuka zemsty na Spocku, jednak nie zamierza zabijać Wolkanina. Pragnie jedynie zadać mu niewyobrażalny ból, aby ten cierpiał, oglądając śmierć rodzinnej planety. Ten akt agresji zapoczątkowuje gwiezdną batalię i splata ze sobą losy Kirka, Spocka, McCoya i pozostałych. Niedoświadczeni kadeci muszą wyruszyć do walki przeciwko renegatowi, aby nie tylko ocalić świat przed zagładą, ale również zaufać sobie i nauczyć się pracy w zespole.

Abrams w pełni urzeczywistnił własną wizję „Star Treka”. W miejsce filozoficznych dysput, licznych dywagacji, rozterek moralnych i etycznych postawił walkę, akcję, przebojowość i humor. Zaakcentował  wyraźniej niż ma to miejsce w pierwotnej serii kontrast między głównymi protagonistami – Spockiem i Kirkiem, pokazując, jak wiele mają oni do zaoferowania. Przedstawił dowódcę U.S.S. Enterprise jako narwanego chłopaka z Iowa – dokładnie tak określał siebie Kirk we wcześniejszych epizodach. Po jego stylu bycia nie wnosimy, że to przyszły kapitan statku kosmicznego. Przeciwwagą dla niego jest powściągliwy Spock, przedkładający logikę nad improwizację, ale nie potrafiący zapanować na emocjami, ludzkimi emocjami, które otrzymał w spadku po swojej ziemskiej matce. Ich znajomość od początku nabiera rumieńców – rywalizują na każdym polu - o kobietę, dowództwo na statku. Ta rodząca się w bólach przyjaźń nadaje obrazowi pikanterii. Obaj aktorzy Chris Pine i Zachary Quinto wywiązali się ze swoich ról wzorowo. 

Jednakże to nie jedyne postacie zapadające w pamięć. Leonard Mccoy, świetnie wykreowany przez Karla Urbana, czy seksowna i uwodzicielska Uhura albo dowcipny Scotty – stanowią o sile i innowacyjności „Star Treka”. Abrams stara się uciekać od archaicznego pierwowzoru, nie odrzucając do końca dziedzictwa poprzedników, tworzy mariaż nowoczesności z tradycją. Pojawia się wiekowy Leonard Nimoy – podpora starej serii (aktor i reżyser), jesteśmy świadkami testu Kobayashi Maru, o którym wspomina Kirk w „Gniewie Khana”, oraz innych odniesień. Autor „Zagubionych” wprowadza sporo humoru i luzu, nawiązując przy tym do obrazów reżyserowanych przez Nimoya. Tych elementów brakowało w przygodach pod wodzą Picarda.

Twórcom nie udało się w sumie tylko jedno: stworzyć na tyle wyrazistego i charyzmatycznego przeciwnika, aby ten na stałe wpisał się w annały szwarccharakterów gwiezdnej floty. Eric Bana jest solidnym aktorem, ale z tak nakreślonej postaci Nero nie udało się Australijczykowi nic więcej wykrzesać. Oszczędzono mu pompatycznych i złowieszczych przemów, ograniczając przy tym czas ekranowy do niezbędnego minimum. To film o narodzinach załogi, nie zaś o antagonistach Federacji.

Reasumując, prosta fabuła wprowadzająca widza w arkana uniwersum stworzonego przez Gene'a Roddenberry’ego, a także trafnie skompletowana ekipa statku przełożyły się na finansowy sukces produkcji. Współczesny „Star Trek” to widowisko na miarę XXI wieku. Udany miks rozrywki i akcji, który trzyma w napięciu do końca, a jednocześnie nie razi głupotą. Wystarczy wygodnie zasiąść w fotelu, zapiąć pasy i oddać się dwugodzinnej podróży w niezbadane zakątki wszechświata, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek. I uwierzcie, naprawdę warto. Gwiazda „Star Treka” rozbłysła na nowo silnym światłem. A to dopiero pierwszy kroczek do pełnej restauracji zasłużonej serii.

Pozostaje rozkoszować się udaną reaktywacją cyklu i czekać na więcej. „Star Trek” to ikona popkultury, która zajmuje określone miejsce w dorobku dwudziestowiecznej kultury i nie powinna zniknąć z kinowych ekranów. Miejmy nadzieję, że U.S.S. Enterprise znalazł wreszcie w osobie Abramsa utalentowanego nawigatora i szybko nie zniknie z wyboistej oraz pełnej czyhających niebezpieczeństw drogi mlecznej.

7/10                                                                                           

Korekta: Ania Stańczyk

Tytuł: "Star Trek"

Reżyseria: J.J. Abrams    

Scenariusz: Alex Kurtzman, Roberto Orci     

Obsada:

  • Chris Pine
  • Zachary Quinto 
  • Eric Bana
  • Bruce Greenwood
  • Simon Pegg
  • Karl Urban
  • John Cho
  • Winona Ryder 
  • Zoe Saldana
  • Anton Yelchin
  • Leonard Nimoy

Muzyka: Michael Giacchino    

Zdjęcia: Daniel Mindel    

Montaż: Mary Jo Markey, Maryann Brandon    

Kostiumy: Michael Kaplan        

Czas trwania: 126 minut

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...